MACIE BYĆ SILNI !
W marcu tego roku /2012/ wraz z amatorskim zespołem teatralnym STUDIO BIS 2 działającym przy MDK w Pruszkowie byłem na Litwie. W ramach przeglądu teatralnego wystawiliśmy tam moją sztukę - komedię muzyczną" Czas na casting" w reżyserii Gerarda Położyńskiego, w opracowaniu muzycznym i z kompozycjami Michała Śniadowskiego.
Graliśmy ją w domu kultury w Miednikach i na scenie Domu Polskiego w Wilnie.
Miedniki królewskie. Niewielka wieś położona raczej pośród pagórków niż gór, u podnóża dawnego zamku obronnego. Ongiś był to ulubiony zamek Kazimierza Jagielończyka, dziś o jego znaczącej przeszłości świadczą jedynie mury obronne, które po nim pozostały. Od setek lat mieszkają tu prawie wyłącznie Polacy. Dziś żyje ich tutaj nieco ponad pół tysiąca.
Do Miednik jechaliśmy z Wilna drogą na Mińsk. Tuż przed granicą z Białorusią skręciliśmy w prawo i po niedługiej chwili na niewielkim wzgórzu zobaczyliśmy obwarowania miednickiego zamku.
Zaraz potem wjechaliśmy w wieś - w Miedniki. Z rzadka rozrzucone domy wydawały się w chłodnym marcowym słońcu jakby jeszcze trochę ospałe po zimie. Minęliśmy kilku przechodniów, kilka samochodów parkujących na poboczu i dopiero - z daleka widoczna - odświętnie ubrana grupa młodzieży kręcąca się przed okazałym budynkiem Domu Kultury zasygnalizowała nam, że jednak tu na nas czekają.
I czekali.
Nie wiem gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach kształtowała się opinia o polskiej gościnności, ale wiem, że ta nasza cecha narodowa tam w pełni przetrwała. Miedniczanie przyjęli nas serdecznie i gościli jak to się mówi
" czym chata bogata".
Jeszcze przed spektaklem udało mi się co nieco usłyszeć - i to z pierwszej ręki - o tym, jak się tu żyje Polakom, jak im się żyje w Miednikach Litewskich .
Towarzysząc panu Gerardowi miałem przyjemność poznać jednego z mieszkańców Miednik, który jak się szybko przekonałem, był tutaj nie byle kim. Był on wybrany przez miedniczan na radnego samorządu rejonu wileńskiego i bardzo aktywnie działał w tutejszym Związku Polaków na Litwie. Ale to nie jego społeczne zasługi ani pełnione funkcje zwróciły moją uwagę na niego. To ta jego naprawdę autentyczna troska, aby Miedniki wypadły przed nami jak najlepiej, jego gościnność i serdeczność wyrażana każdym gestem i słowem uderzyła mnie od razu.
Jako, że nie byłem potrzebny zespołowi w jego przygotowaniach do występu, to miałem czas wolny i mogłem poznać pana Radnego bliżej. Jest to mężczyzna szczupły, niewysoki, lat około sześćdziesięciu. Na twarzy czerstwy, rumiany i z niegasnącym - jakby trochę nieśmiałym uśmiechem. Jego zniszczone dłonie świadczyły o tym, że nie obca jest mu praca fizyczna, zaś swobodny sposób noszenia garnituru, w który był ubrany dowodził, że musiał w nim często występować.
Już po jego pierwszych słowach wyczułem, że nie mnie pierwszemu opowiada on o "miednickich życiu". Jednak byłby w będzie ten, kto by przypuszczał, że wszystko co mówił było treścią wyuczonego wykładu, który wygłaszał przy każdej okazji. Wszystko brzmiało autentycznie i szczerze. W tych krótkich, często nieskładnych, często urywanych zdaniach czuło się jego zaangażowanie, jego osobiste przeżywanie spraw, które poruszał. " Wie pan - mówił z tym swoim półuśmiechem, jakby zawstydzony, że musi poruszać takie tematy - wie pan, jak przegramy szkoły - przegramy wszystko. Jak nam zabronią uczyć po polsku, to... za dwadzieścia lat choćbyśmy i chcieli... już nie będzie kogo uczyć. Na szkołę idzie ponad połowa budżetu, ale.... przecież musimy!"
I ja też rozumiałem, że jeżeli za dwadzieścia lat ma tu przyjechać z przedstawieniem kolejne pokolenie pruszkowskich aktorów, muszą przeznaczać na szkołę może i więcej niż pięćdziesiąt procent budżetu. Nawet kosztem innych niezbędnych przecież wydatków.
Pan Radny zagłębiał się w kolejne problemy, z którymi muszą się tu mierzyć, a ja czułem się jak na przyspieszonym kursie współczesnej historii.
Nie, nie mam zamiaru się tu silić na jakiekolwiek analizy sytuacji naszej mniejszości na Litwie, jednak - mając w pamięci powyższe słowa, które wtedy słyszałem - zastanawiam się, czy u nas nad Wisłą nie znajdą się tacy, którzy zechcą odkurzyć pewne fragmenty z Roty. Kto wie czy dla kogoś w kraju - biorąc pod uwagę co dzieje się na wileńszczyźnie - te słowa Marii Konopnickiej, zdawałoby się od dawna już nieprzydatne, nie nabiorą nowego, aktualnego znaczenia. Gdyby tak do tego doszło, sądzę, że byłoby to bardzo niekorzystne dla nas, dla Litwinów i co najważniejsze dla Polaków żyjących na Litwie.
Zgasło światło na widowni i zaczęło się przedstawienie. A ja siedząc obok pana Radnego co chwila rzucałem na niego okiem, śledząc uważnie jego reakcje. Byłem ciekaw czy podoba mu się nasza sztuka. I po twarzy mego Sąsiada widziałem, że wszystko idzie bardzo dobrze... Aż do momentu gdy na scenie DISNEY/ Jerzy Korpetto / zapytał KOTA W BUTACH
DISNEY
Kocie, kocie choć pan śpi
panu w głowie coś się tli…
lecz dlaczego właśnie radnym…
właśnie radnym chciałbyś zostać?
Po usłyszeniu tych słów - zamarłem, bo wiedziałem doskonale co będzie dalej. Nasz Kot w butach / Rafał Jeleniewski / z tą swoją pewną siebie, zawadiacką "kocią" miną najpierw zaczął wyjaśniać widowni co też go skłoniło, żeby ubiegać się o mandat radnego, a potem wyłuszczył Disneyowi jak ciężka praca może go czekać:
KOT W BUTACH
do Widowni:
Czy on nie wie, czy on głupi,
że każdy radnego kupi,
bo to produkt górnej półki…,
a nawet jeśli nie kupi,
no to weźmie go do spółki.
Do Disneya:
Radny tyle ma roboty,
że aż ręce zakasuje,
bo… rękami on pracuje.
Ja tam pracy się nie boję,
mnie nie trzeba dużo prosić
jak mi tylko dieta wpłynie
to mogę ręce podnosić
prawa, lewa, na raz dwie,
jakże mi się tam zechce.
Jeszcze Kot wygłaszał swą kwestię, a ja już zmieszany zerkałem na Pana Radnego. Z jego twarzy zniknęło dotychczasowe rozbawienie. Pojawił się na niej grymas zażenowania. Wtedy - żeby ratować sytuację - szturchnąłem go lekko w ramię, mówiąc z wymuszonym uśmiechem: "Proszę pana, to tylko żarty. To tylko żarty". Po chwili już byłem pewien, że tak dla niego, jak i dla całej widowni, ta " Kocia" tyrada na temat "ciężkiej" doli radnego stała się niczym więcej jak żartem.
Wilno. Wilno, co oczywiste, to już zupełnie inny świat niż Miedniki. Dom Polski, w którym wystawialiśmy naszą sztukę ma profesjonalną scenę i ogromną widownię na pięćset osób. Ja - przyznam się - nie byłem aż tak pewien, jak panowie Gerard i Michał, że nasi młodzi aktorzy nie poczują się speszeni przed tak dużym audytorium. Moje obawy jednak okazały się płonne. Ta liczna, prawie półtysięczna widownia stała się dla naszych aktorów pozytywnym bodźcem, zachętą do tego, żeby pokazać na co naprawdę ich stać.
Zagraliśmy tam znakomicie.
Rozradowane, wpatrzone w scenę twarze widzów, gromkie brawa i gratulacje, które zebraliśmy po występie, były dla nas wspaniałą nagrodą.
I już na koniec o czymś, co zrobiło na mnie takie wrażenie, że myślę o tym jeszcze i dziś. Otóż w ostatni dzień przed wyjazdem zostaliśmy zaproszeni przez artystów Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie na pożegnalną herbatkę. W "studyjnym" teatralnym pomieszczeniu, które nie miało kawałka wolnego miejsca na ścianie / wszędzie wisiały zdjęcia, plakaty, rekwizyty i najprzeróżniejsze gadżety, z którymi można się spotkać w teatrze/ spędziliśmy w sympatycznym towarzystwie parę ładnych godzin.
Miałem tam okazję poznać panią Redaktor jednej z polskich gazet wychodzących na Litwie. Zaczęliśmy rozmawiać i tak się jakoś złożyło, że kwestie polityczne zaabsorbowały nas całkowicie. W pewnej chwili zapytałem moją rozmówczynię wprost: "To czego wy tak naprawdę oczekujecie od Polski?"
I usłyszałem: "Macie być silni! Mocni ekonomicznie! Oczywiście przyjeżdżajcie na Rossę, do Ostrej Bramy… Ale przede wszystkim przyjeżdżajcie z ofertą dla naszych młodych! Bądźcie otwarci i nowocześni, bądźcie atrakcyjni kulturalnie i silni gospodarczo!"
Nasza rozmowa zeszła już na inne tematy, a ja nadal myślałem, że gdybyśmy byli mocniejsi, gdybyśmy nie ograniczali naszej aktywności do okolicznościowych najazdów naszych notabli do Wilna, gdybyśmy oprócz
bogoojczyźnianego pielgrzymowania jeździli tam z atrakcyjną ofertą gospodarczo - kulturalną, to może żaden podpity Litwin na Starówce na nasz widok nie splunąłby na ziemię i nie wykrzyknął za nami: Palaki won stąd!
Stanisaław Sygnarski
Inne tematy w dziale Rozmaitości