Ponieważ ostatnio nawet pan Krzysztof Kłopotowski dołączył do szeregu moherowych talibów pod przywództwem niejakiego Sowińca, to czuję się nieco zobligowany do zajęcia stanowiska.
Ale że lato, upał i do tego muszę pomóc znajomym przy rozwiazywaniu realnych problemów, a nie jakichś ideologicznych głupot, którymi kłopocze sie pan Kłopotowski i (pożal się Boże) Sowiniec, a i nie ukrywając ze zwykłego lenistwa, które mnie od lat drąży, nie będę wymyslał nowych tekstów. Przedrukuję tutaj mój tekst z r. 2009.
---------------------------------------------------------------------
Strzeżmy się wszystkich, którzy twierdzą, że z całą pewnością znają tę jedną, jedynie słuszną drogę i tych wszystkich „spóźnionych sprawiedliwych”.
Kiedy pierwszy raz przed kilkoma laty usłyszałem wieść o pomyśle wyburzenia PKiN-u, pomyślałem, że to początek jakiegoś skeczu kabaretowego i czekałem na jakiś dalszy ciąg, może puentę ze szpilą wbitą w jakiś polityczny tyłek. I NIC. Nic z tych rzeczy, nie doczekałem się. Za to z mieszanką zadumy i lekko mrożącej obawy stwierdzić musiałem, że jakiś osobnik z przypalonym mózgiem (hirnverbrannt), wymyślił to NA POWAŻNIE. Chociaż w tym przypadku mówienie o "wymyślaniu", które to jest pierwszą pochodną myślenia, jest sformułowaniem nieco na wyrost, ale niech tam, nie jestem małostkowy.
Przypominam sobie dokładnie relacje, kiedy to w mętnej wodzie czasów zmian ustrojowych w Polsce, całe stada prawych i nieskażonych, tych wiedzących zawsze gdzie prawda a gdzie fałsz, w najmniejszych nawet (głównie) wsiach, z braku swoich wcześniejszych dokonań antykomunistycznych, (czasem nocami) krzyże w klasach szkolnych wieszali. Wierzę głęboko, że wiele z tych przypadków było wyrazem głębokiej wiary i wypływało z chęci wyniesienia symbolu tej wiary na miejsce najbardziej eksponowane, czyli tam, gdzie kształtuje się młody umysł, aby tenże umysł kształtował się w tym jedynie słusznym kierunku.
O ile ten rodzaj wieszających mogę jeszcze, nie zgadzając się nawet z nimi, traktować jako znany od dawna i wielokrotnie opisany już cech politycznych doktrynerów, o tyle inny rodzaj wieszających krzyże budzi dość mieszane uczucia, sięgające do obrzydzenia i odrazy. Chodzi mi tutaj o tych rycerzy walki z komunizmem, którzy w gorących czasach nie bardzo mieli czas, serce i odwagę do tego, żeby powiedzieć chociażby małe "NIE". Ale kiedy spróchniały system leżał już na deskach, kiedy był liczony, wtedy wyroiły się grupy ostatnich bojowników z okrzykiem: "my im tyż dokopiem…".
I żeby chociaż spuścili flaszkę benzyny z syrenki, owinęli kawał szmaty i poszli pod jakiś komitet, którego obrońcy akurat pili, albo jeśli odwagi i na to nie wystarczało, pod znienawidzoną Gminną Spółdzielnię. Ale nie, ci spóźnieni bojownicy brali do ręki krzyż zamiast koktajlu Mołotowa, i szli na wieś "dowalić komunie". Bardziej obrzydliwego nadużycia symbolu wiary trudno sobie wyobrazić i jestem pewien, że ich Jezus by się mocno wkurzył, bo chyba nie o to mu chodziło.
A teraz następne popłuczyny bojowników antykomunistycznych, albo ci co ostatni obudzili się po ochlaju "na cześć zwycięstwa nad komuną", chcą wyburzać ideowo i architektonicznie według nich niesłuszne budowle. Niezależnie od wszystkiego i wszystkich: "WYBURZYĆ WRAŻY SYMBOL UCISKU, i dajta mi coś do picia bo mnie straśnie suszy". Tylko kogo on, ten symbol uciska?
Czy przypominamy sobie jeszcze detonacje, które zniszczyły posągi Buddy? One były też niesłuszne ideowo i architektonicznie.
W tym momencie optymizm jednak bierze górę, przypomniał mi się dowcip:
Lotniarz zahaczył o Pałac Kultury i spadł na pysk. Na dole taksówkarz mówi do kolegi:
-widzisz Kazek, jaki kraj, tacy terroryści
I coś mi się wydaje, że to jednak kabaret. Jakieś medialno-słupkowe politykierstwo puszcza burzące bąki, a ja się dałem nabrać i wysilam ten, no… eh, zapomniałem.
------------------koniec tekstu z 2009 ------------------------------------
Pozdrawiam
Ciekawy (i szukający) odpowiedzi na pytania odsuwane w kolektywną podświadomość fizyków zawodowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka