Marian Opania, ten aktor grał już w swoim życiu: generała SB, sprzedajnego dziennikarza, kapusia, milicjanta, tajniaka, donosiciela, ze stu komunistów zagrał, oficera KGB, czerwonoarmistę i innych skundlonych osobników. Trzeba przyznać, że w takie postacie wcielał się wyśmienicie. Jakby miał zło we krwi?
Wystąpiłby pewnie, jako Hitler, Stalin czy seryjny gwałciciel-pedofil. Nie chce natomiast zagrać wybranego demokratycznie prezydenta Polski. Jego sprawa. Może i lepiej? Być może nie udźwignąłby roli?
Tylko niech nie tłumaczy tego w ten sposób, że nie identyfikuje się z tym co robił Lech Kaczyński. To nie ma nic wspólnego z aktorstwem, z kreowaniem postaci. Aktor nie jest od utożsamiania się z granymi przez siebie postaciami. To nonsens.
Bo, czy z tamtymi kanaliami, których zagrał w życiu swoim setki, identyfikował się?
Jeśli tak, to gratuluję charakteru i poglądów.
Przy okazji charakterystyczny jest chór lewako-liberałów, gratulujących...odwagi temu aktorowi. A mnie się wydaje, że to strach przed towarzyskim ostracyzmem odebrał mu rozum i szansę na rolę życia.
Inne tematy w dziale Kultura