Jakiś czas temu (prawie rok wstecz) brałem sobie kredyt hipoteczny. Przy załatwianiu formalności w banku, należało wypełnić druk PCC-3 (podatek od czynności cywilno-prawnych) i wpłacić do urzędu skarbowego 19 PLN (dziewiętnaście). Druk wypisałem, pieniądze wpłaciłem - ale tydzień po obowiązującym terminie. Z tego właśnie tytułu, po roku od tamtego wydarzenia, wezwał mnie Urząd Skarbowy i wlepił karę - 150 PLN. Najniższą z możliwych, jak łagodnie twierdzi. W sumie przepełnia mnie teraz szczęście - mógł przecież zabić. A przynajmniej dowalić ze 2 tysie - bo czemu nie?! Przy okazji powastaje pyatnie o taryfikator mandatowy - czy jest tak, że wysokość kary jest uzależniona od widzimisię urzednika? Widzi mi się, że właśnie tak jest, no ale nie o tym chciałem dzisiaj napisać.
Dążąc powoli do konkluzji, chcę powiedzieć, że kara powinna być adekwatna do przestępstwa. 150 PLN kary za 19 PLN i to zapłacone, ale z tygodniowym poślizgiem - to ja się pytam - w co trzeba na rynku zainwestować, żeby osiągnąć taką stopę zwrotu?! 700% po roku! Oczywiście inwestycje finansowe nijak się mają do kar urzędowych, ale chciałbym uchwycić jakikolwiek związek tej kary z moją winą. Możliwe, że urząd wyznaczając taką karę, bierze pod uwagę koszty związane ze stratami moralnymi swoich pracowników, którzy wykrywszy przestępstwo, przez rok chodzili struci i smutni, nie wierząc, że mogłem postąpić aż tak podle.
Przy okazji - dlaczego Palikot jeszcze tego nie załatwił w swojej komisji ds zwalczania absurdalnych przepisów? Po cichu oczywiście liczę na to, że uiści to za mnie, podobnie jak obiecywał jakiemuś piekarzowi, któremu przyszło zwracać grube tysiące za chleb rozdany biedakom. Palikot - zapłacisz?!
Kluczowe pytanie brzmi - jak państwo ma dobrze funkcjonować, kiedy przepisy są durne a urzędnicy trzymają się ich jak tonący brzytwy? Albo raczej - pijany płota w tym przypadku. Nie chodzi mi o 150 PLN i o sam fakt kary. Zawiniłem, o.k. - ponoszę konsekwencje mojej durnoty. Ale relacja kary do winy jest tu okrutnie niewspółmierna. Dodatkowo US jeszcze łaskawie wymierza mi "najniższą możliwą karę" i poucza, że chcąc uniknąć kary powinienem złożyć uprzednio "czynny żal". Nie kłamię - tak to się oficjalnie nazywa. "Czynny żal". Oznaczało by to, że powinienem złożyć specjalne pismo do Urzędu Skarbowego, ale zanim ten zorientował się, że oszukałem go na 19 PLN, w którym to piśmie padam na kolana, przepraszam za mój grzech, wypisuję, dlaczego zbłądziłem i proszę Cię ojcze... tfu, urzędzie, o uznanie mnie za marnego grzesznika i wybaczenie mi wszechwin, a także obiecuję, że nigdy nie będę i jako zadośćuczynienie odśnieżę chodnik wokół siedziby urzędu... Czynny żal.... Trzymajcie mnie ludzie, bo ubiję jak psa!
Sposób informowania obywatela o przestępstwie idzie również w parze z wymierzoną karą. Urząd raczył mnie do siebie wezwać, stosownie wyważonym w tonie pismem, w którym roiło sie od paragrafów, nazywało się mnie sprawcą i wspominało o ściganiu z mocy i w majestacie prawa. A także dawało mi się możliwość wyboru terminu do stawienia się - mogłem wybrać ten sam dzień i tę samą godzinę, którą wybrał dla mnie wszechwiedzący łaskawy urzędnik. Owszem, można pewnie zadzwonić i ponegocjować przełożenie tego terminu, ale jak człowiek dostaje takie wezwanie, to nóż mu się w kieszeni otwiera i nie ma żadnych chęci do negocjacji z terrorystami. W takich momentach wczuwam się w pilotów samolotów, które staranowały WTC i z całych sił wbijam się dziobem w mój Urząd Skarbowy. A potem dla pewności wczuwam się w pilotów amerykańskich i traktuję rumowisko dużą dawką napalmu. A na koniec staję z wiatrem i olewam to równo, sikiem prostym spod zawinkla, jak to się kiedyś mówiło.
W takich momentach stwierdzam, że nienawidzę tego kraju, nienawidzę tych urzędasów i chcę wyjechać stąd jak najdalej i jak najszybciej. Bo niestety, patrząc na głupie polityczne przepychanki, nie mam nadziei, że zmierzamy w kierunku państwa przyjaznego obywatelom. Chciałoby się do wszystkich, którzy wyjechali wykrzyczeć, podobnie jak w filmie "300 mil do nieba" wykrzyczał ojciec do swoich dzieci co uciekły do Szwecji - "Nie wracajcie tu! Nie wracajcie tu nigdy, słyszycie?!"
Ale tymczasem pójdę sobie na pocztę i zapłacę te 150 PLN, wypełniając przy tym dwa puste pola przekazu, ponieważ urzędnik wręczając mi mandat, był tak mocno zapracowany, że zdążył uzupełnić w nim tylko jedno pole.
Wychodzi na to, że sam sobie ten mandat wypisuję. Czy nie jest to przyjemna świadomość? To taka jakby trochę dawna samokrytyka.
Coś się zmieniło w naszym kraju od tamtych czasów? Coś - na pewno. Ale co?
Inne tematy w dziale Polityka