Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
183
BLOG

Z przymróżeniem oka rozważania o duszy.

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

  

         Już od pradawnych czasów człowiek snuł najrozmaitsze rozważania na temat swojej duszy. W tym felietonie, pisanym pół żarem, pół serio, zostawię na boku całą myśl filozoficzną i wszystkie prawdy wiary, które na przestrzeni tysiącleci próbowały jakoś ten nasz przymiot opisać. Spróbuję sie tu zająć  tylko kwestią  pomieszkiwania duszy. Gdzie też ona w nas siedzi? W sercu? W głowie? No przecież nie w kolanie! To pytanie od zawsze mnie nurtowało.

 

         Otóż parę dni temu, podczas poobiednich pogawędek, usłyszałem od mojej żony historię o pewnym człowieku, któremu lekarze w obliczu choroby musieli usunąć serce. Człowiek ten żył mając na plecach urządzenie zastępujące serce - dwie pompy połączone przewodami z organizmem.

        

         Słysząc to od razu pomyślałem: "Boże, oto na moich oczach lecą w gruzy wielowiekowe przekonania o tym, że ludzka dusza mieszka w sercu. Bo przecież ten człowiek z pompami na plecach żyje! Żyje, czyli jest nadal człowiekiem, a jeżeli tak, to przecież musi mieć duszę. Dusza ta jednak, ten przypadek to udowadnia ponad wszelką wątpliwość, w sercu mieszkać nie może. Przyszło mi co prawda na myśl, że niekiedy mówimy o człowieku bezdusznym, ale wiadomo, że nie o to nam tu idzie. 

Przemyślawszy to wszystko głęboko uznałem, że najbezpieczniej będzie iść za Arystotelesem i uznać, że dusza mieszka w głowie. Serce tak, ale głowy - tkwię w nadziei - tak szybko wymienić nie powinni.

 

         I gdy już byłem pewien, że to choć na jakiś czas koniec moich "duchowych" rozterek, wybrałem się do kina. I tam zobaczyłem bardzo smutną scenę - śmierć człowieka. Właśnie w tej chwili, gdzieś znad głowy umierającego filmowego bohatera, wybił się w przestworza cudownie piękny, szerokoskrzydły biały ptak. I długo łagodnie falował pierzastymi ramionami, unosząc się wyżej i wyżej, aż wreszcie zniknął w nieskalanym błękicie niebios. Siedząca obok żona szepnęła do mnie: " Patrz! Dusza ulatuje! "

Rzeczywiście, pomyślałem, ulatuje i to dokładnie gdzieś znad jego głowy.

 

         Na drugi dzień był mecz piłkarski z Czechami, który mieliśmy wygrać. Otóż akurat w porze, w której Czesi mieli dostać lanie, usiadłem sobie przed telewizorem, żeby raz na jakiś czas zerknąć na pogrom Czechów. Jednak siadając nie pozwoliłem sobie na rozbudzenie jakichkolwiek sportowych emocji - po co mam się denerwować, skoro i tak mamy wygrać. Jeżeli od paru dni wszyscy dookoła tak mówią, to musi tak być. Ciekawiła mnie tylko skala tej wygranej, bo tu już prognozy były różne: od jeden do zera dla biało-czerwonych, do… nawet pięć do zera.

Wszędzie, również i za naszym oknem czuło się atmosferę wygranej, która nagle zapanowała w całym narodzie. Ale cóż to za naszym oknem? Prawdziwie bojowy, boski duch zwycięstwa zapanował w strefach kibica. W telewizji  podawali, że każdy kto się tylko zbliży do tej strefy, przez samo zbliżenie,  nasiąka bielą i czerwienią, zaś na piersiach tego zbliżonego, ostroszpony orzeł wyrasta i tak dziobem dziobie, że hej!

 

         Sędzia rozpoczął mecz, nasi ruszyli do przodu, a ja, jako że wszystko już było wiadome, zająłem się pasjansem, ( wkładając  sobie wcześniej korki w uszy, bo spodziewałem się co rusz ogłuszającego ryku: "gol!!!")

Ale dziwne - mojego pasjansu nie zakłócił żaden, najcichszy nawet okrzyk. Zaniepokojony, czy aby nie idzie coś gorzej niż iść miało, odłożyłem karty na bok. Szybko wyciągnąłem korki z uszu, podejrzewając, że to może z ich powodu nie słyszałem tych ogłuszających ryków, które przecież musiały być, gdy wtem, gdzieś od telewizora doleciał mnie głos:" Ach, Rodacy, nasze serca jęczą w bólu, jak z ogromnego balona ulatuje z nas powietrze..."

 

         Powietrze? Powietrze - myślę sobie- czyli tchnienie, czyli duch, to znaczy dusza. Ale... ale… serca jęczą! Czyli jednak! Czyli dusza mieszka w sercu, no wiadomo - myślę sobie - tak być musi, no bo przecież gdyby w głowie, gdyby gdzieś tam przy rozumie… to nie byłoby balona.

 

 

P.S.

I jeszcze wyjaśnienie… pisząc ten półżartobliwy felietonik o duszy, nie miałem zamiaru odnosić się negatywnie do samej istoty choroby, czy też do w/w chorego. Wobec niego jestem pełen dobrych myśli. Jednak jego przypadek był dla mnie zbyt kuszący, żeby go nie wykorzystać w tym felietoniku.

 

 

                                                                                                                                                        Stanisałw Sygnarski

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości