r.szklarz r.szklarz
2688
BLOG

Turcja jest świetnym przykładem, że nie istnieje coś takiego jak demokracja nieliberalna

r.szklarz r.szklarz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 156

Ustrój sprawowania władzy przyjęty przez większość europejskich państw opiera się na koncepcji demokracji liberalnej. Według definicji prof. Antoszewskiego składa się ona z dwóch komponentów. Pierwszym jest "demokracja", czyli komponent wyborczy, który sprowadza się do wolnych, równych, powszechnych i uczciwych wyborów. Drugi nosi nazwę "liberalnego", który obejmuje wszystkie mechanizmy kontroli i równowagi władz, a także rządy prawa. Ogólnie rzecz biorąc jest to wszystko to, co chronić ma prawa i wolności jednostek przed nadużyciami władzy. Faktyczna, prawdziwa demokracja wymaga obu tych komponentów, by wzajemnie się uzupełniały tworząc spójną całość. Gdy jednego z nich zabraknie, także drugi przestaje poprawnie funkcjonować.

W Turcji rządzonej przez prezydenta Erdogana nie ma żadnego problemu z pierwszym komponentem. Pod tym względem faktycznie turecka demokracja wydaje się mieć dobrze. Regularnie odbywają się wybory, podczas których obywatele mają szansę z szerokiego spektrum partii wybrać swoich przedstawicieli do parlamentu i chętnie z niej korzystają – frekwencja zazwyczaj znacznie przekracza 80 proc. Na pierwszy rzut oka nie ma do czego się przyczepić.

Gorzej jest z komponentem liberalnym, ten jest w Turcji delikatnie mówiąc słaby. W ciągu ponad 15 lat rządów, Recep Tayyip Erdogan zdołał bardzo mocno osłabić wszystkich przeciwników politycznych i skutecznie zepchnąć na boczny tor sojuszników, przez co dziś może cieszyć się w zasadzie samodzielnymi rządami. Mechanizmy kontroli i równowagi władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej praktycznie nie istnieją, a wszystkie one faktycznie podlegają prezydentowi. Teoretycznie istnieją pewne mechanizmy prawne służące ograniczaniu zakusom głowy państwa, ale niewielu odważyło się z nich skorzystać, a ci którzy się odważyli, gorzko tego żałowali. Rządy prawa istnieją tylko teoretycznie.

Dlaczego kiepska kondycja tureckiego liberalizmu jest takim problemem? Jeżeli jeden człowiek skupia w rękach niemal całą władzę, to prawo przestaje go ograniczać, nikt nie obroni przed samowolą władzy obywatela i nikt mu nic nie może zrobić. Dochodzimy do sytuacji, w której władza może do woli łamać prawo, także to najwyższe, czyli konstytucję, a zależne od władzy sądownictwo tylko przytakuje. Obywatele tracą możliwość kontrolowania swojej władzy.

Brak możliwości egzekwowania rządów prawa ma negatywne znaczenie także w kontekście demokracji. Na przykład po zakończeniu wyborów władza może nagle uznać, że 1,5 mln kart do głosowania, które nie mają wymaganych prawem pieczęci jest ważna i może zostać policzona. I co w tej sytuacji mogą zrobić obywatele? Nic. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi”. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że rzeczywiście miała ona miejsce podczas referendum konstytucyjnego w kwietniu 2017 r.

Przykłady można by mnożyć. Inny, również z 2017 r., dotyczy dostępu opozycji do mediów. Krótko mówiąc tego dostępu nie było, co tłumaczono przepisami o stanie wyjątkowym. Obóz polityczny niezgadzający się z linią partii rządzącej w zasadzie nie mógł w tej sytuacji prowadzić kampanii. Prawo teoretycznie gwarantuje równy dostęp do środku masowego przekazu wszystkim stronom politycznego sporu, ale kto by się przejmował prawem, jak ważą się losy władzy. Szczególnie, jeśli władza ma Dy dyspozycji przychylne sobie sądy, które potwierdzą jej narrację. I co? I nic.

Media to zresztą jest osobny problem. Po wielu latach starań Erdogana w zasadzie wszystkie najważniejsze gazety, stacje radiowe i telewizyjne oraz portale internetowe należą do władzy, lub ludzi z nią powiązanych i od niej zależnych. To sprawia, że partia rządząca ma monopol na informacje. Afery z udziałem władzy nie mają szans się przebić do szerszej publiczności. Oczywiście pod warunkiem, że owe afery zostaną wykryte, bo dziś niemal wszyscy dziennikarze którzy mogliby tego dokonać siedzą w więzieniach, albo ukrywają się na emigracji. Naturalnie wszystko w majestacie tureckiego prawa interpretowanego przez sądy zależne od władzy.

Wydawać by się mogło, że w dobie internetu media nie są potrzebne, do rozprzestrzeniania informacji. Może i jest to prawda, ale nie w Turcji. Internet jest tam dość skutecznie blokowany, a na każdego, kto chciałby napisać coś, co by się władzy nie sposobało, władza ma przygotowany paragraf dotyczący obrazy prezydenta, którym uderza w niepokornych internautów posyłając ich nieraz do więzienia. Do tego należy dodać, że Turcja jest krajem, z którego pochodzi większość wysłanych do Twittera wniosków o usunięcie konta.

To wszystko sprawia, że wybory w Turcji co prawda odbywają się, ale cieżko je nazwać wolnymi, równymi, czy uczciwymi. Oczywiście nie oznacza to automatycznie, że wybory w demokracji nieliberalnej, będą nieuczciwe. Po prostu w demokracji liberalnej istnieją szczególne instytucje mające tę uczciwość zapewnić. W demokracji nieliberalnej musimy wierzyć na słowo władzy, a praktyka pokazuje, że jeżeli chodzi o władzę, to ludzie są gotowi na wiele rzeczy nie tylko nielegalnych, ale wręcz paskudnych. To dobitnie pokazuje, że jeśli demokracji zabraknie przymiotnika "liberalna", to w istocie przestaje ona być demokracją. Z tego powodu koncepcja "demokracji nieliberalnej" jest w istocie oderwana od rzeczywistości.

Także same wybory, jeżeli już się odbędą, to nie mają większego znaczenia. System wyborczy w Turcji jest tak skonstruowany, szczególnie po zmianie konstytucji, że zwycięzca jest mocno premiowany, a wysoki próg wyborczy sprawia, że opozycji w parlamencie jest niewiele. Dochodzi do sytuacji, w której partie opozycyjne może i zasiadają w parlamencie, ale nie mają tam za wiele do powiedzenia, bo i tak większość miejsc zajmuje jedno ugrupowanie, które może robić co chce i przegłosować co mu się podoba. Oczywiście przedstawiciele tego ugrupowania są w pełni zależni od prezydenta oraz szefa swojej partii, a tak się ciekawie w Turcji składa, że jest to obecnie ta sama osoba.

W tym miejscu należy zadać pytanie, dlaczego w Turcji doprowadzono do sytuacji, w której władzę de facto sprawuje jedna partia będąca do całkowitej dyspozycji jednego człowieka. Przede wszystkim należy podkreślić, że tak naprawdę demokracja liberalna nad Bosforem nigdy nie istniała i to szczególnie drugi jej komponent był tym kulejącym. Gdy AKP przejmowała władzę w 2001 r., ustrój kraju był ukształtowany przez pucz wojskowy sprzed ponad 20 lat, a armia miała nadal znaczący wpływ na krajową politykę. Wiele reform odbywało się pod pretekstem odsunięcia wojskowych od administracji publicznej i wprowadzenia „prawdziwej” demokracji. Czas pokazał, że zamienił stryjek siekierkę na kijek.

Ponadto nie należy zapominać, że budowa dominującej pozycji jednego człowieka nad całym systemem politycznym trwała w Turcji kilkanaście lat, podczas których dzisiejszy prezydent cierpliwie zdobywał kolejne przyczółki. W tym czasie obywatele byli przekonani, że są świadkami bezprecedensowej demokratyzacji kraju. I faktycznie na początku tak to wyglądało. Wszystko to odbywało się w czasach względnego boomu gospodarczego, więc ludzie cieszący się coraz większym dobrobytem materialnym nie protestowali. Gdy protestować zaczęli, ze zdumieniem odkryli, że było już za późno. Dziś w Turcji mało kto protestować ma w ogóle odwagę. A przecież trudno mówić o demokracji bez prawa do krytyki władzy.

r.szklarz
O mnie r.szklarz

Absolwent SGH i Uniwersytetu Marmara w Stambule. Zainteresowany ekonomią i sprawami międzynarodowymi, szczególnie Bliskim Wschodem. Treść notek nie odzwierciedla poglądów i opinii redakcji -- żadnej redakcji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka