Dla małego oddechu od debat o podróżniczych przygodach naszego ludowego bohatera, tutaj mały tekst z innej beczki. Z braku działu 'Technika i Motoryzacja' wstawię tekst w 'Nauce', może to będzie nauką dla kogoś, zanim wlezie w ten sam kanał, w który i mnie poniosło. Proszę nie dzwonić na Policję, do Służb w Kominiarkach, ani innych służb ratujących życie, czy chociażby kalectwo. Poniższe zdjęcie nie jest wynikiem wybuchu bomby, zderzenia z pociągiem, zamachu, wypadku, czy chociażby włamania.

Tak wygląda kabina samochodu, w którym trzeba się dostać do niewielkiego elektrycznego silniczka. Ale zacznijmy od początku.
Przed ostatnim wyjazdem do Rosji coś zaczęło mi strzykać, ale nie w kościach, tylko w samochodzie. Coś jakby pod kierownicą, coś jakby pod deską rozdzielczą. Takie klik..., klik... i po minucie przestawało. Kiedy po chwili stwierdziłem, że sterowanie nadmuchu w kabinie się rozjechało, to wiedziałem już, że łatwo nie będzie. Klimatyzacja w samochodzie to jeden z najbardziej upierdliwych systemów do naprawy mechanicznej. Do Rosji pojechaliśmy i wróciliśmy jeszcze z tym strzykaniem w klapach klimatyzacji. Ale zima idzie i nawiewy na szyby muszą działać. Krótkie poszukiwania w sieci pokazały, że problem jest znany, często omawiany i zasadniczo rozwiązany już przez producenta. Strzykanie-klikanie pochodzi od pękniętej plastikowej dźwigni klapy nawiewu. Poniższe zdjęcie pokazuje pękniętą dźwignię (na górze) i wzmocnioną przez producenta wersję drugą (na dole).

Mając jakie takie wyobrażenie o tym, czym jest taka akcja-wymiana tej dźwigni, z wrodzonego lenistwa zaszedłem do znajomego warsztatu z pytaniem ile kosztowałaby taka naprawa. Fachowiec śmieje się już z daleka:
- to znana choroba tego modelu. Robocizna to minimum trzysta euro. A potem się zobaczy, co trzeba wymienić...
To na końcu byłoby zapewne z 'pińćset', a pińćset mieć i nie mieć to razem tysiąc. Pomyślałem sobie, że nie będę tak zawyżał wartości rynkowej samochodu, bo to przecież prawie jedna trzecia ceny zakupu. Zabawię się więc w Adama Słodowego, 'zrobię to sam'.
Jak pomyślałem, tak poszedłem do MB i nabyłem dla pewności dwie sztuki tej dźwigni (bo jeden model klimatyzacji ma dwie, a inny jedną). Tak uzbrojony w dwie plastikowe dźwignie wypatrzyłem na zdjęciach satelitarnych dwudniową dziurę w chmurach nad moim ogrodem, bo to tam miała sie rozegrać ta batalia. W sobotę, po trzech godzinach dłubania, kabina samochodu wyglądała tak, jak na górnym zdjęciu. Już byłem przy napędzie klapy. Sprawdzian pod napięciem, silniczek klikał, klikał i nic się nie działo. Myślę sobie, że już jestem blisko, już tylko trzy małe śruby, wyciągam wtyczkę zasilania i MAM GO! Wyciągam na wierzch, patrzę... i mina mi zrzedła nieco. Okazało się, że ta feralna dźwignia jest cała i do tego jest to ten drugi model już wzmocniony.

'Niezły kanał', myślę sobie. W sieci nic o tym przypadku już nie znalazłem i zostałem z problemem i rozgrzebanym samochodem sam. Przez mój wrodzony optymizm nie zrobiłem zakupów na niedzielę przed tą akcją, bo myślałem, że pojadę po naprawie. W efekcie musiałem powpinać wtyczki od systemów tak w powietrzu, podwiązałem wszystko do góry, żebym miał dojście do pedałów i pojechałem na zakupy. Dobrze, że policjanci mnie nie widzieli, bo by mieli ubaw.
Sytuacja była w zasadzie jasna. Dźwignia jest cała, więc uszkodzony jest napęd. Ale jest sobota po południu, czyli do poniedziałku nie ma szans kupić gdzieś tego napędu, a w poniedziałek czekają już inne zadania i samochód musi być sprawny. Jedyna możliwość zatem, to rozbierać to ustrojstwo dalej. Gorzej już i tak być nie może. Otwieram więc obudowę przekładni, a tam wyskakuje na mnie z impetem, przepraszam za wyrażenie, szydło z worka.

Wszystko stało się jasne. Czerwony punkt na fotografii pokazuje wyłamany ząb kółka zębatego, którego oś obraca tę feralną białą, kiedyś pękającą dźwignię. Ta wzmocniona dźwignia okazała się rozwiązaniem 'sub-optymalnym'. Nie rozwiązała problemu, ale go tylko przeniosła głębiej, do przekładni napędu, gdyż najsłabszym punktem nie była już biała dźwignia, ale zębatka wewnątrz przekładni. Efekt jest taki, że naprawa, czyli wymiana plastikowej dźwigni za 10 euro zamienia się w wymianę silniczka za euro pewnie ze sto, nawet nie wiem. A nie wiem dlatego, że nie wymieniłem silniczka, bo go nie miałem. Ale dokładniejszy ogląd tego napędu i klapy nawiewu wykazał, ze klapa obraca sie o ok. 30-40 stopni. Oznacza to, że w tym napędzie klapy używanych jest pięć czy sześć zebów tej zębatki. Pozostałe były nietknięte przez cały czas eksploatacji samochodu. Obróciłem więc to kółko zębate o 180 stopni, czyli zamieniłem miejscami te dwa punkty, czarny i czerwony, nasmarowałem trochę przekładnię, zamknąłem i zamontowałem. Poskręcałem kabinę i wykasowalem blędy w sterownikach. Jazda próbna, wszystko działa, na wyświetlaczu żadnych meldunków o błędach. Jeszcze raz, dla pewności, na laptopie odczyt błędów w sterownikach, wszystko OK. W niedzielę po południu samochód jest gotowy. Pozostały mi 'na magazynie' na pamiątkę te dwie białe dźwignie, których nie potrzebowałem, jak się okazało.
Cała ta akcja z napędem klapy nasunęła mi jednak kilka refleksji nieco ogólniejszej natury, które w świetle ostanich problemów Volkswagena nabierają jeszcze większego kolorytu. Rozwiązanie problemu pękającej dźwigni, które zastosowali konstruktorzy Mercedesa jest przykładem 'leczenia objawowego', jak to nazywają w medycynie. To co pękło, trzeba zrobić większe i mocniejsze. Zasada prosta jak budowa cepa, tylko, że nie zawsze się sprawdza, jak się okazało w moim samochodzie. Analiza systemowa całego układu napędu klapy prowadzi do innego rozwiązania tego problemu. W położeniach krańcowych klapy nie istnieją czujniki, czy wyłączniki krańcowe. Sterownik rozpoznaje położenie krańcowe klapy jako skok prądu zasilania zatrzymanego w położeniu krańcowym silniczka. Oznacza to, że silnik ten z całym dostępnym mu momentem dociska klapę i dopiero wtedy zostaje odłączony. Prosty manualny test tej klapy pokazuje, ze do jej otwarcia, czy zamknięcia potrzebna jest tylko niewielka siła, a nie taka, która może połamać elementy mechaniczne napędu. Najlepszym rozwiązaniem problemu byłoby zatem nie wzmacnianie dźwigni (czy w przyszłości może przekładni), ale zmniejszenie momentu obrotowego silnika, co w przypadku sterownika klimatyzacji dałoby się zapewne zrobić na poziomie oprogramowania i nic by nie pękało, a i ja bym się nie narobił. Ale co się nauczyłem, to moje.
Pozdrawiam
Ciekawy (i szukający) odpowiedzi na pytania odsuwane w kolektywną podświadomość fizyków zawodowych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie