Prochy
Prochy
(w międzyczasie w wewnętrznym świecie tej powieści były znowu rozruchy i wojna, dlatego ten odcinek jest znów skompilowany z wielu trupków, szczątków, śmieci i niedojedzonych odpadków, jest skrócony wobec walki przeciwieństw, walki wewnętrznej z wewnętrzną cenzurą i dlatego nosi numer 41)
Odcinek 36-41 (co za cholerna sytuacja, wprost humbug, że nie mogę się porozumiec z samym sobą, jaki dac numer tej notce. Nie dośc, że akowcy mają w papierach burdel jak cholera,to jeszcze ja nie mogę dojśc końca z samym sobą, jakbym był pijany, choc nie tknąłem kieliszka od 30 lat. Nie mogę się obudzic z tego feralnego snu, w którym mi się wydaje, że to ja robię zmach na Kutscherę, ale w taki sposób, że nikt z naszych nie ginie - bo to z logistycznego punktu widzenia była gówniaria a nie zamach. Żałowano pieniędzy na samochody i ludzi, to i tak się stało, bo przecież strzelcy byli wyborowi, młodzi i mieli doskonałe steny, tylko ich było w stosunku do Niemców za mało. No, jednym słowem - mnie tam brakowało, mnie tam trzeba było! Tobym ich wszystkich... Tego sobie nie mogę darowac i spac z tego powodu nie mogę!)
Ale ten odcinek, po wielu ustaleniach z księdzem kapelanem od Miotły (jeszcze starowina żyje a ja go dręczę, każąc mu opowiadac o skrobankach panienek z dobrych domów, które zaszły w ciążę na powstańczej barykadzie, albo w kanałach i aborcjach w warunkach urągających elementarnym wymogom antyseptycznym... i ksiądź chrzcił takiego niedorozwiniętego płoda-noworodka, zanim go wyrzucono do ścieku - kapelan opowiada, już nad grobem, a nie zważając na łamanie tajemnicy spowiedzi, i zdradę Prawdy Objawionej, że piekła nie ma.
Niechże czytelnik mnie zrozumie,że to nie są dla mnie rzeczy łatwe, od których włos się jeży i chuj nie staje - więc może to i dobrze, że Baczyński nie żyje, bo by nie dał rady spłodzic dziecka i zostałby do końca życia okaleczonym psychicznie impotentem... ale mi się pieprzy z tej wariacji...
Ale w końcu ustaliłem z księdzem kapelanem, że odcinki o aborcji ludzkich płodów, usuwanych zbabranymi od gównien rękami, będą usunięte, a cała powieśc skrócona i wyczyszczona z wulgaryzmów, przekleństw i drastyczności. Odcinek wreszcie będzie miał nr. 42 i tak niech już na wiecznośc zostanie -
Stend (a może to polski diabeł, który za mnie się podpisuje i pisze)
Pan Kulbaka (pierdolony Kulbas – jak go nazywała żona) dochodząc do przytomności zobaczył jeszcze swoim wewnętrzny okiem - pamięci operacyjnej) końcówkę tego, co się działo przed chwilą, czyli to, kiedy krzyczał na żonę, wyzywając od kurew wszystkich wykształciuchów, którzy udają, że coś rozumieją, w sytuacji gdy (bydlacy) nic nie rozumieją poza tym, że za doganianie robotniczego bydła do prymitywnej roboty, należą im się pieniądze (Sic! To są jego słowa).
Klął na czym świat stoi... słyszał od tzw. (posranej) inteligencji, że Polska to mecenas, referendarz i kanclerz… (czy jakaś inna wymyślona na potrzeby oszukania głupca, cholera) …nie kowal, hydraulik, czy akuszer, najemny robotnik, tylko ten gruźlik Słowacki (zdaje się, że się powtarzał), żyjący na emigracji ze spekulacji swymi niewielkimi, matczynymi grosikami... zastawionymi u Żyda (u gudłaja – tak się pienił z wściekłości – oby mu kutas odleciał, oby mu żydowskie jaja odpadły)… te „branickie”, te „sapieżyńskie”, ta cała kosmopolityczna hołota, która do polski przyjechała wioząc swój dobytek na wózkach ciągniętych przez psy… bandycka banda! - kuzyn we Francji, swołocz!... cioteczka w Ameryce (dupczy się gdzieś pewnie z menelami na grinponcie…!) , wujaszek w Szwajcarii, złodziej ostatnie pieniądze we wrześniu swoim chłopom folwarcznym ukradł... plantacje w Afryce Zachodniej łańcuckich diabłów, akcje w bankach Rothschilda, który pożyczył mojej babce, zruszczonej lafiryndzie (najpierw służącej, potem kochance a następnie żonie carskiego pułkownika (kozackiej swołoczy), gdy poszła do mośka i usiadła mu na kolanach bez majtek, podwijając spódnicę... Pewnie i ja jestem jego bękartem tego mośka, ale kto mi uwierzy? - a ciemna Polska chamów!... to już było do cholery!... Ach! Po co ja to! (dupczy mi się…)
- Wyszła z ciebie gadzina „Fryderyku”! Nieludzka bestia! Antypolska świnia! Świnia! Świnia! Ty skurwysynie! – krzyczała szlochając.
- Kiedy „słysze”: "smentasz zasuszonych" robi mi się „niedobsze” – drażnił się z nią, tak się zawsze drażnił, kiedy ją chciał przyprawić o rozstrój nerwowy i wywieźć na kilka dni do Tworek (do domu waryjatów - jak myślał z lubością). (dobre i kilka chwil spokoju)… seplenił z nerwów plutonowy "Skurwysyn", wyrzucając ust coraz gorsze wyrazy.
- Wiele łapanek… i pacyfikacji zaczynało się od tego, że pijany Polak zastrzelił Niemca (kurwa, już to chyba mówiłem). Wściekli Niemcy w ramach odwetu… czkali pijani od piwska, chcieli rozróby, żeby się wyszumieć, jak to młodzi chłopcy, żeby się pobawić w kowboi i sobie postrzelać, do polaczków jak do zajęcy… albo dzikich świn, jak mówili strzelając do uciekajacych na czworakach między leśnymi chojakami rannych partyzantów... Gdyby ich nie zaczepiać… możeby i popili, podupczyli i poszli dalej na ten swój front wschodni ginąć za Hitlera i z białymi miśkami się całować, ba nawet sam doktor habilitowany z maci wawelskiej był przychylny, żeby trochę lepiej, kapkę lepiej traktować polaka niż cygana… albo żyda… Lepiej niż Żydów i Cyganów, ale mi łaska… bo miał upatrzoną na oku krakowską kurwę… niby to taki bogobojny i prorodzinny żonojebca, co to narobił kopę dzieci dla wodzusia i faterlandu, a przecież chuj w portkach (w bryczesach) stał jak sternal (duży gwóźdź, pisane przez małe „s”) jak u każdego zdrowego chłopskiego byka, tym bardziej jak on, zawołanego agronoma, tak jak hrabia Tołstoj… oni wszyscy tak mają... Jurni do późnej storości!
...jeśli się żąda przyzwoitości od drugich, od niemieckiego okupanta też (zgodnie z prawem międzynarodowy, to samemu trzeba być correct...
- I ty to mówisz, biadała, ty, któremu Niemcy wymordowali rodzinę w Oświęcimiu? - zawołała ze zgrozą?
- Przeze mnie wymordowali! Ja jestem winien ich śmierci! Gdybym się głupio nie dał rozpoznać, gdybym z bronią nie chodził na niemieckie urzędy, nie zastrzelił urzędniczki i pocztowego urzędnika... żyliby do dzisiaj! - powiedział prosto z mostu. To moja wina!
- Ale...
- Żadne ale... - przerwał jej brutalnie (teraz już po raz drugi, bo to było jak we śnie)- Nic mnie nie obchodzi twoje ale. To nie ja wymyśliłem kulturę opartą na karabinie i nahajce, na podatku, ubezpieczeniach, przymusie, na sądach i kostnicach... i na tym przeklętym Watykanie. Dla mnie urząd diabelski, rzecz święta. Polski, niemiecki, sowiecki - wszystko jedno - a ja podnosiłem na niego świętokradczą rękę! Wyście mi kazali - twoi mocodawcy z pierdolonego AK. Każda władza od Boga pochodzi! (dodał swoje ulubione…)
Uczciwy człowiek powinien uciekać przed tymi sprawującymi władzę skurwysynami…(oj, Michasiu – ładnie sobie: „Michasiu”, Michasieńkiu” mówił - dosadnie! poczynasz...) w mysią dziurę, jak od padliny, żeby nie wtrącać swoich trzech groszy między ich korony a infułaty. Powinien stać z boku i nie mieszać się do tego gówna! To nie jego rzecz brać udział w zbrodniach wyrafinowanych morderców! (…ale jak miał sobie mówić inaczej, skoro Hanka mu mówiła: ty skurwysynu?)
- Michał! Michał, co ty mówisz? – pani Hanka pojękiwała porażona atakiem mężowskiego szaleństwa, bo tylko fiksum-dyrdum można…co za potworne kalumnie… wszechogarniające (ludzki rozum w nich tonie) paszkwile… pod adresem naszej prześwietnej inteligencji, kapłanów Kocioła (przejęzyczyła się) katolickiego i… O zgrozo… O zygoto! Ży-ydów! Którzy mogą… Co mogą? Co oni mogą? Mogą mi skoczyć! – dodał złośliwie.
Ale Hance wcale nie było do śmiechu i popatrywała na drzwi strachliwie, czy kto tego nie słyszy.
- Niestety za późno, bo już było słychać pod drzwiami jakieś skrzypienia podeszw u przedwojennych, zelowanych na branzlu, butów, widocznie pan Blum… czy biber… jakoś tak, Żyd z Jerozolimy, który wrócił odebrać swoją „kamynicę”, wrócił i „podsluchuje” pod „drzwymi”… Niech go licho, nie żałowała mu baba kopru (pomyślała), bo pierdział co chwilę aż furczało. A niech to jasny…
….bo dopiero na starość zdałem sobie z tego sprawę (to „Michaś”), jakim byłem patriotycznym i głupim skurwysynem! Myślałem, że milczeniem, posłuszeństwem... w zamian za możliwość wychowania młodego pokolenia skurwysynów, uratuję świat przed sparszywieniem, bo generacja następców będzie lepsza albo gorsza – ale nie taka sama! Śmiertelnie do niczego. Ani w lewo ani w prawo. Ani toto robić bolszewickiej rewolty, ani faszystowskiego porządku, tylko ten liberalny, żydowski i kapitalistyczny burdel! Żadnej busoli moralnej! Co za chujnia! (przeklinał!).
Myliłem się, bo cywilizacja robiona przez młodych jest równie przeżarta zbrodnią i obłędem jak nasza. Już w szkole, małe dzieci przygotowują się do objęcia, po swych ojcach, funkcji zbrodniarzy. Tam niewinne dzieci robi się wspólnikami starych leni i udawaczy (skurwysynów – to „Michałek”) uprawiających politykę, naukę i całe to szacowne kurestwo kończące się zbiorową rzeźnią.
Te wszystkie, kończące się wojną, „historyczne misje”, w chwili, kiedy tyran tyranowi, zbrodniarz zbrodniarzowi, ekscelencja ekscelencji włazi w drogę, psując koniunkturę.
Jeszcze pół biedy, kiedy żywi handryczą się między sobą... ale do tego jeszcze po śmierci, utytułowane truposze wsadzają swoje trzy grosze, domagając się wypełnienia swoich zbrodniczych testamentów, zostawiając swoje doktryny, prawa spadkowe, wynalazki, parcele, patenty, dzieła literackie, fundacje, pomniki, ordery, pałace, folwarki, rodzinne grobowce, wreszcie wlokące się latami procesy, układy polityczne, długi i procenty od długów, skutki wojen i zamachów stanu - pozostawiają po sobie ruiny, łzy i nienawiść.
A do tego... – małoż to Kościół beatyfikuje świętych, historia kreuje bohaterów, nauka autorytetów... o których musimy myśleć nieustannie. Musimy liczyć się z ich trupią opinią, bowiem osądzają naszą zdatność, udzielają awansów i pochwał, wypłacają pieniądze, cenzurują nasze myśli. Od nich zależy nasz byt i nasze powodzenie. Od tego jak stoją ich akcje na trupiej giełdzie, zależą nasze kariery, bowiem teraźniejszość wyrasta z przeszłości. Nie da się niczego orzec o teraźniejszości nie mówiąc o przeszłości. Dlatego, jeśli człowiek był dobrym za życia, nie jest uciążliwy dla potomności, natomiast kanalia jest również kanalią po śmierci i współżycie z takim nieboszczykiem jest nie do wytrzymania.
Jesteśmy oplecieni przez zmarłych zatrutą, niewidzialną siecią pająka śmierci...
- Jak to? Uważasz kochany, że oni są żywi? – pytała go podchwytliwie, przestraszona erupcją jego nienawiści.
- Naturalnie! Są bardziej żywi niż my! Nasze życie przy ich pośmiertnym bytowaniu wydaje się pozorne i blade jak stare fotografie. Jeszcze nie zdążyliśmy zaznaczyć swego istnienia, jeszcze nie zdążyliśmy kichnąć, a już przestajemy istnieć, schowani do albumu z niepotrzebnymi zdjęciami gdzie się przechowuje dalekich krewnych.
My przy nich znaczymy tyle, co nic. Nie mamy prawa myśleć ani pisać, bo już oni pomyśleli i napisali. Wystarczy spojrzeć na kilometry półek w bibliotekach, żeby dojść do przekonania, że nie mamy nic do roboty. Zresztą utrzymują nas w tym przekonaniu profesorzy i bibliotekarze. Ci grabarze żywej ludzkości!
No, może pozostaje tylko złapać się za kilof, łopatę i zapałki- zaśmiał się zgryźliwie.
- Ale... przecież rzeczywistość temu przeczy! – zawołała protestując - Gdyby w ten sposób myśleli młodzi Amerykanie lub Japończycy... czyżby mogły powstać „kompiutery”? - pytała wyrażając się po inteligencku, "uczenie".
- Tak jest! Ale to Amerykanie - a nie my, hołota zdatna jedynie do hołubienia rocznic przegranych powstań. Nie nasze słowiańskie sietnioki. Zresztą, to nie wymyślają młodzi Amerykanie! Bo cóż to znaczy takie uogólnienie? To uprzywilejowani, bogaci Żydzi i Anglosasi dokonują epokowych wynalazków, ku kolonizatorskiemu pożytkowi swojej rasy! To oni zbudowali bombę wodorową i od tego zaczęła się globalna cywilizacji miłości, pozwalająca im obcinać tantiemy - znów zachichotał złowrogo.
- Pewnie Stalina zaczniesz usprawiedliwiać, że musiał się bronić przed zagrożeniem międzynarodowego waluciarstwa?
- Nie mówimy tutaj o zupełnie prymitywnych zbrodniarzach, ale mówimy o dobrotliwych, humanistycznych, którym wszelkimi siłami zależy, żeby uchodzić za mecenasów kultury i obrońców wolności.
Problem polega na tym, że żyjemy w momencie, w którym nie da się ominąć zbrodniczego dziedzictwa poprzednich pokoleń. Nie da się powiedzieć, że zbrodni naszych ojców nie było. Zbrodni chociażby wynikających z konkurencji, żeby otrzymać lepszy kawałek gruntu, lepsze zamówienie na robotę, lepszą opinię. Zbrodni utrzymania się na powierzchni życia! Zbrodni opowiadania kłamstw o zbawieniu, zbrodni sprzedawania nadziei na zachowanie zdrowia, nadziei na życie wieczne! Och, ilość zbrodni związanych z tym, żeby się mogło toczyć codzienne życie jest olbrzymia. I tak to trwa od początku świata, a my się dziwimy, że jest coraz gorzej, że musimy robić coraz to większe łajdactwa, żeby zarobić na chleb codzienny, żeby utrzymać się przy życiu.
Staliśmy się niewrażliwi tak, że nawet nie zauważamy krzywd, które czynimy, uważając je za normalny przejaw naszej powszedniości. Człowiek schamiał i jest z tego zadowolony. Szczyci się złodziejstwem nazywając to bogactwem, kradzież nazywa społecznym podziałem pracy.
- Ach, dość już tego wykładu z marksizmu-leninizmu - syknęła z pogardą, żeby przestał, bo się brzydzi.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości