Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
667
BLOG

Co stolica to stolica. Podsłuchane jednym uchem po raz czwarty.

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 W pewne letnie popołudnie, zwrócony ku leniwo zachodzącemu słońcu, kołysałem się miarowo na swym ulubionym bujanym fotelu. Z chwili na chwilę moje powieki robiły się coraz cięższe i sam nie wiem kiedy, zapadłem w drzemkę. Nagle, zza mleczno białej balustradki oddzielającej mnie od balkonu moich przemiłych sąsiadów usłyszałem słowa, które natychmiast przywróciły mnie do przytomności:

         

Powiem ci Tadziu - od razu poznałem głos mego sąsiada Kordiana - że my -mieszkańcy stolicy - Warszawy - już z samego faktu, że mieszkamy tu, gdzie mieszkamy, mamy o wiele większe możliwości rozwoju. I tak w ogóle mamy więcej  konkretnych, osobistych korzyści, niż dajmy na to mieszkaniec Krakowa, nie mówiąc już o ludziach zamieszkujących inne nasze przepiękne miasta i wsie.

 

Po tym to wywodzie mojego drogiego sąsiada usłyszałem najpierw gardłowe hmm… hmm… Potem kilka chrząknięć, a zaraz po nich niezwykle niski, wręcz basowy głos jego towarzysza - Tadeusza - a właściwie - biorąc pod uwagę naszą balkonową bliskość  - śmiało mogę powiedzieć - Tadzia. Ktoś niezbyt doświadczony w podsłuchiwaniu mógłby się zdziwić, skąd ta moja poufałość wobec - było nie było - obcego człowieka, ale solennie zapewniam, że jego zdziwienie jest absolutnie bezpodstawne. Trzeba choć raz przeżyć ten dreszcz podniecenia i poczuć tę nierozerwalną więź, która się nawiązuje między podsłuchującym a podsłuchiwanym, żeby to zrozumieć.  

TADZIO:

... Kordianku. No tym razem, to zgodzić się z tobą nie mogę. Otóż tak się składa, że byłem w zeszłym miesiącu w Krakowie i powiem ci, że tam to człowiek ma konkretne korzyści z miasta, w którym żyje. Bilety autobusowe tańsze, czynsze niższe, wędliny tańsze... Kordian - tam nawet chleb jest tańszy.

KORDIAN:

Tadziu! Cóż ty mi tu wyciągasz tak przyziemne argumenty? Cóż znaczy chleb mój przyjacielu! Przecież nie samym chlebem żyje człowiek.

TADZIO:

No niby tak, ale...

KORDIAN:

Żadne ale! Nawet jeżeli stolica jest o parę groszy droższa, to co z tego. Wiesz co ty tu możesz przeżyć? Jakie tu masz korzyści? Jakie szanse? Wiesz, jak tu się możesz  rozwinąć? I aby to wszystko od miasta dostać, nie musisz nic robić. Nic! Absolutnie nic! Wystarczy Tadziu tylko patrzeć na innych. Obserwować ludzi, których kręci się tu przecież mrowie. No wiadomo, że nie każdy, kogo zobaczysz da ci od razu wymierny zysk. Musisz tylko umieć wyławiać z tłumu odpowiednie osoby. Dajmy na to: biznesmenów, polityków, celebrytów, artystów… A jak już z którymś z takich uda ci się zamienić słówko, to już - natychmiast - otwiera się przed tobą okno kariery. Tadek! Ty w tej sekundzie już się rozwijasz.

TADZIO:

Ja to się raczej zwijam. Jak wchodzę do supermarketu i widzę tych wszystkich nadzianych, to na nikogo już mi się patrzeć nie chce. I - powiem ci - wątpię, by oni chcieli mnie czegokolwiek uczyć.

KORDIAN:

O tam Tadziu! Nie bądź taki malkontent i pesymista.

TADZIO:

 Co widzę, to opisuję i tęsk…

KORDIAN:

Zaufaj im trochę. Przypatrz się im dokładniej. Zobaczysz, że nie tylko nastrój ci się poprawi, ale i ty sam staniesz się inny: lepszy, mądrzejszy, ważniejszy… Słuchaj,  ja to podpatrywanie  stosuję od dawna. I bardzo, ale to bardzo mi to służy.

Któregoś dnia, a było to chyba ponad ćwierć wieku temu, idę sobie w interesach do pewnej firmy na Żoliborzu. Zatrzymuję się przed furtką trochę przez czas podniszczonej już willi. Spoglądam na wiszący na niej szyld firmy, do której zmierzam i bez namysłu wchodzę. Idę wybrukowanym chodniczkiem wśród dorodnych płożaków… Nagle wiodąca mnie dróżka rozgałęzia się na dwie strony. Odruchowo skręcam w lewą odnogę i po chwili znajduję się w skąpanym w wiosennych promieniach słońca niedużym, acz niezwykle uroczym ogrodzie. Zatrzymuję się zaciekawiony widokiem zielonej gęstwiny, która mnie otacza… Rozglądam się wokół nieco zaskoczony, bo przecież nie ten ogród był celem mojej wizyty, gdy raptem dostrzegam ukrytą w forsycji kobiecą sylwetkę. Podchodzę bliżej,  nieznajoma gwałtownie się do mnie  odwraca i mówi z uroczym uśmiechem: "Pan zapewne pomylił drogę... Musi się pan wró..." Ja jednak jej słów nie słyszę. Stoję z wytrzeszczonymi oczyma i patrzę na tę uśmiechającą się do mnie twarz, na jej oczy,  w których automatycznie szukam - tak mi przecież znanych - długich czarnych rzęs... Patrzę Tadziu - na Kalinę Jędrusik!

TADZIO:

Na tę...? Z kabaretu?

KORDIAN:

Tak! Tak! Na nią! Zamieniłem z nią jeszcze jedno, czy dwa słowa i skierowałem się na właściwy już chodniczek prowadzący do tej mojej firmy. I mógłbyś powiedzieć: cóż to takiego? Jaka w tym korzyść? A jednak ja ją, to znaczy tę korzyść, poczułem od razu. Poczułem się tak uduchowiony, tak przepojony sztuką, artyzmem, że nawet jak wszedłem do tej firmy i widziałem jak facet bezczelnie rżnie mnie na całe pięć stów, machnąłem tylko lekceważąco ręką, mówiąc sobie w duchu: a ciul z tobą prostaku. Ty nigdy nie poczujesz tego, co ja tu dziś poczułem. I tu położyłem dłoń, ale tak, żeby on nie widział - na moim sercu - które biło radośnie, dźwięcznie wydzwaniając to moje uniesienie i wzniosłość - zwłaszcza wobec tak prymitywnej materii, jaką jest pieniądz.

Tadziu, czy już rozumiesz jak wyrafinowaną korzyść, jak subtelne możliwości rozwoju, daje nam fakt mieszkania w stolicy? Czy - dajmy na to - człowiek mieszkający w Poznaniu, miałby szansę spotkać się sam na sam z Kaliną Jędrusik w jej ogrodzie, a potem to przeżywać, przeżywać bez końca? No, sam powiedz!

TADZIO:

No tak -  pewnie, że byłby bez szans. Słuchaj. Ja też miałem podobny przypadek. No, może nie takiego kalibru jak ty, ale też go długo przeżywałem i... Wiesz, teraz, po tym co ty powiedziałeś, jestem pewny, że i mnie on trochę rozwinął.

KORDIAN:

No to wal Tadeusz! Zamieniam się w słuch.

TADZIO:

To było jeszcze wtedy, gdy pracowałem na poczcie... Pamiętasz, kiedyś byłem listonoszem.

KORDIAN:

Doręczycielem.

TADZIO:

Na jedno wychodzi.

KORDIAN:

Ale inaczej brzmi i to już jest wymierna korzyść. Nie widzisz tego?

TADZIO:

No, niby widzę... Ale - wracając do tematu - któregoś dnia wzywa mnie naczelnik i mówi, że mam natychmiast jechać z super pilną przesyłką do jakiegoś tam pułkownika w jednostce wojskowej na Cytadeli. Pomyślałem, że jak przesyłka pilna -to pilna - i po godzinie już czekałem na biurze przepustek na pojawienie się rzeczonego pułkownika po odbiór paczki.

Pogoda była ładna, więc wyszedłem z ponurego wojskowego pomieszczenia i stanąłem sobie tuż obok biało-czerwonego szlabanu, który wartownik co chwilę podnosił i opuszczał, wpuszczając i wypuszczając podjeżdżające samochody.

Trochę znudzony, bo "mój" pułkownik coś długo nie nadchodził, wystawiłem twarz do słońca. Po chwili tego lenistwa odwróciłem głowę i ujrzałem zmierzającą w kierunku szlabanu granatową limuzynę, z widoczną z daleka korpulentną sylwetką pasażera w zielonym mundurze z generalskimi dystynkcjami. Zaciekawiony wyciągnąłem kark w kierunku nadjeżdżającego auta i wytężając wzrok rozpoznałem Dowódcę Wojsk Lądowych, którego akurat dzień wcześniej widziałem w telewizji.

Samochód przed szlabanem zwalniał, zwalniał coraz bardziej, wartownik salutował, szlaban powoli się podnosił i nieoczekiwanie - ku mojemu zaskoczeniu  - limuzyna zatrzymała się przy mnie tak, że miałem generała dosłownie na wyciągnięcie ręki.  Wtedy widzę jak generał opuszcza boczną szybę, z szerokim uśmiechem coś do mnie mówi, salutuje mi, szyba się zamyka i samochód odjeżdża. Ja - stojąc jak wryty podczas tego całego zdarzenia - odruchowo odpowiadam uśmiechem na jego uśmiech, odruchowo też uderzam palcami w daszek mojej listonoszowskiej czapki i salutując mu, długo jeszcze patrzę jak limuzyna odjeżdża, a potem niknie za zakrętem drogi.

KORDIAN:

No widzisz Tadziu, czy w jakiejkolwiek miejscowości w kraju spotkałbyś Dowódcę Wojsk Lądowych, który - uśmiechając się do ciebie - z szacunkiem by ci zasalutował? Taka szansa przyjacielu, taki przywilej - mógł cię spotkać  tylko w Warszawie. Tylko w stolicy.

TADZIO:

Nigdy o tym tak nie myślałem, ale rzeczywiście - to była wspaniała sprawa - i mogła mi się zdarzyć tylko w tym mieście. Nie wpadł mi przy tym co prawda ani grosz - ale - co człowiek przeżył to przeżył.

KORDIAN:

No widzisz. Tutaj chłopie - chcesz czy nie - trafiasz raz na taką osobistość, raz na inną i zawsze coś tam z niej skapnie na ciebie.

TADZIO:

Tak, to miasto samo ciągnie cię w górę. Wiesz, jak on mi zasalutował, ja się od razu poczułem jakiś taki lepszy, ważniejszy, jakbym jakimś oficerem był, czy ja wiem… I wiesz… - dumę czułem. Dumę, że on tak mnie... Generał...

KORDIAN:

Ja ci opowiem kolejną historię. Byłem kiedyś kierowcą prezesa i miałem załatwić coś prezesowej w Domu Chłopa, ale tak wiesz - na cito. Zima tamtego roku była ciężka jak nigdy, ale co mi tam śniegi, skoro jeździ się yeepem. Kręcę się wokół tego hotelu w kółko, ale nijak nie mogę znaleźć żadnej luki, żeby zaparkować. Wiesz jak tam jest - albo masz szczęście, albo musisz - na chama. No więc jeżdżę po tych uliczkach, jeżdżę, nagle... Jest! Wąska szczelina między wozami. Kto pierwszy ten lepszy - pomyślałem  - i wjechałem w nią z impetem, nie czekając aż mi ktoś ją zajmie. Sam - ledwo bo ledwo - jakoś się z auta wygramoliłem, ale po drugiej stronie mojego wozu zobaczyłem starszego gościa w zielonej primerze, który przez to moje parkowanie znalazł się w pułapce. Był całkowicie zakleszczony między naszymi samochodami,  a ja pomyślałem, że jeśli nie wyjadę, to on z auta nigdy się nie wydostanie. Jednak - ku mojemu zdziwieniu - jakoś zdołał się przez tą szczelinkę wyśliznąć. Wyszedł, otrzepał ciemno-zieloną kurtkę, która przy tym przeciskaniu  strasznie się pobrudziła, potem poprawił ciężką zimową czapkę i - spojrzał na mnie. Nie, nic nie mówił - tylko spojrzał, a właściwie to - "rzucił Holoubkiem".

Bo to był sam wielki Holoubek. Nie uwierzysz Tadziu, ale to jego spojrzenie, takie głębokie, takie przenikliwe... Wiesz - on tylko na mnie spojrzał, a ja od razu wiedziałem, co myśli. Do dziś to pamiętam i nigdy tego nie zapomnę. To wtedy zrozumiałem, że można człowieka wychować, nie odzywając się do niego nawet słowem.

Przyznam ci się, że potem trenowałem w lustrze takie spojrzenie, ale mi nie za bardzo wychodziło. Dałem sobie spokój, chociaż tak bardzo chciałem umieć uczyć ludzi kultury samym tylko spojrzeniem. Nic nie mówić, tylko na kogoś spojrzeć, a ten już wie, co ja o nim myślę. Super sprawa, co? Czasami jak ktoś mnie wnerwi próbuję rzucić na niego takim Holoubkiem, ale widzę, że to nie działa tak jak na mnie zadziałało.

TADZIO:

To wiadomo. Przecież nie każdy jest jednakowo inteligentny. Na jednego spojrzysz i już wie o co chodzi, a drugiemu możesz dzień i noc kazania prawić i jak był chamem, tak chamem pozostanie.

KORDIAN:

Ja jednak  wierzę, że w naszym mieście, w stolicy, to każdy ma szansę, bo...

 

I tu właśnie - ku memu nieszczęściu - zadzwonił mój telefon. Och, jak nie miałem ochoty go odbierać, gdy tu - za balkonowym mleczno-białym przepierzeniem - takie  historie. No, ale cóż było robić. Natarczywy dźwięk nie dawał mi wyboru. Szedłem do telefonu, cały czas myśląc, jakie to niesprawiedliwe. Oni - nawet specjalnie nie szukając - spotkali  Takie Persony. Cholera… Chociaż ja też raz w markecie dwóch Mroczków widziałem, ale tak do końca to nie jestem pewien, czy to byli oni. Ale gdyby nawet to byli oni, to ciekawe czy ja przy nich miałbym szansę się rozwinąć. Chyba tak. Ale w razie czego, to przecież  sama Warszawa by mnie w górę szarpnęła.

Co stolica to stolica.

 

Stanisław Sygnarski 

 

 

 

 

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości