Maciej Świrski Maciej Świrski
1791
BLOG

Śniadecki słyszy że gdzieś dzwonią, a to w uszach dzwoni

Maciej Świrski Maciej Świrski Polityka Obserwuj notkę 60
Tekst, który znalazł się na jedynce SG jest znamienny dla pewnego sposobu myślenia o oświacie i szkole w Polsce. To znamię jest rozpoznawalne przez ostatnie prawie dwieście pięćdziesiąt lat polskich dziejów, a i nick autora tekstu jest tego znamienia dodatkowym potwierdzeniem.
 
Otóż szkoła obecna w Polsce, to co mamy dzisiaj jest bezpośrednim wynikiem rozbiorów, działalności Komisji Edukacji Narodowej i tego co stworzyli nam tu w ramach „powszechnej oświaty” Prusacy, a wzorowali się po nich i Rosjanie, i Austriacy. Proces likwidacji polskiego szkolnictwa narodowego rozpoczął się już wcześniej, po kasacie zakonu Jezuitów i przejęcia jego majątku przez Komisję Edukacji Narodowej, na mocy zresztą ustaw sejmowych zatwierdzających I rozbiór. Jan Śniadecki, jako przedstawiciel ruchu jakim było „Oświecenie” brał czynny udział w likwidacji szkół polskich i tworzeniu w ich miejsce „nowoczesnych zakładów naukowych”, mających wykształcić nową elitę, która miała być przeciwstawna temu co twórcy KEN i król uważali za zło – polskość sarmacką, katolicką, czerpiącą swą siłę w przeszłości i dawnych tryumfach i – co niesłychane dla oświeceniowych arywistów – z przeświadczenia, że polska tradycja jest LEPSZA od zagranicznych wzorów.
 
Może i czas jest na zburzenie mitu Komisji Edukacji Narodowej, która dorobiła się niezliczonej liczby ulic w Polsce. Ważne dla tego mojego tekstu jest jedno – by czytelnik chociaż na chwilę odszedł od przekonania wtłoczonego w głowę w polskiej szkole współczesnej (tzn. takiej jaka istniała w Polsce w XIX, XX i XXI wieku), że zmiany w szkolnictwie polskim, które zapoczątkowała KEN są dobre. W istocie mamy od przeszło 200 lat do czynienia z wkładaniem Polaków w gorset systemu szkolnego opartego na obcych wzorcach, w konsekwencji mamy nieefektywny system i do tego zaburzone relacje pomiędzy państwem i narodem. To wtedy, w Oświeceniu, zaczęto wdrażać w życie koncepcję służebności narodu w stosunku do państwa (w przeciwieństwie do tradycji polskiej), co widzimy w pełni w dzisiejszej Polsce, jako współczesne niewolnictwo, gdy obywatelom konfiskuje się podatkami większość zarobków, oplątuje się niezliczonymi przepisami, a wychowani w szkole o oświeceniowej proweniencji obywatele uważają to za normalne i całkiem słuszne, co więcej – wzory zagraniczne są ex definitione lepsze. A bloger o nicku Jan Śniadecki pisze, że to jeszcze za mało, „bo Francuzi….”.
 
O historii polskiego szkolnictwa pisałem w jednej z poprzednich notek, nie będę teraz do tego wracać – kto ciekaw niech sobie przeklika. Dla ustalenia uwagi chciałbym powtórzyć tylko jedno – w tradycji polskiego szkolnictwa, bezpośrednio zakorzenione w metodzie ignacjańskiej (Jezuici!) było nauczanie przez doświadczenie, a co we współczesnej pedagogice nazwane zostało cyklem Kolba (nie „Kolbego”, drodzy studenci pedagogiki!). Nauczanie przez doświadczenie, czyli najpierw przeżycie zmiany, jakiegoś doświadczenia, następnie samoobserwacja i wnioski, następnie wprowadzenie teorii dotyczącej tego doświadczenia, potem testowanie w praktyce teorii i zaplanowanie następnego doświadczenia. Brzmi to skomplikowanie, ale jeśli spojrzeć na zwykłe wydarzenia życiowe, choćby naukę języków, widać, że jest to najskuteczniejszy sposób nauczania. W Polsce starej, sarmackiej tą metodą uczono się w sposób naturalny, najpierw w domu rodzicielskim, a później w kolegiach. Oczywiście „akademicki” zakres przedmiotów nauczania był inny niż dzisiejszy, lecz jeśli spojrzymy nie na „wiedzę” ale na „umiejętności” ówczesnych absolwentów, to zobaczymy, że sieć szkół jezuickich (a późnej pijarskich) dawała to co obywatel Rzeczypospolitej musiał umieć, żeby współrządzić Rzecząpospolitą – ogólne wykształcenie humanistyczne, języki, praca grupowa (ćwiczenia wojskowe), retoryka. Nauczanie pamięciowe, charakterstyczne dla szkoły pruskiej było marginalne. Pogodzenie polskiego indywidualizmu i wspólnoty – to było jądro tego czym była ówczesna szkoła. Widzimy więc, że było to całkowite przeciwieństwo tego, co stało się istotą szkoły oświeceniowej, a w węższym znaczeniu – szkoły zaborczej – wychowanie posłusznych wykonawców rozkazów urzędników - co zostało do dzisiaj, co jest istotą szkoły w Polsce dzisiaj.
 
W istocie, jeśli spojrzymy na tym tle na zaogniający się spór o polską oświatę, to zobaczymy, że jest to obecny od 250 lat ten sam konflikt – z jednej strony Oświecenie i „modernizatorzy”, zapatrzeni w „europejskie” wzorce, a z drugiej – chęć powrotu do źródeł i „starych dobrych czasów”. Tymczasem w polskiej kwestii szkolnej dzisiaj potrzeba zmiany paradygmatu.
 
Analizując oświadczenia protestujących dzisiaj w obronie historii w szkołach lub chociażby wpisy pod notką blogera o nicku Jan Śniadecki dostrzec można te dwie tendencje, przy czym „obrońcy” (tak ich roboczo nazwijmy) wskazują dodatkowo na upadek kształcenia ogólnego, do czego ma doprowadzić zmiana wprowadzona przez minister Hall i Szumilas. Nie wdając się w dywagacje, na ile to twierdzenie jest prawdziwe (moim zdaniem upadek już nastąpił) muszę jednak napisać, że protestujący upatrują źródeł niekorzystnych zmian nie tam, gdzie one naprawdę istnieją. To samo dotyczy i przeciwnej strony sporu, którą uosabia bloger Jan Śniadecki.
 
Otóż kwestia ilości godzin przydzielonych do poszczególnych przedmiotów (np. historii) jest wtórna w stosunku do głównego problemu, z jakim boryka się polskie szkolnictwo (i nie tylko polskie) – jest to problem zasadniczy, a tylko częściowo uświadomiony – problem NIEADEKWATNOŚCI. To, tylko częściowe, uświadomienie sobie problemu przez biurokrację oświatową skutkuje pomysłami które widzimy i przeciw którym protestujemy. Natomiast – czy „strona społeczna” (że użyję tego starego sformułowania) w ogóle rozumie w czym jest problem?
 
W ciągu ostatnich kilkunastu lat (od mniej więcej 1994 roku w Polsce, a na świecie od 1990) rośnie „pokolenie sieci”. Są to ludzie, z których najstarsi teraz liczą sobie lat około 35 a najmłodsi – 6. Ludzie ci od najmłodszych lat mają do czynienia z urządzeniami podłączonymi do Internetu oraz w ogóle z urządzeniami elektronicznymi, i stały się dla nich GŁÓWNYM źródłem informacji i rozrywki. Dzisiejsi 50 latkowie narzekają na współczesną młodzież tak jak ich poprzednicy przez tysiąclecia, tylko, że po raz pierwszy w historii w ciągu tak krótkiego czasu nastąpiła radykalna zmiana percepcji, a co za tym idzie i mentalności. Główne cechy tych zmian to:
 
  • Percepcja oparta zdecydowanie o kontekstowość obrazów (informacja jest kwalifikowana jako istotna poprzez dopasowanie obrazu do matrycy. Wcześniej analizowano tekst, teraz – obrazy)
  • Wielozadaniowość – ludzie pokolenia sieci mają umiejętność równoczesnej aktywności na wielu polach bez uszczerbku dla wydajności (czasem nawet to zwiększa wydajność) – jest to pochodną możliwości współczesnych komputerów (multitasking – czyli praca na wielu aplikacjach równocześnie).
  • Fundamentalna rola „social media” – człowiek pokolenia sieci jest stale online, pobiera i dostarcza informacje do sieci społecznościowych (facebook, twitter, demotywatory, kwejk, NK, GG, S24 itd.). Pochodną tego jest czerpanie wiedzy nie tylko ze swoich zasobów ale i zasobów osób z listy adresowej. Naturalne jest dzielenie się informacjami z innymi ludźmi, pełna otwartość informacyjna, a także wolność pobierania informacji i jej udostępniania. Implikacją tego jest nieskuteczność indywidualnego (osobistego) uczenia się jako podstawowej metody szkoły polskiej (nie mylić z kolektywizmem!).
  • Szybsze tempo – Internet jest medium zmieniającym się bardzo szybko (w roku 2002, czyli 10 lat temu, nie było blogów!), a to generuje zupełnie nowe traktowanie czasu. Rzeczy dzieją się szybciej, ludzie chcą szybciej wiedzieć i szybciej uczestniczyć. Jednostki informacji muszą byc podawane w czasie szybciej, w inny sposób niz dotychczas musi być wiedza sprawdzana. 
  • Specyficzne, ironiczne i anarchistyczne poczucie humoru, „brak świętości” – rozumiane jako możliwość krytyki nawet największych autorytetów. Czyjś autorytet wynika z udowodnionych kompetencji, a nie ustanowienia. Szczególnie chodzi tu o kompetencje „sieciowe”. Bycie „nie online” dyskwalifikuje.

Te cechy (jest to tylko ich część) odróżniają zdecydowanie pokolenie sieci od pokoleń wczesniejszych. I te cechy sa wspólne dla wszystkich, bez względu, czy ludzie ci  sa katolikami, feministkami, inteligentami czy pochodzą z rodzin "robotniczych". To jest cecha pokoleniowa. Można być lewakiem albo ultrakonserwatystą z pokolenia sieci - ale percepcja i sposób funkcjonowania jest podobny.

To czego jesteśmy świadkami i w czym uczestniczymy, ta zmiana pokoleniowa to tak naprawdę „spór starego z nowym”, co przecież w historii świata istniało zawsze. Jedyna różnica, to szybkość zachodzących zmian – w przeciągu 17 lat nastąpiła w Polsce zmiana fundamentalna, pojawili się zupełnie inni ludzie, zupełnie inaczej rozumiejący rzeczywistość, mający inna percepcję. Nie znaczy to ze złą. Inną.
 
Tymczasem szkoła polska w tej zmianie o ile w ogóle uczestniczy to w sposób gadżetowy, gdy premier lub któryś z jego urzędników rzuci hasło o „laptopach dla pierwszoklasistów”, podczas gdy chodzi tu o zmianę paradygmatu szkoły polskiej, tak, aby uczniowie z pokolenia sieci mieli korzyść z tego, że podlegają obowiązkowi szkolnemu (kolejny oświeceniowo-zaborczy anachronizm).
 
Protestujący przeciwko zmianom w programach nauczania i ograniczeniu wykształcenia ogólnego, jak myślę, nie do końca zdają sobie sprawę z tych wszystkich czynników, a biurokracja oświatowa po części zdaje sobie z nieadekwatności istniejącego paradygmatu do potrzeb młodzieży, tylko, jak to urzędnicy, podejmuje działania będące albo karyktaurą działań niezbędnych, albo wprowadza obce wzorce, dawno zarzucone za granicą, albo też, pod wpływem lobby biznesu okołooświatowego, pod hasłem modernizacji wprowadza zmiany napędzające strumień pieniędzy od rodziców do biznesu (podręczniki, wymagania wyposażenia szkół itd.).
 
Nie ma powrotu do szkoły którą pamiętamy z własnych doświadczeń. Dla wielu myśl o naprawie polskiej szkoły to powrót do systemu 8+4. Likwidacja gimnazjów – może i tak. Ale czy powrót do starych programów nauczania, a zwłaszcza metod? W kontekście zmiany pokoleniowej, o której pisałem wyżej – nie da się tego zrobić. Zmiany muszą być przemyślane i dokładnie zaplanowane. Przede wszystkim powinny dotyczyć sposobu kształcenia nauczycieli, tak, aby nauczanie było ADEKWATNE do zmienionej mentalności, tym bardziej, że i sami nauczyciele już w większości są z pokolenia sieci.
 
Jak to się ma do myśli konserwatywnej, bliskiej autorowi i czytelnikom tego bloga?
 
Otóż dobrze pojęty konserwatyzm to bycie w awangardzie zmian. Nie ocalimy tradycji polskiej i polskiego ducha, jeśli pozwolimy lewactwu oświeceniowemu zawłaszczyć nurt zmian w szkolnictwie (a to właśnie się dzieje). Nie ma sprzeczności pomiędzy konserwatyzmem, a wykorzystaniem nowoczesnych technologii i nowoczesnej komunikacji, nowoczesnej percepcji. Można być z pokolenia sieci i dbać o tradycyjne wartości, o polskość. Można też uczyć historii w sposób ciekawy, szybki i pełny (a wiem co piszę, bo jestem nauczycielem historii, to mój pierwszy zawód), można to robić z wykorzystaniem potencjału pokolenia sieci.
 
Tak więc tekst blogera o nicku Jan Śniadecki, tekst który wywołał na S24 wśród Koleżeństwa wzburzenie traktuję jako dość nieudolne postawienie problemu nieadekwatności w nauczaniu. Pomijając już jawne lewackie bzdury, gdzie mowa o Ukraińcach, Jedwabnem itd. – „Śniadecki” słyszy jakieś dzwony, a to w uszach dzwoni.
 
Dzwoni nieadekwatność, której sam zapewne doświadczył.
 
 
 
----
 
Zapraszam wszystkich do subskrypcji mojego newslettera. Info o nowościach, tekstach filmach

www.szczurbiurowy.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (60)

Inne tematy w dziale Polityka