Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann
500
BLOG

O Marszu Wyzwolenia Konopi - refleksja krytyczna

Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann Polityka Obserwuj notkę 5

W poprzedni piątek udałem się wraz z kolegami z katowickiego działu Stowarzyszenia Koliber na Marsz Wyzwolenia Konopi. Frekwencja była spora, bowiem – na moje kibicowskie oko – na trasie Marszu pojawiło się około 1500 zwolenników legalizacji zielonego krzaka. Sam za marihuaną nie przepadam i palę w niewielkich ilościach od święta, niemniej jej zagorzałych miłośników też w żadnym razie nie potępiam; ot, jeden woli piwo, drugi wódkę, trzeci trawkę – tak samo, jak jedni wyżej cenią sobię piłkę nożną, a inni skoki narciarskie.

Są jednak rzeczy, które odrzucam zdecydowanie bardziej stanowczo – na przykład picie drinków (które uważam za niemęskie) albo imprezy techno. Nie czyni mnie to natomiast zwolennikiem kryminalizacji tych praktyk. Niestety: lud naszego nieszczęśliwego kraju, przyzwyczaiwszy się do nieugiętych reguł socjalnego zamordyzmu, gdzie terminy takie jak „wolność”, „pluralizm” czy „tolerancja” (właściwie, czyli etymologicznie rozumiana!) robią w najlepszym razie za szmatki, którymi różne lewackie totalniaki wycierają sobie swoje czerwone gęby, tej prostej zasady – że to, co dobre dla mnie, nie musi być dobre w ogóle, a to, co złe dla mnie, nie musi być złe w ogóle – uparcie zrozumieć nie chce. Oto przyczyna, dla które tzw. twórcy (to jest prężne a butne lobby rozmaitych niewydarzonych literatów, dziennikarzy i artystów, których miałkich wynurzeń nikt albo prawie nikt na wolnym rynku by nie kupił) domagają się – systematycznie powiększanych – subsydiów na swoją działalność; z tego samego też powodu małe, ale za to hałaśliwe grupki kibiców i działaczy sportowych wymuszają na władzach swoich miast dofinansowanie ich klubów ze wspólnej kiesy podatników, którzy w 95% sport mają gdzieś, a już cały naród, tak rozmiłowany w piwsku i gorzale, jednoczy się w solidarnym prześladowaniu zwolenników palenia konopi. Ba!- mój kolega z RAŚ-u, pasjonat kolarstwa, stwierdził nawet kiedyś, że samorządy winny utrzymywać wypożyczalnie rowerów! Takie właśnie są skutki absolutyzacji subiektywnych potrzeb i preferencji: każdy chce przymusić każdego do opłacania jego zachcianek, każdy każdym chce rządzić; państwo staje się tym samym – wedle słów Fryderyka Bastiata – „wielką fikcją, dzięki której każdy chce żyć na koszt innych”. Tia.. Tylko patrzeć, jak pojawi się lobby dziwkarskie, domagające się utworzenia państwowych lupanarów. Argumentów znajdzie się szereg: wszak seks to ważna sfera życia człowieka, a sprawiedliwość społeczna wymaga, by podstawowe dobra były dystrybuowane względnie równo. Nie może być tak, że jeden chędoży 10 razy w tygodniu, a drugi – wcale!

Przysłuchując się jednak wypowiedziom rzeczników dekryminalizacji marihuany, z przykrością stwierdziłem, że również i oni nie rozumieją istoty problemu. Jak to lewicowcy, pojmują sprawę naskórkowo i wybiórczo – reglamentacja swobody stosowania używek im przeszkadza, ale już reglamentacja swobody ubezpieczania czy też finansowania wybranych usług kulturalnych – ani trochę. Co więcej: wolność dysponowania własną osobą bynajmniej nie stanowi w ich ustach centralnego argumentu na rzecz swobodnego dostępu do miękkich narkotyków. O wiele ważniejsza jest dla nich nikła szkodliwość tych specyfików! Co oznacza, że gdyby marihuana bardziej szkodziła, nie popieraliby jej legalizacji, a tym samym – prawa osoby ludzkiej do szkodzenia samej sobie! Ludzie ci nie są więc w żadnym wypadku zwolennikami wolności; to po prostu kolejna grupa nacisku, chcąca skutecznie załatwić swój partykularny interes. Wolnościowiec jest tymczasem zwolennikiem legalizacji nie jednego, a wszystkich dragów; dowodząc słuszności swoich racji, odwołuje się wpierw do idei wolności, później zaś dopiero do bezpośredniej szkodliwości bądź korzyści płynących z danego zjawiska.

Jest jeszcze jedna kwestia: stosunek uczestników pro-narkotykowych manifestacji do szeroko rozumianego socjalu. W większości są oni, jak wiadomo, za jego utrzymaniem – część dlatego, że szczerze wierzy w socjalizm, część – bo jest po prostu otępioną dragami bananową młodzieżą, która jeździ na rolkach - i oprócz swoich doraźnych potrzeb nie rozumie nic. Ludzie ci nie pojmują tego, co dla każdego liberała jest oczywiste i co ja przypominam na tym blogu raz za razem – że nie ma wolności bez odpowiedzialności. Decyzje podejmuje bowiem ten, kto ponosi odpowiedzialność. W rodzinie za dzieci decydują rodzice, jako podmiot obarczony ciężarem odpowiedzialności prawnej, moralnej i materialnej. W państwie, w którym istnieje choćby służba zdrowia - z musu lecząca nie tylko poszkodowanych przez los, ale i tych, którzy podupadli na zdrowiu wskutek własnej głupoty i krótkowzroczności, wolność jest niemożliwa. Zastępy urzędniczych pijawek nakładają restrykcje na każdego, kto prowadzi niezdrowy tryb życia i obkładają go horrendalnymi daninami publicznymi, takimi jak akcyza na papierosy i alkohol, by zrekompensować sobie koszty jego leczenia. W warunkach szalejącego etatyzmu to samo stanie się, rzecz jasna, z marihuaną – jeśli tylko dojdzie do jej legalizacji. Przewidują to zresztą sami orędownicy tego postulatu – nie dostrzegając, że wobec tego eo ipso osłabieniu ulega jeden z ich koronnych argumentów: mówiący o neutralizacji mafii czerpiących zyski z handu nielegalnymi używkami. Kiedy bowiem na konopie nałoży się niebotyczny podatek – nadal będzie ona, w tańszej wersji, dostępna na czarnym rynku.

Podsumowując: uważam swoją obecność na Marszu Wyzwolenia Konopi za błąd, podobnie jak odwiedzenie jego krakowskiej odsłony przez Janusza Korwin-Mikkego. Jego organizatorzy i uczestnicy to nie tylko ludzie nie z naszej bajki – nie mamy z nimi absolutnie żadnych wspólnych idei.

Student filozofii.Członek Ruchu Autonomii Śląska oraz Stowarzyszenia KoLiber. Górnoślązak z urodzenia i z przekonania. Libertarianin-minarchista.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka