skrent skrent
12
BLOG

Prochy - wspomnienia powstańca warszawskiego

skrent skrent Kultura Obserwuj notkę 0

Chwila nr 3), Kulbaka mamrocze przez sen, nieparlamentarne wyrazy

    Słuchający miałby kłopot z określeniem, czy jest to westchnienie, fizjologiczny odgłos uchodzącego wydechu, czy wypowiedziane, z pomocą strun głosowych, świadomie uformowane słowo. Świadomie albo półświadomie, wypowiedziane, choćby w stanie półprzytomności, bo przecież strofy wiersza, które mu się przypominały, przepływały przez jego półświadomość, na granicy snu i jawy, i wydobywały się, mechanicznie z krtani, w chwili wydychania powietrza, podobne ni to do świstu, ni to do westchnienia.  

 - nie chcesz wiedzieć?…

i  ja  również...

co minęło...

co leciało... co płynęło...

chcę być biały...

         Pan Michał zaczął się dusić od bezdechu. Odkaszlnął.

  - przeźroczysty, jak butelka...                                                                                                        

z czarnym niebem bez odkształceń...

i bez Niobe...w krzywej dziupli chochlowatej...                                                                        

w krzyż wapienny...

w krzyż łodygi rosochatej...                                                                                                    

matki krzyży z dłońmi w ścianie...

      Jee-baa-neeee

           Dysząc, jak ryba wyjęta z wody, jak człowiek, który dźwiga ciężary idąc pod górę, zachłysnął się śliną, która mu wpadła do gardła, odkrztusił i na chwilę przestał oddychać, jakby nadsłuchiwał, jakby chciał odtworzyć w pamięci swoje ostatnie słowa. Próbował przywołać i dogonić ostatni obraz, który zobaczył pod powiekami swego snu, jak mglisty opar. On w tym oparze, jako młody Mickiewicz, w romantycznym płaszczu, przedstawiany na rysunkach z żydowskimi bakami, chodzi nad brzegami Świtezi i układa „Odę do młodości”. Chodzi, snuje się, układa rymy ale ciągle się dusi, bo poła płaszcza zasłania usta i twarz, żeby nie rozpoznano jego żydowskiej urody, jego kręconych włosów, gęstych bokobrodów, semickiego nosa, bo by mogli powiedzieć, że takim wieszczom już dziękujemy, że Żydów tu nie chcemy.

      Po dłuższej chwili bezdechu, kiedy już się zdawało, że więcej nie odetchnie, chrapnął głośno i krótko a potem jeszcze kilka razy, szybko raz za razem i znów po chwili zaczął „odrabiać swoje”, sapiąc miarowo i z wysiłkiem. Po chwili znów wśród jęków wyrzęził z siebie kilka wyrazów.

     płacz, gdy ja płaczę... męką zadawania bólu..

obelgą znaczę, twój uśmiech...

Niobe... musisz płakać mnie

 i zabić... przeklinam cię..

       Poczuł przez sen, że pod plecami uwiera go poduszka i westchnął ciężko

… byś mogła mnie nienawidzić...

 zdradzić… płacz Niobe mą męką...

ja płaczę twym bólem -

chcę umrzeć twa ręką...

             Kurwa! Kurwa! Kurwa! – poruszał przez sen bezgłośnie, spieczonymi wargami.      

      Nagle się podniósł gwałtownie i usiadł w pościeli. Tak gwałtownie, że telepał się od nerwicy, już w pełni świadomości, wybudzony ze snu, jakby się nie kładł wcale. Stanęły mu przed oczami wszystkie strofy dawno zapomnianego wiersza.  Jakby go napisał wczoraj. Tego wiersza, „napisanego” w stalinowskim więzieniu, który wyskrobał paznokciem na obszczanej piwnicznej ścianie. Wychynęło z jego niepamięci, to, co dawno usiłował zapomnieć i ukryć przed własną jaźnią. Co przeklął wraz z Bogiem i ojczyzną. Co, wyszydził wraz z szacunkiem dla człowieka.

    W swoim życiu napisał bardzo mało, ale mimo to, bardzo się tego wstydził.    

    A szło to, przypomniał sobie, słowo w słowo, z całą wyrazistością, mimo że upłynęło pięćdziesiąt lat, szło tak:

- chcę umrzeć twą ręką… 

         coś w nim mówiło, gdy usnął ponownie z braku normalnego dopływu krwi do mózgu

 - po twym ostrzu spłynąć na wieki -                                                                                                        

w męki czekające na mnie i na Niobe -

krzywa wieża schodzi pod powieki...

w udręki…

(charczał i stękał z braku powietrza, a przecież mamrotał i jakby w somnambulicznej wpółświadomości dawał znaki, że żyje, wyrzucał z trudem poszczególne – zniekształcone - wyrazy.

 -musisz wiedzieć, przeszłość idzie...

 musisz słyszeć, że choć jestem stąd daleko -                                                                                       

jak półksiężyc, co się spod szuwaru wyszkli-                                                                      

razem z mgłami…

co się snują ponad rzeką…

gdyśmy nocą się rozmówić wyszli…

za drzewami...

......jeee-baaaa-neeeeeeee…

… niech zostanie pod powieką…

- co schowane...

gdy nam przyszli-

 zabrać dzieci - zakopane

- z psem, turkawką i kaleką -

- to już wypalone śmieci

wymazane                                                            

         Inni popełnili większe łajdactwa zapisując całe tomy poetyckiego gówna, a nigdy im nie przyszło do głowy kajać się za papranie ducha i terroryzowanie inteligenckimi pretensjami i tak już sterroryzowanego i zbitego przez historię narodu. Pisali obiema rękami, co ślina na język przyniesie, o nowej sztuce i nowym życiu, żeby tylko dostać mieszkanie przy Alei Róż, domek na Sadybie, pokój z kuchnią na Żoliborzu, żeby tylko zarobić parę groszy. Żeby tylko się zahaczyć w wydawnictwie, w gazecie, żeby zatrudniono żonę na posadzie w radiu, w ministerstwie, żeby tylko przyjęli syna na studia, w departamencie, w dyplomacji... a córkę do teatru

jakoś samo się ukryło...

 jakby nigdy nic nie było…

zapomniane...

       Żeby było jasne, pan Kulbaka pod pojęciem inteligencji nie miał na myśli biedną przedwojenną dziewuchę, która strawiła życie w staropanieństwie jako nauczycielka chłopskich dzieci ani wiejskiego chłopaka po małej maturze, który został wyszydzanym skrobipiórkiem, pisarczykiem w gminie, ale (miał na myśli) syna bogatego młynarza, który po skończonych studiach prawniczych zostawał adwokatem, albo dzieci dziedziców, takich jak Stempowski i Dąbrowska, będących w kulturze i polityce przedłużeniem rąk klasy ziemiańskiej. Inteligencję rozumiał, jako przedstawicieli klas posiadających wysłanych do obrony ich interesów wśród elity władzy. 

- Je... ba... ne...

skrent
O mnie skrent

sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura