Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
615
BLOG

Impas w Białym Domu

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

 

 

        Ponad pół roku prezydentury Donalda Trump`a przekonuje nas niestety  - z dnia na dzień coraz bardziej - że nie będzie to prezydentura korzystna ani dla Ameryki, ani dla Świata. Jak mówią o Prezydencie sami Amerykanie - trudno pod tą niby twardą, silną, błyszczącą skorupką doszukać się solidnego, konserwatywnego jądra - w zadufanej w sobie, nieprzewidywalnej, aroganckiej, populistycznej wydmuszce.

        W mediach roi się od informacji czego to Trump nie obiecał i czego nie dotrzymał, kogo obraził, gdzie się skompromitował... Mnie natomiast  rzuca się w oczy rzecz następująca. Mianowicie, jakaś  taka dziwna skłonność - być może maniera nabyta w kontaktach biznesowych - polegająca na specyficznym budowaniu relacji z ludźmi. Otóż Trump zaczyna kontakt ze swoimi partnerami od stawiania im wygórowanych żądań, obrażając ich przy tym, zaś potem z reguły uznaje ich racje, wyraża szacunek i rezygnuje z wiekszości swych wymagań.

Obserwowaliśmy przecież, jakie zarzuty stawiał Chinom, jakie gromy rzucał na ten kraj przed spotkaniem z ich prezydentem, by zaraz potem wyrażać się  o  nim z szacunkiem i nie winić już Chińczyków za całe zło, które dotknęło Amerykę. Wdał się w utarczkę z Papieżem, by - po wizycie w Watykanie - prezentować wobec Niego pokorę i szacunek. Tak samo było z Meksykiem i meksykańskim prezydentem i z Hillary Clinton, której groził więzieniem, a potem - zgodnie ze swą manierą - złagodniał.

Inaczej jednak wyglądają relacje prezydenta Trumpa z Putinem. Od samego początku - wprawiając w konsternację swych wyborców i siejąc oburzenie wśród pozostałych Amerykanów - piał on peany na cześć tego człowieka, twierdząc, że go szanuje i uważa za wiarygodnego partnera.

I o ile wszystkie poprzednie grzechy Trumpa tylko osłabiają jego prezydenturę, tak ten ostatni - według mnie - stał się niejako preludium do procesu, który właśnie toczy się na naszych oczach, a który dyskwalifikuje Trumpa jako prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

         Praktycznie jednocześnie z zarzutami o ingerencję Rosjan w amerykańskie wybory pojawiły się zarzuty o związki otoczenia  amerykańskiego prezydenta z ludźmi Putina. Trump odpiera te zarzuty twierdząc, że jest to nic innego, jak polowanie na czarownice. Jednak fakty mówią same za siebie. Najpierw przyjęcie dymisji szefa kampanii wyborczej Paul'a Manafort'a /mającego kontakty z Janukowiczem/, a później rzecz wielkiej wagi - odwołanie mianowanego przez niego samego doradcy do spraw bezpieczeństwa generała Michael' Flynn'a  /kontakty z aluminiowym oligarchą Olegiem Dieripaską - przyjacielem Putina/ nie kończą sprawy. Stosowne komisje prowadzą w tej sprawie dochodzenie, a FBI śledztwo. Trump - według doniesień mediów - żąda w tej kwestii lojalności od dyrektora FBI, a gdy ten odmawia - dymisjonuje go.

Podczas spotkania z Ławrowem i Kislakiem / ambasador Rosji w USA/ Trump zupełnie kuriozalnie oświadcza, że zwalniając Dyrektora FBI pozbył się ogromnej presji związanej z prowadzonym przez niego śledztwem.

Zaraz po tej rozmowie TASS /na obecność mediów amerykańskich Trump się nie zgodził, ale nie oponował, gdy Ławrow przyprowadził swojego reportera / publikuje, śmiało możemy powiedzieć, kompromitujące zdjęcia z tego spotkania. Widzimy  na nich trzech roześmianych, wyraźnie zżytych ze sobą panów. Amerykańskie media informują także o tym, iż Trump miał się wówczas podzielić z Rosjanami tajnymi, wywiadowczymi informacjami. I wtedy oburzenie zachowaniem Prezydenta sięga w Stanach zenitu! Bowiem Putin - jakby na deser - nokautuje Trumpa, oświadczając, że może przekazać Amerykanom stenogram z rzeczonego spotkania, który udowodni (!) że amerykański prezydent nie zdradził Rosjanom tajemnic wywiadu.

Takiego ośmieszenia i upokorzenia, jakie Rosjanie zafundowali Trumpowi i Amerykanom dawno nie oglądaliśmy.

Pierwsza podróż zagraniczna Trumpa, na Bliski Wschód i do Europy miała – oczywiście między innymi - zatuszować „problem rosyjski”, co jednak się nie udało, gdyż na dwa dni przed jej końcem opublikowana została kolejna „rewelacja” - zięć Trumpa tuż przed objęciem urzędu przez teścia kontaktował się z Kislakiem!  Jego też FBI niezwłocznie objęła śledztwem /jednak nie jako podejrzanego/.

Jakie z tego wnioski?! Można spekulować, ale jedno jest pewne: prezydent USA nie powinien być zakładnikiem takiej dwuznacznej sytuacji.

Jeżeli jeszcze przed całą ta historią Trump miał podstawy by powiedzieć: „reset” - i nawiązać partnerskie stosunki z Rosją, to - po pojawieniu się zarzutów o konszachty jego ludzi z Rosjanami, w obliczu coraz mocniej potwierdzającej się ingerencji Rosjan w amerykańskie wybory - bezstronność amerykańskiego prezydenta jest mocno niepewna.

Aby uniknąć - słusznych lub nie - posądzeń, jego działania nie będą podyktowane racją stanu,  a własnym bezpieczeństwem. Chociaż zapewne -ze wszech miar udowodniając, że z Rosjanami ani on, ani jego otoczenie nie mają nic wspólnego, nie raz demonstracyjnie pomacha w kierunku Rosji  szabelką.

Nie wróży to nikomu nic dobrego, w tym - z oczywistych powodów - również nam. I niezależnie od tego, czy otoczeniu Trumpa uda się oczyścić ze stawianych im zarzutów, czy nie, prezydent światowego mocarstwa, będąc w sytuacji tak poważnych podejrzeń wobec swojego bliskiego otoczenia powinien rozważyć rezygnację ze swej funkcji. Dla silnej Ameryki – czego przecież tak bardzo chce.

Bo jeśli było jeszcze coś więcej niż te dwa przypadki zdymisjonowanych już urzędników, to trzeba się liczyć z sytuacją, że ta sprawa nigdy nie zostanie zamknięta. Rosjanie na to nie pozwolą. Co rusz to pojawią się w przestrzeni publicznej nowe „dokumenty”, kolejne zeznania i tym samym powaga urzędu prezydenta USA będzie systematycznie podkopywana.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka