Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann
455
BLOG

Przeciw zakazowi picia w miejscach publicznych

Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann Polityka Obserwuj notkę 1

W bieżącym miesiącu mija okrąglutka dekada od uchwalenia przez Sejm RP jednego z najbardziej niedorzecznych zakazów, za pomocą których władający Polską reżym prześladuje naród – mianowicie zakazu spożywania napojów alkoholowych w miejscach publicznych.

Obostrzenie to jest tak głupie, przeciwskuteczne i na dokładkę odrażające moralnie, że doprawdy dziw bierze, iż jak dotąd nikt – wyjąwszy libertariańską niszę – nie podnosi przeciw niemu jako tako zorganizowanego oporu.

Co do głupoty i nieskuteczności, należy pamiętać, że celami, jakie przyświecały autorom ustawy, były: odseparowanie młodzieży od demoralizujących wzorców (nie na darmo nowy zapis trafił do „Ustawy o wychowaniu w trzeźwości” ) oraz zapewnienie wszystkim obywatelom większego spokoju i bezpieczeństwa na ulicach. Że ani jednego, ani drugiego z zadań rzeczona ustawa spełnić nie mogła i nie może, to łatwo wykazać nawet bez odwoływania się do faktów, drogą czysto aprioryczną. Tym bardziej więc zdumiewa, że społeczeństwo taką legislacyjną maszkarę zaakceptowało.

Jeśli idzie o zapobieganie deprawacji dziatwy, to nie trzeba być Einsteinem, by stwierdzić, że uwolnienie jej od gorszącego widoku panów popijających sobie piwko w parku bynajmniej problemu nie rozwiązuje. Jeśli bowiem ktoś jest w stanie skutecznie zainspirować młodego człowieka do wpadnięcia w szponu nałogu, to są to rodzicie i rówieśnicy. Jedynym skutecznym środkiem, pozwalającym zażegnać plagę alkoholizmu wśród młodzieży, jest zatem uzupełnienie zakazu sprzedaży piwa nieletnim – zakazem sprzedawania go dorosłym; czyli pełną prohibicją. Jest to, rzecz jasna, panaceum skuteczne jedynie na papierze – bo jak to wygląda w tzw. realu, uczą doświadczenia amerykańskie z lat dwudziestych i początku trzydziestych. Krótko mówiąc: prohibicja to nie tylko wzrost zorganizowanej przestępczości, ale też – paradoksalnie – konsumpcji alkoholu.

Argument z „bezpieczeństwa”, którym chyba najczęściej posługują się orędownicy omawianego kuriozum, również dość łatwo uchylić. Wystarczy przypomnieć sobie, co już 150 lat temu Fryderyk Bastiat pisał o różnicy między dobrym ekonomistą a złym – i co z powodzeniem odnieść można do wszystkich innych badaczy zjawisk społecznych. Otóż linia demarkacyjna przebiega pomiędzy tymi naukowcami, którzy dostrzegają wyłącznie bezpośrednie i krótkofalowe skutki pewnych procesów, a tymi, którzy zdolni są widzieć także konsekwencje pośrednie i odroczone w czasie, a przez to mniej wyraźnie skorelowane ze swoją faktyczną przyczyną.

Zastosujmy teraz tę uniwersalną dyrektywę metodologiczną do zagadnienia penalizacji publicznego ochlaju. Skutkiem bezpośrednim jest – zgoda – przynajmniej niekiedy to, że ci, którzy normalnie chlaliby na powietrzu, robiąc hałas i zaczepiając postronnych, przenoszą się do domów, gdzie co najwyżej – z braku lacku – nawzajem rozwalają sobie nosy. Niestety: skutkiem pośrednim, który najwyraźniej rzecznicy feralnego zakazu pomijają, jest to, że patrol policji, który w chwili t zajmuje się wypisywaniem mandatu jakimś studenciakom w miejscu x, nie może być w tej samej chwili t w miejscu y, gdzie lokalny gang dresów żeni komuś właśnie kosę pod żebro. Tym samym zakaz przyczynia się do zmniejszenia, nie zaś zwiększenia bezpieczeństwa na ulicach. Pomijam tu już oczywisty fakt, że tym, którzy po wypiciu dymią najmocniej – różnym menelom i dresiarzom – żaden zakaz nie przeszkadza, bo mandatów i tak nie płacą.

Zakaz ten jest również – jak pisałem – głęboko niemoralny. Niemoralna jest bowiem każda kara, która na miejsce zasady represji wprowadza zasadę prewencji, zaś ideę sprawiedliwości zastępuje ideą zastraszania. Zasada prewencji prowadzi wszak do absurdu – traktowania przez państwo każdego obywatela jako potencjalnego przestępcę. Jeśli raz zaakceptujemy ją w postaci np. zakazu picia alkoholu w miejscu publicznym, kierując się tym, że osoby nietrzeźwe stanowią dla innych większe zagrożenie niż trzeźwe, to winniśmy również poprzeć delegalizację kawy, której brak może prowokować niezaspokojonego kawosza do agresji. Albo holocaust Murzynów – albowiem statystycznie popełniają oni więcej przestępstw niż biali, toteż ich eksterminacja niewątpliwie przyniesie spadek przestępczości. Na marginesie: Donald Tusk rozumował, zdaje się, podobnie, obmyślając strategię walki z kibicami. Kilku „kiboli” wzięło udział w rozruchach? Wyrzucić ze stadionów wszystkich, będzie bezpieczniej!

Również do absurdu i najróżniejszych niegodziwości prowadzi idea kary jako „straszaka” – przy jednoczesnym pominięciu zagadnienia sprawiedliwości. Że mandat za picie alkoholu sprawiedliwy być nie może, jest sprawą jasną. Sprawiedliwość kary wymaga bowiem – jak słusznie zdefiniował to Stanisław Michalkiewicz – uzgodnienie strony „ma” ze stroną „winien”. Pijąc piwo na ławce w parku nie jestem nikomu niczego winien, a już na pewno nie państwu – więc sprawiedliwość oznacza, że nie można mnie za taki czyn ukarać ani mandatem 100-złotowym, ani 50-złotowym, ani aresztem, ani w żaden inny sposób! Z punktu widzenia sprawiedliwości, sytuacja osobnika ściganego przez policję z tytułu popełnienia omawianego wykroczenia jest zatem podobna, jak bohatera klasycznego przykładu z podręczników etyki, który niewinnie zostaje skazany na śmierć, mimo iż sędziowie doskonale zdają sobie sprawę z jego niewinności. Nie to jest jednak dla nich ważne: oni chcą pokazać społeczeństwu śmierć, aby się bało i żyło praworządnie! Czyli – chcą dokładnie tego samego, co polski reżym.

 

Student filozofii.Członek Ruchu Autonomii Śląska oraz Stowarzyszenia KoLiber. Górnoślązak z urodzenia i z przekonania. Libertarianin-minarchista.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka