Zadymiona knajpka, ktoś gra na banjo w rogu. Myślicie, że siedziałem z Profesorem Wojciechem Sadurskim przy jednym z chybotliwych – tak, tych zdradzieckich, drewnianych stolików, piliśmy winko i gadaliśmy o pięknych i cnotliwych kobietach? Oj nie, nie tak było. Pan Profesor Sadurski, niedawno na swoim blogu, podzielił się ze swymi czytelnikami kilkoma refleksjami na temat mojego tekstu Ofiary ideologii wyzwolenia kobiet, „Rzeczpospolita” 06. 03. 2009. (Każdego Czytelnika nie zainteresowanego polemiką wokół mego tekstu serdecznie zachęcam do II części niniejszego komentarza.)
Profesor Sadurski zwraca mi uwagę, iż powrót do kultury wiktoriańskiej to kiepski prezent dla pań na 8-ego marca: „Być może, dla niektórych z nich obłuda, hipokryzja i udawana pruderia to psychologiczne ucieczki przed światem cielesności i równości płciowej, postrzeganym przez nie jako domena sił mrocznych a groźnych. Być może. Są to jednak przypadki statystycznie rzadkie wśród współczesnych kobiet, zwłaszcza Polek, co deklaruję z całą mocą nie-naukowej obserwacji.” Pozostaje mi wyrazić po pierwsze radość, że Profesor znajduje czas na miłe zajęcia poza naukowe. Po drugie wdzięczność, za to, że Profesor tak chętnie dzieli się wynikającymi z miłych zajęć obserwacjami ze znajomymi. Sam jednak w najmniejszym stopniu na powrót czasów wiktoriańskich ochoty nie mam.
Moim celem nie było gloryfikowanie owych czasów ani tej kultury. Odwołałem się jedynie do jednego jej elementu. Cnoty wstydu czy skromności. Profesor Sadurski zaś żywi niechęć do kultury wiktoriańskiej, gdyż zwraca swoje oczy na społeczeństwo, które jego zdaniem żyło wtedy w fałszu obłudzie i hipokryzji. I pewnie wiele jej było, tu między nami zgoda. Ja odwoływałem się jednak do elementu kultury w sensie postulowanego świata ideałów i zachowań. Profesor do posiadanej przez siebie oceny rzeczywistości. Czy to Profesor twardziej stąpa po ziemi? Tego rodzaju postawa uniemożliwia w ogóle odwoływanie się do jakiejkolwiek kultury, ideałów czy świata wyobrażonego. Jakakolwiek rzeczywistość mit czy idee można w ten sposób dezawuować.
Sadurski pisze, że nawet „jeśli są kobiety, którym kultura wiktoriańska i maniera wstydliwości osobliwie odpowiada, to nie jest zupełnie ładnie, gdy głosi to facet, bo przepisuje w ten sposób swym rodaczkom postawy zakłamania i nie-autentyzmu, w dodatku skazujące je na ubezwłasnowolnienie.” Wstydziłbyś się chłopie, takie rzeczy o kobitkach... – zdaje się załamywać nade mną ręce Profesor. Panie Profesorze, naprawdę nic nieładnego nie miałem na myśli i nic takiego nieładnego nie napisałem. Pan źle myśli o kulturze wiktoriańskiej. Jeśli przywoływana przeze mnie Wendy Shalit, w mojej ocenie odwołuje się do cnoty wiktoriańskiej, to nie oznacza to, że postuluję powrót jakiejkolwiek kultury, także wiktoriańskiej. Pan natomiast nie tylko uczynił ze mnie nieprawdziwie jej piewcę, ale jeszcze ponieważ ta kultura jest Pana zdaniem zakłamana i prowadzi do ubezwłasnowolnienia, to przypisał mi pan właśnie takie poglądy i oceny na temat współczesnych kobiet. Żadnego z tych rozumowań nie daje się bronić.
Sadurski taż łatwo ustala, że ideał kobiet słabych, zależnych i zniewolonych podoba mi się i dziwi się, że z takimi marzeniami wyrywam się w ich święto. Przez ową cnotę skromności, która trudna czasem bywa w utrzymaniu, nie ujawnię Panu Profesorowi reakcji mojej żony na tego rodzaju zarzuty. Skąd Profesor wysnuwa takie wnioski? W swym tekście pisałem iż koncepcje edukacji feministycznej, nakazujące zmianę wizerunku kobiety jako silnej, niezależnej, wyzwolonej, ma niewątpliwie ogromy wpływ na uczennice. Profesor zakładając iż mi się to nie podoba, odwraca zdanie na odwrót, przypisuje mi je, po czym triumfalnie obśmiewa. Tymczasem wystarczyło przeczytać kolejne zdanie mojego tekstu: „Zarówno propaganda rozmaitych nurtów feministycznych, jak i reakcja środowisk konserwatywnych postulująca powrót kobiet do „rodzenia i prowadzenia domów” wydają się nie przystawać do wyobrażeń szczęśliwego życia.” Zatem linijkę niżej, w tym samym tekście, wyraźnie zdystansowałem się od poglądu, który Pan Panie Profesorze z takim rozbawieniem mi przypisuje.
Profesor wątpi, jakoby moje dziwaczne upodobania nadawały się na argument, jakoby współczesny feminizm „zdradził” kobiety, a ratunku należałoby szukać w kulturze wiktoriańskiej i poczuciu wstydu. Panie Profesorze, jeśli nie uznaje Pan za interesującego faktu iż kobiety na świecie same uważają, że ideologia wyzwolicielskiego feminizmu krzywdzi je, to Pana pełne prawo. Tu twardych dowodów nie będzie i ja ich nie obiecywałem. Sam uznałem to jednak za ważne i być może interesujące dla innych intelektualnie i moralnie zjawisko.
Profesor Sadurski jako „stuprocentowy liberał nie odmawia żadnej kobiecie prawa do odgrywania wstydliwości aż do nocy poślubnej, by dopiero wtedy oddać swemu mężowi ową cząstkę siebie, którą - jak zdaniem Profesora lirycznie się rozmarzyłem – uczyniła świętą.” Profesor Sadurski jako zdeklarowany liberał nie uchronił się i w tym miejscu od charakterystycznych uszczypliwości choć i tak pozostaje dość wyjątkowym przypadkiem, który daje prawo do dążenia do świętości według posiadanych o niej wyobrażeń. To rzadka uprzejmość liberała. Nie jest jednak Profesor w stanie się powstrzymać od ironii i kpin wobec osób ośmielający się w ogóle po kategorie świętości sięgnąć. Miałem już kiedyś interesującą wymianę zdań na temat świętości z Profesorem Sadurskim i miał on wtedy odwagę przyznać się do słabości swojej argumentacji.
Ktoś powie, że jestem idiotą, że tak drobiazgowo odpowiadam na polemikę Profesora, który być może zrobił sobie ze mnie zwykłe jajo węża. Być może. Ja jednak chcę potraktować swoją polemikę jako pewną inwestycję. Inwestycję w wartość jaką jest możliwość debatowania obywateli, którzy robią to z dobrą wiarą i kulturalnie, mimo iż doskonale zdają sobie sprawę z tego, że mogą być skazani na konflikt do końca. Inwestycję w uratowanie przestrzeni dyskusji, która być może między nami się zatarła. Panie Profesorze, nawalanka, to łatwizna i jeśli Pan chce żeby kolejne pokolenia uprawiały w Polsce debatę-nawalankę jak do tej pory, to byłby to naprawdę wkład niegodny „stuprocentowego liberała”. Panie Profesorze, zakończmy jałowe spory o kulturę wiktoriańską, ja sam przynajmniej nie aspiruję do bycia jej znawcą a już na pewno nie jej fanem. Zakończmy także jałowe spory o kobiety, wszyscy chcemy by było piękne, mądre, ciepłe, dobre i kobiece. Wróćmy może do pewnego tematu, skoro uporczywie i bez postępu, wraca on między nami. To cnota świętości. Ha, ha, ha, nikt nie mówił, że będzie łatwo... Zapraszam.
II
W maju 2007, w "Rzeczpospolitej", w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim, Pan Profesor Jacek Hołówka dzielił się refleksją o postawie Anny Radosz. Ania, będąc w szóstym miesiącu ciąży, dowiedziała się, że ma czerniaka złośliwego. Rozpoczęcie chemioterapii mogłoby by być zagrożeniem dla dziecka, a nawet spowodować jego śmierć. Ania nie zdecydowała się na leczenie. Dziecko urodziła. Po porodzie jej stan się drastycznie pogorszył. Zmarła po dwóch tygodniach od urodzenia córki. Profesor Hołówka protestował wówczas przeciwko stawianiu za wzór heroicznej postawy Anny Radosz. Uważał, że taka nadzwyczajność, heroizm i świętość, może stanowić „nadmierną presję”, gdyby opowiadać o niej na przykład na katechezie. Skrytykowałem Profesora Hołówkę i tak doczekałem się polemiki Profesora Sadurskiego. Jak o świętości, to tylko z liberałem. Była to dla mnie jedna z najciekawszy polemik, jaką miałem okazję prowadzić na swoim blogu w Salonie24.
Profesor Sadurski zgodził się wtedy, że co prawda możemy świętych i herosów podziwiać i nawet może stawiać Ich za wzór w sensie pedagogiczno-edukacyjnym, ale nie w sensie moralnym - tzn. że nie można z heroizmu wyciągać konkluzji o powinnościach ludzi nie-heroicznych. Czyli, ujmując to trochę pretensjonalnie, nie ma moralnej ciągłości między działaniem heroicznym a powinnościami moralnymi ludzi.
Tezę Sadurskiego o braku "ciągłości" pomiędzy "moralnością" a "postawą heroiczną", krytykowałem pytając, na jakim polu byśmy odnaleźli tych herosów? Bo jednak herosów rozpoznajemy, że są moralni! To jednak chodzi o wspinaczkę do góry i wcale nie jest tak, że ktoś wyżej jest "lepszy". Rozłączenie tych obszarów zatem nie tylko jest kłopotliwe (bo gdzie by był ten drugi obszar, gdzie to jest jeśli nie moralność?) ale i nie jest konieczne (bo tu nie chodzi o wyścigi, ani presję, ani potępianie, ani mówienie, że jak się nie jest herosem to właściwie słabiutko z ta moralnością.)
Profesor odpowiedział mi, iż jest w teorii etycznej coś takiego jak "supererogatory duties": oznacza to te działania, za które możemy ludzi moralnie admirować, ale których nie możemy od nich WYMAGAĆ (a zatem potępiać za niewykonanie, nawet w sensie czysto moralnym, bo oczywiście nie chodzi o jakieś widzialne sankcje). Różnica między tymi niejako „ponad-obowiązkowymi obowiązkami” (sprzeczność zamierzona) a normalnymi obowiązkami moralnymi wyznacza owa nieciągłość. Stąd Profesor poprzestał na rozróżnieniu z teorii etyki: miedzy „moralnością aspiracji” a „moralnością obowiązków”.
Ja sam pozostaję nieprzekonany. Moralność aspiracji wydaje się być zatem sferą dla jakiejś wydumanej super elity moralnej, która rzekomo miałaby „aspirować”. Panie Profesorze, świętość wynika najpewniej – jakbyśmy to w tym kontekście roboczo określili – z zadziwiającego świat umiłowania obowiązków. Ujmując to jeszcze inaczej, święci nie przechodzili do jakichś wyższych etapów. Święci nie byli z Ivy League!
Inne tematy w dziale Polityka