50. Wieczór Biblijny w Kasince Małej
Czas szybko mija i już mamy jubileusz – PIĘĆDZIESIĄTY WIECZÓR BIBLIJNY W KASINCE MAŁEJ. Nie wybieraliśmy specjalnie tekstu na tę okazję. Jak zwykle omawialiśmy to, co podpowiedziały nam codzienne czytania Kościoła katolickiego.
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność». (Mt 6, 19-23)
Małgorzata: Dzisiaj rano zwróciłeś mi uwagę na to, że ludzie tutaj w Kasince bardzo dużo czasu, energii, wysiłku poświęcają swoim domom. Na naszej uliczce jest na przykład taki dom, w którym właściwie nikt nie mieszka. Został zbudowany przez ludzi, którzy są gdzieś na drugiej półkuli i zarabiają duże pieniądze, a potem przywożą je lub przysyłają, żeby ten dom móc remontować. Wciąż w niego coś wkładają, a on wciąż niszczeje, wciąż się tam coś psuje i wymaga uzupełnienia. Na pewno dla tych bardzo ciężko pracujących ludzi jest to właśnie taki skarb, do którego rwie się ich serce z nadzieją, że być może kiedyś powrócą i spędzą tutaj swoje ostatnie lata życia. Czy rzeczywiście powrócą? Trzeba im życzyć jak najlepiej, ale w życiu bywa różnie. Nie wiadomo, czy nie spotka ich jakiś wypadek, przeciwności losu, choroba itp. A jeżeli nawet wrócą, to będą już pewnie starzy, coraz bardziej chorzy i zniedołężniali, aż w końcu umrą. Można by powiedzieć, że ci ludzie lub im podobni zyskują dobre warunki wtedy, gdy już trzeba z tego życia odejść.Taka perspektywa - przekonanie, że ludzkie życie jest bez sensu, bo człowiek cały czas coś gromadzi i ulepsza, a gdy jest u szczytu swoich osiągnięć, to musi umierać - prowadzi wprost do rozpaczy.
Jezus odsłania zupełnie inną perspektywę. Mówi, że tutaj mole zżerają i rdza niszczy, ale powinniśmy sobie gromadzić skarby w niebie, aby nic im nie zagrażało. Pokazuje, że tutaj się sprawa nie kończy i ta perspektywa nie jest taka smutna i beznadziejna, jaką zarysowałam w opowieści o ludziach budujących dom, w którym spodziewają się na starość umrzeć. Ale co to znaczy: „gromadźcie sobie skarby w niebie”? Zaczęłam się nad tym zastanawiać i to nie jest takie proste. Potrafimy wyobrazić sobie nasze codzienne zabieganie, gromadzenie skarbów czy to w postaci domu, czy konta bankowego, czy kolekcji dzieł sztuki, czy czegokolwiek innego tu na ziemi, lecz gromadzenie skarbów w niebie nie jest takie oczywiste, a może nawet wydawać się niezrozumiałe.
Z pomocą przychodzi obecna w drugiej części tego fragmentu metaforyka światła. Znów przypomina mi się nieszczęsny dom, o którym wspomniałam wcześniej. Od czasu do czasu bywa tam zapalane światło, aby pokazać ludziom, że nie jest to puste miejsce, pozostawione na pastwę złodziei. Zresztą wielu z nas tak robi, że wyjeżdżając zostawiamy w domu światło. Można powiedzieć, że takie światło jest częścią ciemności. Ono niczemu nie służy: nikomu nie wskazuje drogi, nikomu nie pomaga odnaleźć jakichś przedmiotów, nikomu nie ułatwia pracy. Służy właściwie tylko temu, aby odgrodzić zgromadzone przez nas dobra od innych ludzi, aby budować barierę między naszym majątkiem, naszym stanem posiadania a innymi ludźmi. Zapalając takie światło, podsycamy w sobie wiarę w złą i ciemną stronę drugiego człowieka, który może przyjść i narobić szkody w naszym domu.
Jeżeli takie światło, które jest ciemnością, hodujemy w sobie, to nie gromadzimy skarbów dla nieba, nie idziemy kierunku, który Jezus wskazuje. Inaczej jest natomiast – tutaj odwołam się do mojej ulubionej metafory – jeżeli zapala się komuś światło na jego drodze. Jeżeli mamy w sobie światło, które wynika z naszej wiary w Boga, w prawdę, w dobro, w piękno, w drugiego człowieka, jeżeli niesiemy to światło i dzielimy się nim z innymi, wówczas gromadzimy sobie skarby, które są w niebie. I kiedy przyjdzie czas, aby z tego świata odejść, to świadomość, że zapaliliśmy światło innym ludziom, że zrobiliśmy coś dobrego, że w ludzkich sercach spowodowaliśmy wartościowe zmiany, będzie właśnie takim skarbem, który zgromadziliśmy w niebie na życie wieczne. Wtedy będziemy mogli odchodzić z tego świata ze spokojem, bez rozpaczy albo nie budząc rozpaczy w innych.
Andrzej: Dzisiejsze słowa Jezusa uderzają w czuły punkt człowieka współczesnego, ale także historycznego, bo człowiek dążył zawsze do materialnego bezpieczeństwa, do pozycji społecznej, którą dawały mu pewne dobra. Za czasów Jezusa były to stada zwierząt, terytoria, niewolnicza praca innych ludzi. Dzisiaj jest to przede wszystkim pieniądz, za który można prawie wszystko kupić. Natomiast Jezus zna naszą skłonność, abyśmy z tego, co jest naturalne, czyli z zabezpieczania siebie, swoich bliskich czy rodziny, przechodzili dalej, abyśmy z tego, co jest środkiem do wieczności, czynili cel, tworzyli sobie cielca. Dlatego polaryzuje: mówi o skarbie czysto ziemskim i skarbie niebieskim. Skarbem jest to, co absolutne albo zabsolutyzowane. I prawdą jest, że większość z nas mogłaby się uderzyć w piersi za nadmierną zapobiegliwość materialną. Ileż czasu wkładamy w to, ileż serca, ileż namysłu! Zawsze nam mało i mało.
Ja tego nie lubię. Nie lubię współczesnego materializmu i konsumpcjonizmu, a najbardziej nie lubię tego w sobie. Zawsze, gdy miałem nadmiar pieniędzy i nadmiar materialnych dążeń, to się z tym źle czułem. Pan Bóg zasadniczo chronił mnie od tego. W związku z tą Ewangelią chciałbym zrobić rachunek sumienia. Zawsze było we mnie dążenie, aby być zabezpieczonym, ale spotykało się ono z innym dążeniem - do życia dla jakiejś utopii, jakichś ideałów. W młodości były to ideały społeczne i polityczne: wolności, solidarności, pokoju. W zasadzie cała moja młodość to było życie w ubóstwie między jedną pracą a drugą, między jednym więzieniem a drugim. Nie byłem w stanie zapracować na przyzwoite utrzymanie, biedowałem, nie dojadałem, zresztą jak wielu ludzi z mojego pokolenia, którzy swoje życie poświęcali ojczyźnie czy wolności tego kraju. Miałem też taki epizod, gdy chciałem może nie tyle zarobić szalenie, co zawalczyć mocniej w biznesie. Czym pewniej biznes mi szedł, czym więcej miałem pieniędzy, tym gorzej się czułem. Stąd na całe życie pozostało mi doświadczenie, żeby być ostrożnym i zawsze stawiać na pierwszym miejscu inne sprawy: etyczne, poznawcze, egzystencjalne czy artystyczne, żeby iść za intuicją nieba. Nawet jeżeli jest się niewierzącym, to można uznawać pewne niebo, a tym bardziej, jeżeli jest się wierzącym. Traktowanie spraw materialnych jako środek, nawet z pewną nonszalancją, z pewnym lekceważeniem jest konieczne dla zdrowia psychicznego, dla zdrowia moralnego, dla życia duchowego.
Raz udaje mi się lepiej, raz gorzej, ale wciąż jest to coś, z czym muszę się zmagać. Największą pomocą w zmaganiu z naszym lękiem przed ubóstwem, z naszym pragnieniem bezpieczeństwa materialnego jest inna pasja. To jest właśnie ten skarb w niebie. To jest właśnie życie w prawdzie, w miłości, w ofiarności, życie jako dar dla innych, poświęcenie się. Każdy tutaj ma inny charyzmat. Jedni poświęcają się dzieciom, inni twórczości, inni kaznodziejstwu, ktoś zajmuje się działalnością charytatywną, posługą wobec ubogich czy niepełnosprawnych. Każdy ma swoje powołanie, ale robienie czegoś dla innych jest tym niebem, jest podstawową nieegoistyczną radością, że angażujemy się w jakieś dobro wspólne, dobro drugiego człowieka.
Moje doświadczenie podpowiada, że gdy człowiek tak postępuje, nie ma problemu z pieniędzmi, nie ma problemu z utrzymaniem. Może być różnie, raz biedniej, a raz bogaciej, ale zasadniczo dobra ziemskie traktowane jako środki mają zdolność do nieprzeszkadzania w naszym życiu duchowym i moralnym, w wyższych aspiracjach i zawsze ich jakoś wystarcza. Nasze doświadczenie w Domu Tezeusza, z portalem i Fundacją jest takie samo. Cały czas musieliśmy do tego dokładać, pracować i znowu dokładać. Teraz zaczyna się to jakby wyrównywać. No i co? Przez parę lat dokładaliśmy, teraz zaczyna być lepiej, może za kilka lat wyjdziemy na zero albo zawsze będziemy na minusie. Ale to nie przeszkadza w ogóle żyć. Zawsze potrafiłbym, mam nadzieję, spakować się w jeden plecak czy w jedną torbę i rozpocząć wszystko od nowa. W wieku lat 45 nie posiadam niczego poza kilkoma ubraniami i paroma książkami. Tak mnie Bóg obdarzył, że nie zdążyłem zebrać przez 45 lat niczego. Teraz, gdy robię Fundację, wszystko jest własnością Fundacji: samochód, wynajęty dom czy cokolwiek innego. Dla mnie to jest olbrzymia wolność, że nie mam prawie niczego na własność.
Wracając do metaforyki oka jako światła ciała, myślę, że jest ona integralnie związana z pierwszą kwestią. Pragnienie steruje naszym postrzeganiem rzeczywistości. Jeżeli jest ważne dla nas ciągłe zabezpieczanie się materialne, nadmierne, neurotyczne, na pograniczu chciwości, pazerności, chorego egoizmu, to każdego człowieka postrzegamy pod takim kątem, na ile jest on użyteczny dla naszego mnożenia pieniędzy, mnożenia dóbr, naszych egoistycznych zaspokojeń. Pragnienie materialnych dóbr zaciemnia światło naszego oka. Czym bardziej jesteśmy wolni od materialnych pragnień, czym bardziej traktujemy je jako środki w swoim życiu, tym oko jest wolniejsze, tym bardziej przez to jasne oko możemy widzieć ludzi bezinteresownie, w ich pięknie i dobru, nie zinstrumentalizować ich, nie czynić z nich marionetki czy elementu naszego życiowego planu. Ucieszyć się każdym człowiekiem jako darem Boga. Ucieszyć się samym Bogiem bezinteresownie, bez oczekiwań, że On mi coś da. Ucieszyć się tym latem, tą piękną pogodą, ale też nie martwić się, że ciągle leje. Widzieć świat w wolności od lęku przed tym, że jak nie będę miał na dziesięć lat do przodu zabezpieczonego konta czy domu, czy nie wiadomo jeszcze czego, to wówczas przyjdzie koniec świata. Nie, koniec świata przychodzi, gdy grzęźniemy w chciwości, w pazerności, w materializmie, w zawężaniu własnych horyzontów, w niepostrzegania siebie i innych jako daru pewnej wzajemności. Choroba naszego oka to jest chciwość, lękliwość. Ludzie, którzy cały czas pracują, żeby zarabiać, którzy cały czas wznoszą i remontują domy, którzy cały czas zmieniają samochody, a czynią to nadmiernie, zachowują się w sposób chory. Za czasów Jezusa było to chore, teraz jest to hiperchore, tylko często nie wiemy o tym, ponieważ prawie wszyscy w naszym otoczeniu robią to i my też w dużym stopniu jesteśmy w to uwikłani. Rzadko spotykam ludzi mających wolność w tych sprawach.
Ja jestem bardzo nonszalancki wobec pieniędzy. Zwykle mi ich w życiu nie brakowało, ale też specjalnie się nimi nie przejmowałem. Jestem człowiekiem w czepku urodzonym albo takim, który zawsze spada na cztery łapy. Robię w życiu to, co chcę, a jest to luksus rzadki chyba dla większości ludzi. Natomiast kiedy się z kimś spotykam, to zaczynam mówić o sprawach materialnych, o możliwościach pracy, o finansach, o samochodzie i o podobnych rzeczach. Tak się zawsze zastanawiam, po co ja to robię. A to jest przepustka do serc wielu ludzi, do jakiejkolwiek konwersacji z ludźmi. Mnie to nie interesuje, ale z kolei te sprawy, które mnie interesują, ich nie interesują. To jest moja słabość, że temu ulegam. Ale może jest to taki sposób, żeby być w ogóle z wieloma ludźmi, bo inaczej zapanowałoby głuche milczenie i w ogóle by się człowiek nie spotykał.
Chciałbym modlić się o wolność duchową, egzystencjalną od pieniędzy, od materialnych dóbr, o umiejętne korzystanie z nich, o cieszenie się i dzielenie się nimi, co jest bardzo ważne; aby mieć czyste oko, aby widzieć siebie i innych, widzieć Boga, widzieć przyrodę, zwierzęta w niepragamtyczny sposób jako dar miłości Boga dla nas; aby cieszyć się tym, wzrastać w miłości, dobroci, wzajemnym ofiarowywaniu się. I to jest szczęście. Uwolnić się od lęku przed brakiem materialnego zabezpieczenia, uwolnić się od pożądliwości i chciwości – to czyni nas po prostu szczęśliwymi. A pieniądze przyjdą same, jeżeli pracujemy, jeżeli robimy coś pożytecznego i dobrze ocenianego. Pieniądze przychodzą pośrednio za to, że pracujemy, kim jesteśmy i czemu służymy.
Blog portalu Tezeusz; pod redakcją Michała Piątka
Tezeusz jest portalem dla osób zainteresowanych problematyką religijną, kulturalną i społeczną. Zwracamy się jednak szczególnie ku katolikom i innym chrześcijanom, którzy pragną pogłębiania swej wiary, by móc pełniej żyć Ewangelią i owocniej świadczyć o Chrystusie w dzisiejszym pluralistycznym świecie.
Wierzymy bowiem, że Jezus Chrystus jest źródłem sensu życia i zbawienia, a Kościół katolicki wspólnotą wiernych, powołaną do dawania świadectwa Bożej i ludzkiej miłości. Promujemy katolicyzm czerpiący z bogatej tradycji Kościoła, zdolny do twórczej obecności we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego oraz nie lękający się wyzwań współczesności.
Z "Misji" Tezeusza.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości