Rzecz miała miejsce podczas ostatnich mrozów. Popijam poranną kawę i słyszę, jak wśród jękliwego ę-ę-ę-ę-ę rozruszników pojawia się nagle pojedyncze, rytmiczne:
- Łup! łup! łup!
Chwila przerwy i znowu na tle chóralnego ę-ę-ę rozlega się solowe:
- Łup! łup! łup! łup! łup!
Wyglądam przez okno, a to sąsiad. Pojazd próbuje uruchomić.
Co on się nie nakombinował! I z lewej! I z prawej! I na wprost! Nosz... Procedurę znam - dokładnie w ten sam sposób parę lat temu uruchamiało się u mnie telewizor. Ale pierwsze słyszę, żeby to pomagało zmarzniętemu pojazdowi. Może by tak zaproponować sąsiadowi czajnik z gorącą wodą..? Nie, to chyba nie najlepszy pomysł.
A sąsiad dwoi się i troi! I tak, i siak, i pojedynczo, i seriami... Normalnie ręka by zabolała, ale ten się chyba spodziewał takiego obrotu sprawy, bo w akcesorium się zaopatrzył.
- Łup..! łup...! łup...!
Przerwy pomiędzy uderzeniami stawały się coraz dłuższe, a same uderzenia jakby mniej energiczne.
- Łup... łup... łup....
No, niestety... Zrezygnował. W końcu dał za wygraną.
Zwinął w rulon latający dywan.
Zarzucił go na ramię i zaniósł do domu.
Proszę nie komentować pod tą notką. Treści pochodzących z FB nie widzę, więc ich nie przeczytam, a tym bardziej na nie nie odpowiem.
Komentarze