Wiele czasu poświęcam ostatnio temu, co zalegalizować, a co zdelegalizować. Lektura uczonych ksiąg, które poświęcone są temu zagadnieniu, a także liczne rozmowy z autorytetami utwierdzają mnie w przekonaniu, że trudno o ważniejsze wyzwanie naszej szybko zmieniającej się rzeczywistości.
Zaniepokoił mnie, na przykład, nieuregulowany status prawny róż w moim ogrodzie i brak jakiegokolwiek dokumentu prawnego związanego z ich pobytem na rabatach. Skoro ludzie dostają dokument, który poświadcza zameldowanie i władza dzięki niemu wie, gdzie jestem i że wyrzucić mnie nie jest tak łatwo, to i różom takie prawo powinno być przynależne.
Rozmowa z prawnikiem wcale mnie nie pocieszyła. Jest kiepsko, psze pana – mówił. Jest kiepsko, bo róż zalegalizować się nie da. Więc są nielegalne? Pytam zdziwiony. Nie, proszę pana. Nikt ich przecież nie zdelegalizował.
Cholera! W jakim ja kraju żyję!
A zatem wyzwanie numer jeden: zrobić przegląd spraw rozmaitych, których status jest nieokreślony i zdecydować, co powinno być zalegalizowane, a co zdelegalizowane.
Następne wyzwanie wiąże się ze zjawiskami, które są nielegalne, zatem zakazane przez prawo i penalizowane, a status legalności byłby pożądany. Pamiętajmy tu o licznych korzyściach, które płyną z zalegalizowania rzeczy. Można wtedy poddawać je społecznej kontroli, reglamentować, sprawiedliwie dzielić, dawać i odbierać przywileje, chronić i co najważniejsze, opodatkować.
Taka kradzież, na przykład, powinna być legalna. Po pierwsze, nie jest czymś tak złym, jak się czasem uważa, albowiem kradzież – i to kradzież upowszechniona – jest najdoskonalszą, bo najbardziej demokratyczną, formą socjalizmu.
Po drugie, karanie złodziei ma w sobie coś wysoce niemoralnego. Liczne badanie socjologiczne przeprowadzane w grupach tzw. marginesu, a więc pośród dotkniętych społecznym wykluczeniem, wskazują, że obranie drogi złodziejskiej uwarunkowane jest trudnymi warunkami w dzieciństwie, ciężką sytuacją materialną, a być może również i genami. Oczywiście, złodziejstwo zdarza się także w klasach uprzywilejowanych. Ale jest ono przede wszystkim reakcją na nudę i bezsensowność życia w kapitalizmie. To przecież krzyk rozpaczy – jakże więc mamy go karać?
Po trzecie, osoby trudniące się złodziejstwem nie są objęte opieką prawną przysługującą pracownikom innych sektorów gospodarki. Nie bierze się pod uwagę nadgodzin, nocnej pracy, niebezpiecznych warunków. Nie mają prawa do urlopu. W tych kręgach często występują także mobbing oraz dyskryminacja ze względu na płeć i orientację seksualną.
Po czwarte, penalizacja złodziejstwa pociąga za sobą wiele ofiar śmiertelnych. Niektórzy giną, uciekając po dachach. Inni umierają z głodu w lichych kryjówkach. Powszechnie znana jest sprawa pożaru w podkrakowskiej melinie. Jeszcze inni ponoszą śmierć w trakcie nierzadkich strzelanin. Represyjnemu państwu jest to oczywiście na rękę. Wpływowe lobby policyjne i zbrojeniowe czerpie przecież z takiego stanu rzeczy pokaźne korzyści materialne.
Po piąte, złodziejstwo można opodatkować i nałożyć na nie obowiązek zakładania kas fiskalnych. Obecnie znajduje się w szarej strefie. Legalizacja i pełne włączenie tej działalności w gospodarkę narodową wspomogłoby ją w trudnych czasach. Z uzyskanych podatków można przecież dożywiać głodne dzieci oraz finansować szkolenia, które ułatwią kobietom awans zawodowy.
Po szóste, złodziejom odbiera sie prawo do szczęścia. Wykluczając i piętnując ich, a także kierując w ich stronę mowę nienawiści, odbiera się te pierwotną radość, szczerą wesołość, jaką można czerpać z udanej kradzieży. A czyż prawo do szczęścia nie jest podstawowym prawem przysługującym człowiekowi bez względu na płeć, orientację i wykonywany zawód?
Argumenty nie do odparcia.
Inne tematy w dziale Polityka