System Informacji Medycznej. W skrócie SIM. Skrót ładny – taki kojarzący się z komputerami, elektroniką, nowoczesnością. SIM to XXI wiek w służbie zdrowia, prawi Bartosz Arłukowicz. Prawiła to samo Ewa Kopacz będąc młodą lekarką odpowiednim ministrem. SIM to „e” w każdej postaci. E-dokumentacja, e-recepty, e-skierowania, e-profil pacjenta. Ułatwienie konsultowania wyników badań. Tworzenie narzędzi poprawiających planowanie wydatków na ochronę zdrowia. Same plusy. I beczka dziegciu w łyżce miodu – proporcje nieprzypadkowe – jak to za rządów obecnej koalicji niestety bywa.
SIM ma być zbudowane przez Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia – odpowiednią przybudówkę resortu. W 2009 roku Bruksela przyznała nam w tym celu 575 mln złotych dotacji. Dotacji, którą trzeba rozliczyć do końca 2014 roku. Tyle że CSIOZ wydało raptem 20 procent unijnej kwoty. Nie ma rozstrzygnięcia przetargu na stworzenie kluczowego systemu informatycznego; każdy informatyk wie, że systemu nie wdroży się w trzy tygodnie, zatem kolejny miesiąc opóźnienia nieuchronnie zbliża Polskę do przykrej końcówki przyszłego roku. Ustawa o SIM głosi: niektóre elementy Systemu (między innymi centralny wykaz szpitali i przychodni, monitorowanie dostępu chorych do leczenia) winny działać już od listopada zeszłego roku. Oczywiście nie są nawet w powijakach. Strasznie ostatnio cięta na taki fajny rząd Najwyższa Izba Kontroli już dwa lata temu sygnalizowała, że Centrum do budowy SIM zatrudniło trzydziestu ludzi – w tym jedynie siedmiu z odpowiednim kierunkowym wykształceniem w dziedzinie informatyki.
NIK idzie w oskarżeniach o krok dalej. Centrum do dzisiaj (czerwiec 2013) nie ma bladego pojęcia o stanie wyposażenia placówek medycznych w odpowiednie oprogramowanie i sprzęt. Rzeczy przecież niezbędne do prawidłowego funkcjonowania systemu SIM. Kontrolerzy Izby twierdzą też, że współpraca pomiędzy CSIOZ a Ministerstwem Zdrowia praktycznie nie istnieje; instytucje przekazują sobie informacje z dramatycznymi opóźnieniami i w nader ogólnikowej formie. Uchwała o SIM liczy sobie kilkanaście miesięcy. Od tego czasu resort zdrowia nie wydał żadnego rozporządzenia do niej. A powinien, bo w rozporządzeniach znaleźć się miały szczegóły techniczne wymagane do rozbudowy Systemu. Stąd na przykład do dziś nie wiadomo w jakim właściwie formacie powinno się wymieniać dane między szpitalem a centralną, zintegrowaną bazą danych. Żeby zaś było zabawniej – ustawa naturalnie obowiązuje. I nakłada na szpitale i przychodnie obowiązek prowadzenia e-dokumentacji. NIK skontrolowała ponad 400 placówek; wnioski nie są optymistyczne. W lwiej części z tych czterystu działają jedynie podstawowe programy obsługujące ruch chorych. Co trzeci szpital nie posiada zintegrowanej sieci informatycznej. Internet do kontaktu z pacjentami i innymi placówkami wykorzystuje jedynie 20 procent placówek. Inne – jeśli mają akurat kasę i rzutkiego dyrektora – budują systemy niezależne, na własną rękę. Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli taka wolna amerykanka doprowadzi w przyszłości do powielania się systemów i kłopotów z rozliczeniem unijnych funduszy.
Bo fundusze trzeba będzie niestety oddać, jeśli tempo wdrażania zmian pozostanie takie samo. Resort Zdrowia odpiera zarzuty NIK. Według wiceministra Sławomira Neumanna (PO) harmonogram jest napięty, ale w sierpniu przyszłego roku SIM powinien być już gotowy. Raport Izby jest więc dla Neumanna nieaktualny. Ja bym tylko nieśmiało zwrócił uwagę, że termin sierpniowy to termin bardzo na styk. Zakładający wariant optymistyczny – że system nie walnie, że nikt nie zaskarży przetargów, że nie wybuchnie jakaś afera korupcyjna jak przy informatyzacji policji. Warto być optymistą, ale jeśli ma się ku temu racjonalne podstawy. Tych w naszych warunkach ze świecą szukać. Na razie mamy powtórkę z rozrywki: lata zaniedbań i opóźnień, zatrudniania przypadkowych ludzi – i wszystko robimy na ostatnią chwilę. Obyśmy zdążyli, bo kasa kasą, ale upupienie kolejnego pomysłu na poprawę warunków w służbie zdrowia to po prostu dramat.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka