Prochy
Odcinek 54 – doleciał go zapach jabłek…
Zdawał sobie sprawę, że stał się wspólnikiem, podstawionym kłamliwym świadkiem. Rozpisywał się o dobrociach jakie czekają w komunizmie na bosonogie dzieci fornali i małorolnych wieśniaków, nie wierząc że to kiedykolwiek nastąpi. Wiedział, że polski komunizm robi Żyd i przerobiony na aktywistę marksizmu-leninizmu, syn wczorajszego obszarnika, którzy już dopilnują tego, żeby pogrążyć ludowładztwo w paraliżującym krachu inteligenckiej gadaniny i biurokratycznego bezhołowia. Oni już zrobią wszystko, żeby zostało po staremu, więc pokąd robotniczo-chłopskie państwo i jego administrację będzie obsługiwać inteligencka kasta przedwojennej proweniencji (podkreślająca na każdym kroku, że z chłopskiego potomka nigdy nie wyrośnie rasowy inteligent), nic z socjalistycznej Polski nie będzie.
Powojenna historia "Polski Ludowej" to historia pełzającej, inteligenckiej kontrrewolucji, która żądała dla siebie coraz większych przywilejów, aż, skoligacona z burżuazją, sięgnęła pod płaszczykiem przewodzenia związkowi robotniczemu "Solidarność", po władzę w państwie.
Już wtedy, kiedy został redaktorem, na wiosnę sześćdziesiątego roku, wiedział, że będzie kłamliwym świadkiem, że będzie zeznawał co mu każą, bo wszedł w tryby maszyny mielącej ludzkie kości.
Okazało się niebawem, że machina państwowa, bez szerokiej warstwy zarządców i administratorów, przejętych z Polski sanacyjnej - wraz z jej interesem klasowym, z jej przywarami i wadami - obejść się nie może i szybko stało się jasne, że pomimo frazesów o ludowładztwie i demokracji partyjnej, ”ta Polska” jest tworzona dla czerwonej burżuazji.
Niektórzy działacze ubecji, zdając sobie z tego sprawę, próbowali temu przeciwdziałać, zdejmując z dyrektorskiego stanowiska tego czy owego potomka dziedziców, ale przecież nie mogli zamknąć wszystkich - bo któżby kierował niepiśmiennymi władcami „ludowego” państwa?
Znów rechocą gdzieś kule, jak groch na przetaku
Z tyłu głowy, w kręgosłup, w optyce niechęci
Uwięzionej w regule „widomego znaku”
Wieloznaczny ostrosłup niechcianej pamięci
Wyniesionej z Powstania zwierzęcego strachu
Mogą, Ultima Thule, przejść tylko wyklęci
Strawieni w gęstym mule, stęchłej kwestii smaku
Na nocnych przesłuchaniach, poetyccy święci
Torturują ich czule i trzymają w szachu
Żeby zniszczyć inteligencję, trzeba by zniszczyć państwo, a na zniesienie organizacji państwowej komuniści nie mogli sobie pozwolić, bo gdyby wszystko pogrążyło się w chaosie, wtedy przepadliby sami. Ich tragedia polegała na tym, że nie umieli i nie zdążyli wykształcić własnej ”czerwonej inteligencji”, robotniczo-chłopskiej, bez szlacheckiego etosu przenoszonego siłą inercji wraz ze szkolnym wykształceniem, opartym na romantycznej poezji.
Klasowe frazesy hrabiego Krasińskiego, że „tylko jeden cud, z polską szlachtą polski lud”, inteligenckie gadulstwo o wyższości kultury szlacheckiej, tak potrzebnej dla zdrowia narodu, odradzało się jak rakowata narośl w głowach dobrodusznych kmiotków. Człowiek z ludu, który chciał zdobyć ostrogi inteligenta, musiał wyprzeć się swojej siermiężnej historii, napluć na Jakuba Szelę, a pokłonić się Hrabiemu z „Nieboskiej komedii”, bo inaczej nie był wypromowany. Nie był należycie „wykształcony” do pogardzania swoim chłopskim rodowodem.
Inteligenci chłopo-robotniczego pochodzenia, po liźnięciu wieczorowej szkoły, szybko rozpływali się w mieszczańskim żywiole nabierając pogardy do własnej klasy, traktując chłopa z pogardą i wypierając się swych korzeni. W miejsce wytraconych przez okupanta członków establishmentu, zjawili się poeci z gminu, artyści z awansu społecznego, których artyzm polegał na tym, że jako gorliwi chwalcy kultury wysokiej, piejący z zachwytu nad dokonaniami „skamandrytów”, porzucali egalitarystyczny etos, traktując z pogardą swych niedawnych kolegów, Jaśków bez matury, kołchozowych chlewmistrzów i oborowych.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości