skrent skrent
200
BLOG

Prochy

skrent skrent Rozmaitości Obserwuj notkę 0

:Prochy

Prochy - powieśc o polskim powstaniu
 
Odcinek 44 – Żyd, Żydzie, Żydem, Żyda
 
 Hanka wybiegła za nim, próbując go zawrócić:- Przecież nic takiego ci nie powiedziałam?! Ja tak naprawdę nie myślę! Chciałam ci tylko dokuczyć. Podroczyć się z tobą! Czymże się przejmujesz, kąpany w gorącej wodzie, wariacie!?
- Dopiero teraz mi mówisz, że jestem pomylony, kiedy bilety wizytowe z podobizną Waszyngtona powolutku, po cichutku zrobiły swoje, deprawując społeczeństwo – wykrzykiwał roztrzęsiony, ni to do żony, ni do siebie - Nie uważasz, że posiadacze dolarów powinni być traktowani jak dealerzy narkotyków? Jak rozsiewacze gangreny zarażający jadem chciwości całe dotąd wolne od amerykanizmu warstwy społeczeństwa. 
 - Teraz mi to mówisz, dopiero wówczas, kiedy kapitalistyczny byt określił waszą socjalistyczną świadomość! Ale przedtem tego nie widziałaś ani nie wiedziałaś, pisząc do UB wiernopoddańcze zapewnienia o przywiązaniu do ideałów umacniania socjalizmu. Nie odważyłaś się o posiadaniu dolarów nawet pomyśleć ze strachu. Już zapomniałaś, z jakim potępieniem pisałaś o handlującym dolarami księdzu Lelito, jako o zaplutym karle reakcji?
 
 Suka! – parsknął odpychając ją od siebie - Dopiero teraz się obudziła, że trzeba mieć pieniądze na kontach w zachodnim banku, bo już wolno, bo już nawet towarzysze z Biura politycznego KC Partii mają dolary i akcje spółek giełdowych. Więc trzeba iść z postępem, trzeba być bogatym... albo zdychać na ulicy! Oto uczciwe słowo inteligenckiego socjalizmu przeradzającego się w kapitalizm!
  
Trzasnąwszy drzwiami wyskoczył z krzykiem na klatkę schodową.
- Wracaj wariacie, nawet nie jadłeś śniadania! - zawołała za nim wychylając się na korytarz, jakby cokolwiek było w kuchni do jedzenia, albo jakby mu kiedykolwiek dawała jakieś śniadanie. 
 
 Zależało jej bardziej na tym, żeby sąsiedzi słyszeli jaka z niej dobra żona – robi mu jajka na śniadanie - niż żeby mu chciała coś naprawdę przyrządzić.
 Chciała coś dodać, ale już go nie było na schodach.
 
Zleciał w dół, na łeb na szyję, po trzy stopnie na raz. Na parterze potrącił pana Dawidowicza, który wrócił z Izraela odebrać swoją kamienicę i pilnował murarzy przerabiających piwnice na mieszkania. Zamierzał do nich wykwaterować Kulbakę i tych lokatorów, którzy nie mieli pieniędzy, żeby płacić komorne.
 
- Nie zapominaj ty Kulbaka, Kulbako jedna... o zaległym czynszu, noo... – zawołał za rozpędzonym panem Michałem:- Pamiętaj, że cię wykwaterunkuwuje do „piwniczy”!
 
 
- Pocałuj mnie w dupę gudłaju, parchu, zawszony Żydzie! - wykrzykiwał „Kulbas”, lecąc jakby go kto wystrzelił z procy.
 
- Ty pójdziesz do sząd! ...pod pręgiesz gupi polaczku!  To ty mnie będziesz jeszcze całował w dupa, szajgiecu jeden! – Dawidowicz wołał za redaktorem, oddalającym się prędko, jak wicher przez otwartą bramę.
 
 Kulbaka leciał wzburzony trotuarem, wzburzony, roztrącając przechodniów, Żelazną na oślep, do Elektoralnej, potem przez Ogród Saski i Królewską do Gęstej.    
Jakby go giez ugryzł, przeleciał przez Dobrą, kawał drogi i dalej Solcem, nie widząc prawie na oczy, biegł po trawnikach, bulwarami nad Wisłą. Nie wiedząc o tym leciał na Czerniaków, myśląc po drodze, czy nie wskoczyć do wody i się nie utopić..
      Zmęczył się, więc zwolnił w okolicy Prusa. Przystanął zdyszany, zlany zimnym potem, usiadł na ławce, gdzie w czasie Powstania poszedł do niemieckiej niewoli, dostawszy przedtem „solidny wpierdol”, aż mu od niemieckich kopniaków odeszło mięso od kości. Miał wiele szczęścia, że go nie rozwalili, bo  rozstrzeliwali masowo wszystkich młodych chłopaków, bez zmrużenia oka.
 
Ale co tam wspominać. Szedł wolno przed siebie, rozmyślając, byle dalej od domu i przeklętej baby...
 
Zamyślił się patrząc na jesienną mgiełkę unoszącą się z nad wody, z przybrzeżnych krzaczków i szuwarów:
 
Kilka zbutwiałych listów, gospodarstwo duszy
Pani mglistych poranków, zimną rosą zwilża
Rdzawą płachtę, na której do słońca się suszy
Leżąca na dnie serca wyziębnięta gilza.
 
Tak jest, powtórzył pełen melancholii: wyziębnięta gilza.
 
      Gdy sobie przypomniał jej złośliwą, pożółkłą i suchą od papierosów, gębę, znów się poderwał i gnał jak ślepy Wybrzeżem Kościuszkowskim, pod mostami, wbiegł w ulicę Kusocińskiego, nad kanałem Piaseczyńskim...
skrent
O mnie skrent

sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości