Premier Tusk oświadczył ni z tego ni z owego mamy armię zawodową od pierwszego. Że niby to postulat PO z kampanii i w ogóle tak europejsko i transatlantycko.
Wszystko się zgadza. Wartość bojowa ochotniczej armii zawodowej jest dużo większa niż przymusowa łapanka najbardziej debilnych mężczyzn, którzy odbywają w Polsce służbę zasadniczą.
Nie jest to przesada, gdyż wiele opowieści zawodowych wojaków dowodzi, że jak się czasami trafi jakiś maturzysta to od razu zostaje prawą ręką dowódcy, gdyż jako jedyny umie czytać mapę czy rozumie proste rozkazy.
Istnieje jednak jedno poważne ale….
Polska jak wiadomo geopolitycznie leży. Z dwóch stron otaczają nas ciągle ci sami sąsiedzi co w 1939roku i ciągle, pomimo deklaracji nie są to nasi sojusznicy. Abstrahując już od tego, czy w najbliższym czasie grozi nam jakikolwiek konflikt zbrojny na polskim terytorium, rodzi się pytanie o poziom obronności kraju.
Wg planów rządu armia zawodowa nie powinna przekraczać 100.000 zawodowych żołnierzy. Czy to jest dużo?
Doświadczenie uczy, że w przypadku wojny, zawodowi żołnierze giną najszybciej jako oddziały liniowe, obronne, rzucane na front na samym początku konfliktu. Wojny wygrywają słabo wyszkoleni rekruci.
Dlaczego zatem polski rząd nie myśli nawet o wprowadzeniu powszechnego programu szkolenia dla młodych mężczyzn, którzy mogliby zasilić szeregi Obrony Cywilnej czy Oddziałów Obrony Terytorialnej?
Dodam, że nie popieram tu odtworzenia służby zasadniczej, a jedynie (albo aż) powszechnego obowiązkowego programu szkolenia wojskowego dla chłopców w wieku 15-17lat. Czyli gimnazjalistów i licealistów.
Powszechny program obejmujący wszystkich zdolnych (czyli takich, którzy mogą jeździć na obozy harcerskie) mógłby zawierać 6 tygodniowe obozy szkoleniowe o charakterze survivalowym.
Byłoby to połączenie treningu sportowego, podstawowych informacji dot. Wojska, techniki wojskowej, topografii, posługiwania się bronią, etc oraz wychowania patriotycznego.
Szkolenia takie odbywałyby się w wakacje i byłyby organizowane przez Wojsko Polskie wraz ze szkołami przez 2 lub 3 kolejne wakacje podczas pobytu w gimnazjum i liceum.
Korzyści z takiego programu byłyby przeogromne:
1. Armia przyciągałaby do siebie osoby, którym spodobało się wojsko, którzy się nadają i którzy to lubią.
2. Zaciąg zawodowy miałby dużo lepsze oddziaływanie.
3. Wojsko mogłoby już wtedy typować potrzebnych armii specjalistów z różnych dziedzin – sztuki walki, informatyka, liderzy, etc
4. Uczniowie mieliby wpajane wartości patriotyczne w wyjątkowo atrakcyjnej, aktywnej formie.
5. Wzmocniłby się duch rywalizacji, podniesienie ogólnego poziomu kultury fizycznej oraz samodzielności młodych chłopców.
6. Rodzice nie musieliby organizować wakacji dla swoich synów, a ci z kolei nie spędzaliby czasu na piciu piwa, paleniu papierosów i nieustannym balangowaniu.
7. Po kilku latach każdy dorosły mężczyzna umiałby się posługiwać bronią, znał procedury na wypadek konfliktów, klęsk żywiołowych, etc.
8. Wyłoniłaby się swoista selekcja pozytywna w rekrutacji do Wojska Polskiego
9. Nie bez znaczenia byłby również wzrost prestiżu i postrzegania Armii przez młodych Polaków, którzy sami się o nią otarli w sposób nieopresyjny i ciekawy.
10. Koszty programu byłyby minimalne, gospodarka nie cierpiałaby z powodu odrywania ludzi od pracy, zniknąłby problem jedynych żywicieli rodzin, etc.
Brak takiego programu może skutkować tym, że Wojsko stanie się kolejną korporacją, dużym państwowym przedsiębiorstwem, a będą się do niego garnąć ci, którym zależy na stabilnej pracy i mieszkaniu, czyli ludzie o mentalności urzędnika.
Czy naprawdę zależy nam na takiej Armii zawodowej?
Amatorsko komentuję rzeczywistość polityczną i gospodarczą, staram się wgryzać w mechanizmy i prawdziwe siły, które stoją za figurami pokazującymi się na scenie tej gry. Mieszkałem w Słupsku, zanim to stało się modne, od lat Gdynia...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka