− Co za zaskoczenie! pomyślałem, obudziwszy się z tym nieodpartym przeczuciem pewności, że to właśnie dziś − że akurat dziś! Żadnych dodatkowych znaków przecież nie zauważyłem, żeby chociaż jakaś spektakularna katastrofa, po której wszyscy by powtarzali: „to już chyba koniec świata” i przez tę krótką chwile udawali, że się nie nienawidzą albo − daj Bóg, osobista tragedia, po której dostałbym równie osobistego nawrócenia, a tu od dawna nic − wręcz nie do uwierzenia…
− Tyle spraw nie załatwionych, pozostawionych wpół drogi, wizja własnego mieszkania już taka bliska − byłby to koniec udręki życia pod wspólnym dachem z tymi rodzicami, bo ileż można mieć cierpliwości do ich ciągłego marudzenia! Może i by w końcu na dziecko przyszedł czas, przecież nie mogłem bez odpowiednich warunków, bez dobrej pracy, bez jakichkolwiek oszczędności − chciałem, żeby chociaż jemu nie brakowało niczego.
− Teraz to bez znaczenia! Kolejna wewnętrznie wykrzyczana myśl, właściwie mogę już na głos ją wypowiadać i przestać się kryć w pokoju − niczym małe dziecko ze strachu przed spotkaniem z surowym Ojcem (w obliczu kary nieuniknionej?).
Bo i my przebaczymy każdemu?
− Szczęść Boże, sąsiedzie! Słyszę lekko ironiczny głos − po przeszło 10 latach. Władysław − sąsiad z dołu - obraził się śmiertelnie (jak to słowo w zaistniałej sytuacji nabiera zupełnie nowego znaczenia), gdy śmiałem zwrócić mu uwagę, aby swojego psa − „olbrzyma” wyprowadzać raczył na smyczy.
Gdy to nic nie zmieniło − wezwałem policję, a jaki to był dla niego dyshonor! I ile się nasłuchałem! Od tamtej pory, gdy się mijamy, nasze spojrzenia się nie spotkały. Na początku wydawało się to nieco głupie, ale z czasem człowiek przywyknie do wszystkiego… W końcu to jego wina, niech on przeprasza − a ja wtedy jestem gotów przebaczyć − moje sumienie jest czyste!
Niech się święci Twoje imię?
− Gdzie się teraz udać? Rozglądam się − żadnego drogowskazu. Po zastanowieniu kieruję wzrok w miejsce oczywiste… Rzeka ludzi płynie w kierunku świątyni. Cóż za zbiorowe nawrócenie − obłuda. Wiedzieć trzeba, że nasz kościół do największych nie należy − a i to jedynie dwa razy do roku można odnieść delikatne wrażeni, że Polacy to w większości naród mieniący się katolickim... Ja nie lepszy? − Nagle nachodzi mnie na samoocenę − No, fakt, że nie zawsze się „udało” w niedziele pójść na mszę − Wiem, to jedynie u nas 40 minut, ale przecież… Tysiące wymówek przychodzi do głowy, w tym jednym jestem mistrzem − samo-rozgrzeszanie. Bo, niestety, wyspowiadać się jakoś dawno czasu nie było…
Nie dopuść, byśmy ulegli pokusie… Przebacz nam nasze grzechy?
− Przeczucie, że za chwile moja kolej, coraz mocniejsze − chwila! Może nie będzie tak źle, przecież jestem tylko człowiekiem i Twoja wola, nie moja się zawsze dzieje… Jeśli dopuściłeś, a ja uległem − to też wola Twoja? Trochę za późno na takie filozoficzne rozważania, ale miłosierdzie podobno jest wielkie, tylko ten żal za grzechy − żeby był szczery, Jego nie oszukam…
− Czy to nie − poniekąd Twój obowiązek − przebaczyć wszystko? Czy nie dość cierpienia zaznałem w życiu? Chyba należy mi się niebo, a chociażby czyściec to już na pewno, to chyba już…
− Ciemność, ale nie taka, jak gdy gaśnie światło w pokoju − a na zewnątrz już zmrok, nawet nie taka, jak przy bezksiężycowym niebie, gdy idę ścieżką w lesie. Słowa zawodzą, nawet części własnego ciała dostrzec nie sposób, różnicy już nie ma, czy oczy: otwarte, czy zamknięte. Widok ten sam − ciemność…
Pozostaje mieć tylko żal ogromny do ewangelisty Łukasza. Mógł to bardziej uwydatnić, zaznaczyć, podkreślić, może inną czcionką napisać…
− Że słowo ciałem się na pewno stanie, że ta modlitwa, to nie tylko taki wieczorny i czasem poranny zwyczaj…
Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo. Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień, i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczymy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie.
Rozważanie na XVII Niedzielę Zwykłą, rok C2
Dzisiejsze czytania
www.tezeusz.pl