Zakup przez Ankarę nowego systemu obrony przeciwlotniczej to nie jest nowa sprawa. Nie od dziś wiadomo też, że Turcy zdecydowali się na rosyjskie rakiety S-400. O tej kwestii zrobiło się jednak znowu głośno, bo nie ma już wątpliwości, że od transakcji nie ma odwrotu, a elementy rosyjskiego systemu są już w Anatolii. Dlaczego ta sprawa jest tak ważna?
Cały problem sprowadza się do jednej kwestii -- Turcja należy do NATO, a Rosja nie. Oznacza to, że systemy S-400 nie będzie się dało zintegrować z systemami NATO, a gdyby to się udało, to znacznie zwiększyłoby wrażliwość Sojuszu na atak ze strony Rosji.
Amerykanie oczywiście woleliby widzieć w Turcji produkowane przez siebie Patrioty. Nie dość, że ładnie by współgrały z już zakupionym przez Turcję sprzętem, to jeszcze mieliby pewność, że nikt nie wykradnie danych o ich broni. Z rosyjskimi rakietami w Anatolii tej pewności nie mają. Z tego też powodu USA wstrzymują dostawy do Turcji myśliwców F-35, co dodatkowo psuje i tak już napięte w ostatnim czasie relacji na linii Ankara-Waszyngton -- i tu się robi afera.
No dobra, ale zastanówmy się, po co właściwie Turkom niezintegrowane z systemami NATO rakiety przeciwlotnicze. Wygląda to tak, jakby Ankara bała się lotnictwa jednego z krajów należących do Sojuszu i próbowała się przed nim zabezpieczyć. Naturalnie Amerykanie mogą się czuć tym zaniepokojeni, bo może się wydawać, że Turcja szykuje się do jakiejś niespodziewanej zmiany sojuszu.
W kilku artykułach dowodziłem już, że powiązania gospodarcze Turcji z USA i Unią Europejską są tak silne, że żaden zwrot w polityce zagranicznej Ankary nie wydaje się prawdopodobny. To o co w takim razie chodzi? Najbardziej rozpowszechniona teoria mówi, że prezydent Erdogan faktycznie boi się lotnictwa jednego z krajów NATO -- lotnictwa Turcji.
Akurat w tym tygodniu obchodziliśmy trzecią rocznicę zamachu stanu. Ogromną w nim rolę odegrały tureckie samoloty F-16, które królowały na niebie i przez długie godziny dawały przewagę puczystom, nawet wtedy kiedy lud, który wyszedł na ulice, już zajął czołgi. Gdyby wtedy wokół Ankary były rozstawione rosyjskie rakiety S-400, pucz z pewnością skończyłby się znacznie szybciej -- o ile w ogóle by się zaczął.
Ta teoria jest wygodna, ale nie jest jedyna. Inna mówi o problemie syryjskim. Północna część tego kraju jest kontrolowana przez Kurdów, co się Turkom z wielu względów nie podoba. USA są sojusznikami tych Kurdów, więc Ankara nie może liczyć na ich pomoc w rozwiązaniu tej kwestii. I tu pojawiać ma się Rosja -- być może zakup rakiet jest elementem większej umowy. Zobaczymy. W każdym razie warto mieć w najbliższych miesiącach oko na Syrię.