skrent skrent
244
BLOG

Prochy

skrent skrent Rozmaitości Obserwuj notkę 1

P

 

Prochy

Odcinek 48    Oj, oj , oj... boli

 Z kariery akademickiej zrezygnował, kiedy doszedł do wniosku, że nie potrafi wygłosić przekonująco najprostszego wykładu, bo nie wierzy w to, co mówi. Podczas każdego jego wystąpienia wychodziło szydło z worka, że nie wierzy we własne słowa, w naukowe kłamstwa, mające ukryć jego uczone nieuctwo. Ilekroć wychodził na katedrę, miał wrażenie że wychodzi na nią jak alfons na kurwę.

 

Zdawał sobie sprawę z tragiczności swego położenia, tym bardziej, że ta kurwa okazywała się cmentarnym grobem, w którym gnijące ludzkie truchło (czyżby to była Polska, która miała zmartwychwstać, jak przepowiadali wieszcze, ale nie zmartwychwstała?)  leży jak gnój przed oborą, a on je ugniata, depcząc nogami, na humus i próchno. Stojąc za katedrą i drepcząc w miejscu (jakby szedł do nikąd), miesi ten gnój wierszy, powieści i esejów, nogami ugnojonymi do kolan. Tarasi zawzięcie (to ciało poezji), żeby prędzej zagniło, bo tylko w postaci gówna jest strawne dla pospolitego umysłu ludu. Tylko w postaci przeżutej pulpy, rozwodnionej żydowską śliną, przemawiają wiersze Mickiewicza; Herberta; Krasińskiego; Miłosza; Konopnickiej; Asnyka czy Lenartowicza do współczesnych, nowych pokoleń Polaków, dla których wcale nie były pisane. Ponieważ były pisane dla asymilujących się Żydów.  Z tych wierszy miał powstać po pierwszej i drugiej wojnie światowej nowy, nowoczesny polski naród, polsko-żydowski naród składający się z oświeconych słowiańskim mesjanizmem Żydów i z gojów, zauroczonych synkretyzmem żydowskiej psychoanalizy i secesyjnej sztuki. Trzonem i węzłem, w którym miały się spotkać i związać że sobą dwa mesjanizmy - żydowski i polski - było podobieństwo i tożsamość polsko-żydowskiego mesjanistycznego cierpienia. Bowiem cierpienie było znane zarówno Żydom jak i Polakom, zbliżając  ich do siebie, ułatwiając wzajemne zrozumienie a nawet zlanie się w jeden monolit żydowsko-polskiej świadomości. Nowej narodowej świadomości. Nowa polsko-żydowska narodowośc miała powstac na kanwie doświadczeń wspólnego losu. I nastąpiło by to niechybnie, gdyby Żydzi w jakiś sposób zdołali ożenic swojego "Dybuka", Szlomy Anskiego, z naszymi "Dziadami" Mickiewicza, bo co by nie mówic, artystycznie "Dybuk" nie dorasta do poziomu gojskich utworów poetyckich. Bez urazy, ale jest zbyt przaśny, ludowy i prymitywny jak na gust wykształconej polsko-żydowskiej publiczności, tak, że wniosek z tego płynie taki, iż oświecone żydostwo powinno przyjąc "polską" literaturę za swoją, i tak się zresztą dzieje, i działo, chociaż jaka ona tam polska (ta literatura), pisana od pokoleń żydowskimi rękami przechrztów i żydowskich polonofilów. Dlatego mówienie o polskiej literaturze jako rewelatorze polskiej duszy jest nieporozumieniem. W literaturze polskiej siedzi żydowski diabeł i psuje polski żołądek, który wymiotuje wszystkim co spożyje i nie trawi - a wiadomo, że człowiek, który nie je, nie rośnie, nie rozwija się i wcześniej czy później jest skazany na anemię i śmierc z niedokrwistości. Tak jest z kondycją Polaka. Dostaje zatrutą duchową strawę i musi skończyc w grobie.

Poza tym, zbliżenie polskiego i żydowskiego mesjanizmu, chociaż obywa są wzniosłe i humanistycznie wartościowe okazało się niemożliwe z powodu żydowskiego ekskluzywizmu i małoduszności, która uważała, że tylko żydowski umysł jest wartościowy i żydowski mesjanizm przeznaczony dla Żydów uczyni ich panami świata, czym różni się od gojowskiego mesjanizmu dla całej ludzkości, która - według Żydów - jest stworzona na kształt bydląt po to, by była służbą dla Żydów i wynosiła spod nich nocniki. Ożenek tych dwóch mesjanizmów nie mógł się udać z powodu zawiści Żydów o panowanie nad światem, które zaczęli od panowania nad Polakami i o współpracy nie mogło być mowy. Najwyżej mogła to być współpraca jak jeźdźca z koniem. Żydzi swój mesjanizm uważali (i uważają) za jedynie słuszny i sprawiedliwy, dlatego trzeba go zwalczac z całych sił, razem z ich przeklętą nacją, jako wrogów ludzkości (tak uważali starożytni Rzymianie i tak uważał Kulbaka, kiedy doszedł (samodzielnie) do jakiego takiego rozumu).

 

    Młody Kulbaka, "asystent" od ogłupiania studenckich młodzików, miał wrażenie, że ilekroć wstępuje na podium w sali wykładowej (starego, przedwojennego typu), staje na jakiejś grząskiej, wypełnionej trupim gnojem mogile. Dlatego stojąc na niej drżał ze wstrętu, z włosami zjeżonymi ze strachu. I często nie mógł wydobyć z siebie głosu, bo miał wrażenie, że składa zeznania przed jakimś trybunałem, ni to jako świadek, ni oskarżony, o to co się stało, co się dzieje, co wie na temat żydowskich niemowląt wyniesionych z płonącego Getta i utopionych jak kocięta w księżym stawie. Był i widział, a teraz ma mówić o wierszu Poldka Staffa: "Będziemy znowu mieszkać w swoim domu, będziemy znowu stąpać po swych własnych schodach". I ani mru-mru o tym, że jest to żydowski dom, zapisany w żydowskim katastrze i schody są żydowskie. Szlag by to trafił, takie podłe życie! Ciągle na żydowskiej łasce! 

      Bo się okazuje, że żydowskie katastry wcale nie poszły pod wodę wraz z topionymi żydowskimi niemowlętami (mającymi prawa spadkowe do warszawskich kamienic). Żydowskie niemowlęta są zatapialne i można się ich pozbyć, jak szczeniąt od zbyt plennej suki, ale katastrów żydowskich nie, bo są niezatapialne.     

   Dlatego (Kulbaka) zanim przystąpił do omawiania jakiegoś poetyckiego utworu, musiał go najpierw wymieszać dokładnie z gnojem i z błotem, przedstawiając autora jako szubrawca, kłamcę i utrzydupskiego warstwy jaśnie oświeconych excelencji, sprawującej władzę duchową i mitotwórczą, arystokratycznych bandytów… i dopiero wtedy, każdą metaforę z osobna, wycierając z błota kultury wielkopańskiej i oficjalnej, wyjaśniał jako kombinację trującego (niczym wawrzynek wilcze łyko) piękna, która jest umieszczana w dworku czy w pałacu, a w ogóle się tam do umieszczania nie nadaje, bo budzi dysonans w zderzeniu z syfem dworskiego życia, gdzie się brzuchaci biedne wiejskie dziewuchy i bije po mordzie chłopskich parobczaków - (jeszcze dzieci!) ucząc posłuchu dla warstwy posiadaczy bezczelnego wyzysku i luksusu.

 

Jedyny słowem, tłumaczył zdumionym studentom, że metafory poetyckie Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej (chociaż językowo piękne) nijak nie pasują do wypchanych ptaszków, koni, psów, kotów i esów floresów secesyjnej Kossakówki; chyba, że jako piękne gówna; artystyczne truchła mające umaić dostatnie żarcie burżujskich rodzin Krakowa i Warszawy. 

 

Co do wierszy Herberta, to był ich zagorzałem wrogiem, jako kwintesencji obłudy i drobnomieszczańskiego kłamstwa. Bowiem wrogiem współczesnego człowieka, wrogiem Pana Cogito nie byli komuniści, jak sugerował ten lizidupa żydowskiego gustu, lecz żydziaki pokroju Sandauera, Stefana Michnika, Brauna, Andrzejewskiego, Słonimskiego i spółki przedwojennej literackiej bandy, która zagrażała zdrowej kulturze polskiej zwyczajnego narodu (chodzącego do kościoła boso), bez żydowskich naleciałości i talmudyzmów. Głupi Herbert, a może tylko cyniczny i perfidny, pisał w Panu Cogito: „Bądź dzielny! Bądź wierny sobie, idź!” – wobec komunistycznych (w domyśle) siepaczy, gdy tymczasem prawdziwym Panem Cogito, nie był żydowski intelektualista z Tygodnika Powszechnego”, a siepaczem nie był ubek pochodzący z robotniczego chamstwa, awansowanego na wieczorowych kursach maturalnych na inteligenta, ale odwrotnie… panem Cogito był polski plebejusz budzący się do narodowej świadomości (poza żydowskim kierownictwem ideowym i dzięki ubecji, która przyciszyła żydowski dyktat nad umysłem polskiego plebejusza - może nawet nie zdając sobie sprawy z tego co robi, bo na pewno Różańskiemu ani Brystygierowej nie chodziło o zmniejszenie żydowskich wpływów na gojskie umysły) a jego siepaczem był żydowski, komunistyczny działacz i politruk literatury (Słonimski, Braun, Andrzejewski, Konwicki itp..) inżynier dusz i przewodnik duchowy prowadzący do socjalizmu.  I tu jest podłość, i horrendalne kłamstwo takich farbowanych, pseudonarodowych wieszczów jak  Słonimski, Miłosz, Herbert i filożydowska spółdzielnia wydawnicza Borejszy, "Czytelnik". 

    Cóż to, u diabła znaczyło: "Bądź wierny sobie!?.. Idź! Znaczyło to, bądź wierny swojemu żydostwu! Nie zapominaj o swoim żydostwie!  Którego chce cię pozbyć polski cham!

 

Kiedyś, poirytowany, że pod drzwiami podsłuchują go, co mówi, żydowscy poloniści, asystenci Sandauera, którzy "kopali pod nim dołki", chcąc go wyrzucic (goja!) z uniwersytetu, przerwał sobie w środku wykładu, zaplątawszy się w metodologiczne wątpliwości, jak pogodzić żydowskie cogito Pana Cogito z polskim interesem narodowym. Utknął niczym wiejski ćwok (bo po prawdzie urodził się na w pół wiejskich Nalewkach i wychował w okolicy bielańskich dóbr klasztornych, gdzie  pod murami stodół i stajni pasał księże krowy), przyznając się do niekompetencji krytykowania Żydów. Bo w ich twórczości nie umiał się doszukać pierwiastków pożytecznych dla Polski, kompromitując katedrę i jej profesora (bojącego się opinii antysemity jak cholera), czego mu "dziadek" nie mógł wybaczyć.

Mówił Kulbace, ty się nie nadajesz na pana, głupi wieśniaku.

Tym masz chwalić żydowskie wiersze, mówił mu "dziadek", bo nas wszystkich na pysk wyleją, kiedy pewnego razu Kulbaka wyznał z głupią szczerością: "Na tym kończę, bo nie umiem wyjaśnić sprzeczności żydowskiej polityki wydawniczej i nie chcąc męczyć państwa dłużej swoją niewiedzą. To wszystko jest dla mnie zbyt podłe, głupie i zagmatwane, żebym państwu opowiadał o „przewodniej silne narodu” która przyjmując polskie nazwiska zgoliła pejsy i w szpitalach okulistycznych masowo usuwa sobie semickie fałdy z powiek i zmarszczki wokół cebulastych oczu! Może tu na moje miejsce przyjdzie lepszy kłamca, który to jakoś gładko wytłumaczy, że w polskim interesie jest wypychać na świecznik żydowskie niedobitki jakie się ostały z hitlerowskiego pogromu (terminu Holocaust jeszcze wtedy nie używano, bo się kojarzył z przedwojennym słowem "inkaust" i Polacy myśleli, że Niemcy przerabiali Żydów na atrament. A po cholerę ci Niemcy potrzebowali tyle atramentu? - pytali naiwnie.)

    Jakże tu, z takimi głupolami było robić wspólny żydowsko-polski naród i wspólną żydowsko-polską ojczyznę? 

 

      Profesor upominał Kulbakę, że tak nie postępuje uczony, podcinając gałąź, na której siedzi! I żeby nie używał w stosunku do Żydów słowa "inkaust"! Bo się nimi "pisac" nie da.

 

(Kulbaka nie zdawał sobie z tego tak dokładnie sprawy, jak my dzisiaj, ale my już wiemy, że nie da się pisac historii o Żydach, bo są oni jakby poza kategorią, ponad i pozahistoryczną rzeczywistością. Żydzi sami się zgadzają co do tego, że ich przyszłośc leży w wymiarach pozaczasowych i mistycznych. Tu się nie ma co okłamywac, że Żydzi są podobni do reszty ludzkości, że to są zwyczajni jak my, ludzie. Nic podobnego, to nie są zwyczajni ludzie i w niczym nie są podobni do nas.  Kiedy wszystkie narody z rozpaczy rwą włosy z głowy, że nie mogą się wykaraskac z nędzy, że nie mogą dac sobie rady z biedą i chaosem, jaki wkrada się w ich życie rujnując jego sens i spokój, jedynie Żydzi ukazują pogodną i pewną siebie twarz człowieka, który wie dokąd zdąża i jest spokojny o swoją przyszłośc. U Żydów nie ma pederastów ani lesbijskich kurew, nie słychac też o rozwodach i samobójstwach. To się zdarza tylko u tych przeklętych gojów, że baby wariują depilując się (wyrywają sobie kudły w kroku!) i przywieszając jakieś dzindzible na łechtaczkach a chłopy, chłop chłopu... musi! wsadzają sobie obrzydliwcy... chuja... jakby z jakiegoś chorobliwego przymusu, i to jest główny problem kultury w Unii Europejskiej; a i w Ameryce nie znajdziesz miejsca bez świra.  

Wszystkie narody mają mniej lub bardziej jasną historię (zbrodnia, złodziejstwo, pederastia, krzywoprzysięstwo, pijaństwo etc.), a Żydzi  nic!, żadnych zapisków wśród gojów nie mają (oprócz krwi chrześcijańskiej na mace), jakby ich wcale nie było. Goje o nich nie piszą, bo nic o nich nie wiedzą! Żydzi po prostu historii nie mają. Jakby nie istnieli wcale. Żydzi nie istnieją w sposób realny, bydlęcy, jak zwierzęta, jak goje, ale egzystują w jakiś dziwny ulotny i mistyczny sposób, nieprzenikniony dla prymitywnego umysłu gojskiego. Stąd, nie mają historii, przynajmniej takiej pisanej, podobnej do gojów.

Ani Feliks Koneczny piszący historię Żydów ani żydowski historyk Bałaban nie tylko nie wyjaśniają (jako tako), ale nie wyjaśniają wcale w jaki sposób Żydzi finansowali polskich królów i byli częścią światowego systemu finasowego sterującego wojną angielsko-amerykańską, Wielką Rewolucją Francuską, rozbiorami Polski i areopagiem tworzącym Kodeks Napoleona. To raczej oni, Żydzi piszą gojami, jak żywym atramentem, swoją teokratyczną historię. I jeszcze napiszą niejeden rozdział wybijając gojami dziurę w kosmicznym firmamencie, żeby ich wystrzelic w kosmos i miec od tego gojskiego gnojowiska święty spokój! Najbardziej się będą temu opierac stare, zasiedziałe w Ameryce nad Potomakiem angielskie rody, ale gdy się im przeniesie biznes w okolice proxima centauri, to spokornieją i jakiś kosmiczny Mayflower wywiezie ich do kosmicznego Plymouth, na jakieś zadupie, gdzie będą sobie od nowa budowac Nowy Jork, z dala od żydowsko-arabskich waśni, ale pod okiem żydowskiej opatrzności!. Z dala od waśni, które są dalszym ciągiem biblijnych walk Izraela z Moabitami o Ziemie Obiecaną - i gojom nic do tego, kiedy nowy król Dawid pokona Amalekitów a kuszytka urodzi Salomona, żeby śpiewał psalmy przed Panem. I tylko taka historia czeka nową odrodzoną ludzkośc pod panowaniem nowego Izraela, gdzie Polski ani Francji, ani Rosji i Ameryki nie będzie! Żydzi wszystkich w cholerę wywiozą poza granice galaktyki Drogi Mlecznej i tam rozproszą. Żeby wyrodnieli upodobniając sie do swych maszyn!

I to będzie ten Argamedon, w którym czterech jeżdźców Apokalipsy pochwyci ludzkośc jak młode wieprzki, do worka z napisem Homo Indignus (człowiek niegodny), bowiem taka nową nazwę dostanie nasz gatunek - i słusznie - od mędrców Syjonu - i wywiezie do jakiegoś kosmicznego chlewa, w którym będzie się można hukac do woli, chłop z chłopem, baba z babą, jak to już dziś się dzieje w całej Ameryce i w Anglii gdzie w pubbie nie uświadczysz nikogo poza pedałem i lesbijką. A jeśli już znajdzie się jakaś para zabłąkanych heteryków, to wytrzymają z sobą najwyżej tylko jedną noc lub jeden tydzień, a potem jedno na drugie nie może patrzec, z gęby mu śmierdzi, pije wódę, mieszka w przyczepie w przydrożnym rowie, nie ma roboty, trzeba iśc po zapomogę, a do tego mają prawo tylko nieprzystosowani, z jakimiś krzywymi chujami, bez zębów, Amerykanie spasieni na świńskim żarciu jak wieprze, nie mogą się ruszac, żrą mrożone ochłapy, wąchają prochy,  nieprzystosowane do życia w społeczeństwie jednostki niedorozwinięte, ale do jakiego społeczeństwa, skoro w tym zbiorowisku nie ma ani jednego normalnego, przystosowanego i zdrowego na umyśle... delikwenta opieki społecznej, tylko sami, sami niedorobieńcy... nawet i te, które z ramienia opieki społecznej przychodzą opiekowac się, wypłacac zasiłek i przewijac z boku na bok, siostry (i bracia) boleści, sa  poważnie jebnięci jak wszyscy amerykanie i cała reszta nowoczesnego (ponowoczesnego!) świata...

Cóż więc Żydzi mają z nami zrobic, jak nie wysłac to całe tałatajstwo gdzieś w kosmiczną dziurę, opowiadając mu słowami nowego Pawła z Tarsu, żeby się nie bac, gdy się otworzy niebo (otchłanie piekła), bo to Pan przybędzie na obłoku, żeby nas zabrac w lepsze zaświaty. Jak powiadał jeden stary farmer, który jako jedyny we wsi nie stracił zdrowego rozsądku: "Pójdziecie do raju, gdzie kury srają!" 

Tak się przedstawia nowa teodycea, a właściwie bardzo stara, tylko przemilczana i wyparta przez chrześcijaństwo; zastąpiona fałszywym obrazem świata i człowieka w czasach, gdy nie było jeszcze maszyny parowej i elektryczności a za wsadzenie członka przez mężczyznę drugiemu mężczyźnie groziła kara jak za mężobójstwo. Wtedy to świat jeszcze spokojnie i statecznie toczył się swoją koleiną i nie gibał się na boki. Nie oznacza to, że nie było krwawych krucjat, zbrodniczych wojen i czarnej śmierci, ale gdy cię złapali i wzięli do niewoli, to przynajmniej byłeś pewny, że ci wyłupią oczy ale cię nie wydupczą, bo ten rodzaj zachowań nie był w ogóle przewidziany jako środek tortur i rozkoszy.

Aby mogła się toczyc nasza cywilizacja potrzeba zachowania paradygmatu, według którego można i wolno kogoś rozrywac końmi i wypatroszyc z niego flaki, ale nie wolno go wydymac w odbytnicę. Bo przecież z armią pederastów wojny robic się nie da. Ty mu go każesz zastrzelic, albo skatowac, a on go, za przeproszeniem, wydupczy. To nie jest robota! To jest nie wojna a kurestwo! Dlatego Ameryka musi upaśc, a Wielka Brytania bardzo niechętnie wysyła swoich pederastów na wojnę! Pan Kulbaka w czasach swojej młodości o tym wszystkim jeszcze tak dokładnie nie wiedział, ale już widział rysujące się wyrwy na ścianach europejskiej i światowej cywilizacji pederastycznej śmierci.

       A żebyś mi się nie wyrwał z chrześcijańską krwią upuszczaną przez Żydów na macę - upominał stary profesor idealistycznego narwańca, Kulbakę. I niech cie, Bóg broni wymieniac moje nazwisko, że byłeś moim uczniem! Ja uczniów antysemitów nie miałem,

Staropolskie świadectwa na temat tego żydowskiego procederu, używania chrześcijańskiej krwi do wypieku macy, jakieś zeznania z procesów, jakieś opowiadania świadków... gdybyś gdzieś napotkał, masz zaraz zniszczyć i spalić, jeśli ci życie miłe! - ostrzegał go stary ze zgrozą. 

Mój Boże, co to za zbrodnie i grzechy, wobec dzisiejszych pederastycznych zboczeń w cieniu atomowego grzyba! Mc Artur chętnie wywołałby trzecią wojnę światową, żeby tylko zgromadzic w swoim sztabie najprzystojniejszych chłopców z całej amerykańskiej trzeciej floty pacyfiku. Mój Boże, jak on na nich patrzył, na tych swoich chłopców, jak kot na szperkę!. Czyż trzeba tłumaczyc, żeby z chęcią rzucił trzecią i czwartą bombę atomową na jakieś wyspy Kurylskie albo Kamczatkę , byle tylko przedłużyc wojnę, byle  jak najdłużej possac swych adiutantów za kuśkę?

 Kulbaka wiedział o tym (bo już wtedy wielu koryfeuszy kultury było zaliczane do grona pedryli) i z powodu jakiegoś mózgowego paraliżu, z iracjonalnego inteligenckiego strachu, nie potrafił sklecić pracy doktorskiej, która rozrosła się do monstrualnych, gargantuicznych rozmiarów, że to, że tamto, że Żydzi są dobroczyńcami ludzkości (w każdej najmniejszej wsi jakiś Mosiek zbierał skrzętnie na zeszyt zaległe procenty niespłaconych kredytów obciążające pola, gospodarki i domostwa  wpisane do żydowskich hipotek) - aż wreszcie rozsypała się na wiele niedorzecznych, sprzecznych z sobą fragmentów.

   Najlepiej mu wychodziły skatologiczne, obrażające dobry smak świńskie wierszyki, których się raczej nie czyta przed kolacją. 

 

Zrozum, że demokracja to jest burdel szewski

Dyktat prawa popytu na twój fach kurewski

I dwa porządki współdziałają w kucki

Wpierw biologiczny a potem nieludzki

W którym żyjemy po to, by oddać swe kreski

A potem się położyć między cztery deski

 

 Czego się nie dotknął, rozpadało się na wiele nieprzystających do siebie części, potęgujące wrażenie fałszu i błędu, którego nie umiał znaleźć. Często docierał w swym sceptycyzmie do granicy, gdzie czysta myśl jest wewnętrznie sprzeczna. Nie umiał dla niej znaleźć żadnego racjonalnego fundamentu, chociaż dysertacja miała być o racjonalizmie myślenia.

- Nie umiem, panie profesorze, poradzić sobie z oddzieleniem prawdy od zmyślenia - wyznał bezwstydnie, kiedy promotor dopadł go na korytarzu, pytając, czemu go unika i dokąd go będzie zwodził - bowiem stało się jasne dla nich obu, że już dłużej okłamywać się wzajemnie nie można.

 

- Przecież mógłby pan ubierać swoje zmyślenia w kostium logicznych racji i podawać je jako wyniki naukowe. Przecież wszyscy tak robią? – mówił z pretensją staruszek – Głuptasie, przecież wszyscy bajdurzymy jak dzieci. To, co przed wojną zmyślał marszałek Piłsudski, teraz zmyśla towarzysz Bierut – mówił mu cicho profesor do ucha, w jakimś mrocznym kącie korytarza za wiecznie obsraną ubikacją, gdzie się nie obawiał żydowsko-ubeckiego podsłuchu.

 

– Stalin zmyśla swoją politykę na Kremlu, papież zmyśla swoją teologię w Watykanie, wszyscy zmyślamy, okłamując się wzajemnie, żeby jakoś popychać ten wózek do przodu, do kolejnej wypłaty przy kasie. A ty jeden chcesz mówić prawdę, pętaku, szkodniku jeden! – profesor ganił go jak uczniaka -

     Prawda, to chłop plewiący o suchej kromce chleba chwasty na ugorze, prawda, to górnik w kopani przywalony bryłami węgla i umierający w krwotoku... Jak Pstrowski. Prawda się rodzi w pocie czoła - ale taka prawda nikogo nie interesuje. Nikt nie kiwnie palcem, żeby prawda wyglądała prawdopodobnie - jak "w życiu". Żeby Prawda, biedaczka, wyglądała lepiej, to by trzeba jej pomóc, trzeba samemu zakasać rękawy i wziąć się do roboty, a tego nikt nie chce. Tak, tak – mówił staruszek - Prawda źle wygląda, wiec coś trzeba naprawić w kłamstwie, żeby wyglądało prawdomówniej, trzeba lepiej uszminkować, nałgać żeby wyglądało rzetelniej. Prawdę łączysz z Dobrem, uważając, że gdzie nie ma Dobra tam nie ma Prawdy, ale na spełnienie tego postulatu możesz liczyć jedynie po śmierci, kiedy już cię przestaną dręczyć wyrzuty sumienia.

 

- Co mi tryndolisz dziadku – rzucił się Kulbaka na bogu ducha winnego profesora – To jest możliwe już tu na ziemi, gdyby wszyscy robili co do nich należy, a najlepiej żeby się wzięli za łopaty i poszli do odgruzowywania Warszawy –

 

"Dziadek" odszedł obrażony i na tym skończyła się ich uczona rozmowa. 

 

Pan Michał rozejrzał się wokół po zaroślach (czy nie śledzi go jakiś ubek - miał to zakodowane z czasów młodości) i drzewach stojących w brązowych liściach (szpicel w postaci dzięcioła!), jakby je widział po raz pierwszy. Jakby chciał je sobie przypomnieć. Przypomnieć sobie tamtą jesień, która nastała w środku wiosny.

 

Ale gdy się okażesz politycznie cwaną

We fundacji kultury będziesz bajzelmamą

A twój mężczyzna, ojciec lub kochanek

Znajdzie w tym burdlu bezpieczny przystanek

Dlatego córko, proszę razem z mamą

Jeśli masz rozum, zostań prędko flamą 

 

    Cholerny poetycki (niczym u Walta Whitmana), sentymentalny obrazek, jak z Iwaszkiewicza, przemknął mu przez myśl tak szybko, że go nawet nie zauważył. Przez całe życie nachodziły go nieprawdopodobne metafory, w najmniej oczekiwanych okolicznościach, więc był do tego poniekąd przyzwyczajony. Miał po portu talent do płodzenia różnych grafomańskich samorodków.  

skrent
O mnie skrent

sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości