Niedawno ukazała się książka Rafała Matyi, „Konserwatyzm po komunizmie”. Tytuł w oczywisty sposób nasuwa skojarzenie z pracą Jerzego Szackiego „Liberalizm po komunizmie”, wydaną w połowie lat `90. Książka Matyi nie jest jednak pracą historyka idei, który kolejny raz tłumaczyłby polskiemu czytelnikowi czym jest konserwatyzm. Nie jest to także jeden z wielu manifestów tłumaczących, jakiego konserwatyzmu Polska potrzebuje. Jest to raczej pozycja wpisująca się w nastrój obchodów i podsumowań, 20-lecia III RP. Jest próbą nakreślenia mapy polskiego konserwatyzmu, konserwatywnych środowisk opiniotwórczych jak i politycznych. Oczywiste jest, że przedsięwzięcie tego rodzaju z góry narażone jest na uproszczenia jak i na subiektywny wybór materiału. Autor zresztą zastrzega się wprost przyznając, że sam był bohaterem, a więc stroną opisywanych sporów. Fakt, że autor się zastrzega, nie uniemożliwia jednak podzielenia się kilkoma uwagami krytycznymi.
Oczywiście jest tak, że proporcje w doborze analizowanego materiału zdecydowanie wskazują na sympatie autora. I od razu zaznaczam, że nie jest to zarzut. Jestem bowiem zwolennikiem stronniczości, tyle tylko, że jaśniej uprawianej. To, co natomiast dyskusyjne w politologicznym przewodniku Matyji, to forma prezentacji w rozdziale „Konserwatywne kontestacje” czterech środowisk intelektualnych: krakowskich „Arcanów” (wcześniej „Arka”), „Frondy”, środowiska Pampersów oraz jak to zostało ujęte <spadkobierców „Res Publiki”>.
Wątpliwość budzi nie tylko zestawienie, co choćby proponowana etykietka ostatniej, opisywanej grupy. Autor w swej charakterystyce uczniów prof. Marcina Króla, zwraca uwagę na powstanie Warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej, jednak nie pokazuje ciekawej, moim zdaniem, dyskusji i sporów uczestników tegoż klubu i ich dalszej drogi. Robert Krasowski, należący do Klubu, jako przyszły redaktor naczelny „Dziennika” stał się przecież twarzą bardzo specyficznie rozumianego „konserwatyzmu hydraulicznego”, symbolicznie nazywanego „projektem ciepłej wody”. Jednocześnie z tego samego klubu wyłoniło się środowisko jakże odmiennie rozumianego konserwatyzmu jak środowisko „Teologii Politycznej”. Poza Klubem jednak na łamach „Res Publiki” pojawiała się także Agata Bielik – Robson nastawiona przecież zdecydowanie polemicznie do środowiska „Teologii Politycznej”. Dlatego ukuta przez Matyję formuła „spadkobierców Res Publiki”, nie deprecjonując wychowawczej roli i zasług prof. Marcina Króla, mimo wszystko nie broni się ani ideowo ani biograficznie. I więcej zamazuje niż wyjaśnia.
Pozwólmy sobie także na zarzut bardziej małostkowy. W dalszej partii O „Teologii Politycznej” pisze Matyja tak: „Dzięki <republikańskiemu> rodowodowi publicyści tego pisma nauczyli się graniczącego z rozpaczą sceptycyzmu, który można przełamać tylko wychodząc poza zakres tych rozpoznań, docierając do granic wyobraźni poetyckiej i religijnej.” [Matyja, s. 329]. Przez kwadrans wizualizowałem sobie stan „graniczącego z rozpaczą sceptycyzmu” publicystów „Teologii Politycznej” i było to duże przeżycie. Natomiast nie zbliżywszy się do „granic wyobraźni religijnej” tychże, zaprzestałem dalszych usiłowań hermeneutycznych.
Wątpliwości, a raczej mój opór budzi też konsekwentne obstawanie autora przy ukutym przez niego terminie „konserwatyzmu instytucjonalnego”. Matyja w podsumowaniu całej, 360 stronicowej książki, przeciwstawia mu „konserwatyzm wspólnotowy”, nastawiony w przeciwieństwie do budowania instytucji i państwa na tworzenie republikańskiej wspólnoty. Publicystyczny projekt Matyi, oparty na tekście z „Dziennika” z lipca 2007 roku pod tym samym tytułem, zakładał, że czas sporów ideowych z lat `90 mija i nastaje gwałtowna potrzeba budowania instytucji państwa.
Podział na „instytucjonalistów” i „wspólnotowców” wydaje się nie tylko sztuczny, bo obie postawy wzajemnie się nie wykluczają, co niewiele mówiący. Hasło – „instytucje, głupcze!” – brzmi trochę tak, jakby możliwe było napisanie instrukcji budowy państwa z klocków lego. Instrukcja zawierająca informacje o prawidłowym dopasowaniu klocków gwarantowałaby tu sukces. A przecież każdy szanujący się architekt wie, że budowa domu bez rozpoznania potrzeb, natury i zwyczajów ich przyszłych mieszkańców jest niemożliwa.
Mimo stawianych zarzutów w formie zaledwie pierwszych uwag, należy docenić, że książka Matyi uzupełnia dotkliwą lukę naszej politologii i może stanowić wartościową mapę dla nie poruszających się samodzielnie po konserwatywnych gąszczach. Byłoby jednak szkodą, gdyby za kilka lat nie powstały kolejne takie mapy. I jak mam nadzieję... jeszcze lepsze.
Inne tematy w dziale Polityka