Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
411
BLOG

"Adwokat" - film do zapomnienia.

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski Kultura Obserwuj notkę 0
                             
          Byłem wczoraj na filmie "Adwokat".  Mógłbym już po tym jednym słowie "byłem" zakończyć opis swoich wrażeń na temat tego "dzieła", ale - bardziej z obowiązku niż z potrzeby - dopiszę jeszcze parę zdań. A nuż kogoś ustrzegę przed zmarnowaniem czasu i pieniędzy.
          Akcja zaczyna się "pornosowato". A po tym leci już wszystko, co pomoże - bez zbędnych treści - zapełnić widzami salę kinową. Mamy więc koktajl seksu, przemocy, strachu, gadania, skrajnej biedy, takiegoż bogactwa, wzniosłych i niskich uczuć, pseudo filozofii, pięknych ciał, odrażających typów, egzotycznych plenerów i....dzikich kotów /oswojone zwierzęta przypominające gepardy, w obróżkach wybitych ćwiekami - niekiedy goniące króliki - co strasznie jara filmową złą dziewczynkę/.
          Być może było w tym filmie jeszcze coś, czego po paru godzinach po seansie już nie pamiętam, ale to mi wystarcza by zadać sobie pytanie: Czego w "Adwokacie" nie widziałem? Nie widziałem filmu. Nie widziałem perypetii, bohatera, konfliktu,  przesłania, humoru, podtekstu i tego wszystkiego, co powoduje, że film nazywa się filmem - nie filmidłem - i co pozwala choćby przez chwilę o nim pomyśleć.
          No zgoda, zgoda. " Adwokat"  pokazuje nam bezwzględny świat narkotykowych mafii. Tyle tylko, że - przynajmniej u mnie - poza strachem, odrazą i sprzeciwem wobec świata ślepej przemocy, nie wywołuje to niczego więcej. Mam świadomość, że tego typu problemy trzeba pokazywać i mówić o nich bez końca. Ale sposób podejścia do takiego tematu nie powinien być płyciutki i zobligowany tylko jednym kryterium - kryterium taniej komercji.  Być może obnażenie okrutnych praw rządzących narkotykowym światem miało być dla jego twórców głównym celem i przekazem tego filmu, ale jeżeli tak, jeżeli ten film miał być czymś więcej niż tylko sloganem, to musiałby być zupełnie innym filmem niż oglądałem, kręcąc się na krześle w wyczekiwaniu zbawczego napisu: "The end".      
           Nie wymieniam z nazwisk ani jego twórców, ani nikogo z obsady, bo przypuszczam, że już pewnie niezadługo /a może nawet dziś/ nie będą się oni zbyt chętnie przyznawać do "Adwokata". Przypuszczam, że po zwrocie nakładów, być może po podliczeniu zysków, potraktują ten film podobnie jak wojskowi traktują samonaprowadzający się pocisk: wystrzel i zapomnij. Żaden z nich nie jest przecież idiotą - każdy dobrze wie, w czym wziął udział. Sądzę, że posiedli oni w stopniu przynajmniej podstawowym tę nadzwyczajną ludzką zdolność zapominania i jeżeli chodzi o ten film, ochoczo z niej skorzystają.
           O... Zdaje się, że i ja skorzystałem z tej zdolności, bo sam już z tego wczorajszego kina niewiele pamiętam.
           Kto zechce i tak pójdzie na ten film i jeżeli odbierze go tak, jak ja go odebrałem, życzę mu, by jak najszybciej dołączył do grona zapominalskich.
 
Stanisław Sygnarski
 
         

  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura