trzykroki trzykroki
279
BLOG

Ufka expose: symptomy vs przyczyny

trzykroki trzykroki Polityka Obserwuj notkę 13

 

Opublikowane dzisiaj "expose" Ufki zajmuje się w przeważającej części walką z symptomami, zamiast z przyczynami, a jak wiadomo błędy na poziomie diagnozy prowadzą do katastrofy na poziomie działań naprawczych.

... a w pewnych na szarym końcu na świecie (przyrost naturalny)

W 2035 roku ma nas być mniej o 2,5 mln - a te dane nie uwzględniają emigracji.

No więc, jak Premier zacznę od urlopów macierzyńskich i do tego wskażę źródło finansowania.

 

Nie jest jasne przejście logiczne od dzietności do urlopów macierzyńskich. Jeżeli np. niska dzietność wynika z prawdopodobnej hipotezy emigracji młodych ludzi, którzy dzieci mają, ale są one rejestrowane w innych krajach, to nie mamy problemu z niską dzietnością, tylko z emigracją. Działania na poziomie urlopów macierzyńskich będą więc miały efekt żadny lub znikomy.

 

Pracodawcy z kolei nie mają ochoty zatrudniać młodych kobiet obawiając sie, że zostaną matkami.

 

Stwierdzenie znowu na poziomie symptomu, a nie przyczyny, bo zdanie kończy się za wcześnie. Mogłoby brzmieć powiedzmy następująco:

 

Pracodawcy niechętnie zatrudniają młode kobiety, obawiając się, że zostaną matkami, ...

 

Tu się skończył symptom i należy przejść do przyczyny:

 

… ponieważ w takiej sytuacji kobieta nie będzie pracować, a pracodawca będzie musiał płacić jej zgodnie z prawem pracy wynagrodzenie, oraz będzie miał zablokowany etat.

 

Gdyby finansowanie urlopów wychowawczych było finansowane przez państwo, oraz pracodawca nie byłby zmuszany do blokady etatu, to problemu by nie było. W sytuacji obecnej zatrudnianie dużej liczby kobiet wystawia pracodawcę na poważne ryzyko.

 

Tyle, że ja dałabym ten urlop każdej kobiecie, która urodzi i będzie wychowywać dziecko. 

 

Tu oczywiście wszyscy rozumieją, że to podatnik ma coś dać, a nie Ufka. Chociaż zaraz zaraz ...


Skąd na to wziąć?
Prosta sprawa - od urz
ędników!

 

… czyli urzędnik ma dać a nie Ufka.


Mamy już ł miliona urzędników. Nie wiem z jakich powodów można robić restrukturyzację w firmie - nawet państwowej, a w urzędach TK zabronił zwolnień urzędników.

 

Pewnie z powodu ustawy o służbie cywilnej. Dodatkowo, można by się zastanowić, dlaczego do zwolnienia kogoś potrzebna jest restrukturyzacja. Co z pracownikiem, który pracuje słabo? Dlaczego pracodawca musi stosować wybiegi typu fikcyjna likwidacja stanowiska, żeby zwolnić kogoś kto mu nie odpowiada? No, ale to dygresja.


Więc ja bym nie zwalniała, jedynie przez Urzędy Skarbowe sprawdziłabym PITy poszczególnych urzędów. I dałabym im w budżecie po prostu 15% mniej na wypłaty. Co oni by z tym fantem zrobili - czy nie zatrudniali nowych czy ograniczyli umowy o dzieło czy umowy zlecenia - ich sprawa.

 

Tutaj znowu działamy na poziomie symptomów. Mamy dużo urzędników, kosztują nas drogo. No, ale skąd się ci urzędnicy wzięli? Jest prawdopodobna hipoteza, że im więcej obszarów życia jest objętych ustawami, tym więcej trzeba zatrudniać urzędników, żeby te ustawy wykonywać. Obcinanie pensji lub liczby urzędników prowadzi więc do niekompetentnego wykonywania ustaw, które przecież pozostaną. Racjonalne byłoby więc najpierw kasowanie ustaw i rozporządzeń, a następnie likwidacja urzędów/departamentów, które się tymi ustawami zajmowały. 

 


Średnia płaca urzędnika to 4200 brutto. W samym Ministerstwie Zdrowia - to przykład, wszędzie tak jest - 500 osób na etatach, a 250 pracujących na umowę zlecenie.
W Ministerstwie Rolnictwa
średnia wypłat z umów -zlecenia to 44 tysiące rocznie na osobę.
No wi
ęc rok z życia dziecka mamy z głowy.

Nie do końca rozumiem problem z umowami zleceniami. Przecież umowę zlecenie można wypowiedzieć, lub nie przedłużać. Wydaje się więc, że chcielibyśmy mieć takich umów więcej, bo rozwiązują wcześniej opisany problem z niemożnością zwalniania urzędników.

 

 

 

Ale dziecko roczne też potrzebuje opieki. Zamiast niań (wiem, ze już coś zrobiono, ale to rozwiązanie raczej dla bogatych) proponowałabym system skandynawski.
Ka
żde dziecko w gminie musi mieć miejsce w żłobku lub przedszkolu.
Budowa
żłobków - rzecz długa, kosztowna a przecież może być tzw dagmamma - opiekunka do dziecka - osoba mająca odpowiednie warunki lokalowe, przeszkolona, kontrolowana przez gminę, która wychowuje czwórkę dzieci - często wśród tej czwórki jest dziecko tej pani. Tej państwowej niani płaci gmina, a rodzice oczywiście też wnoszą opłaty - jak za żłobek, w zależności od dochodów.

 

Pomysł ciekawy. Pominięte zostaje natomiast oczywiste pytanie, dlaczego rodzice sami na ten pomysł nie wpadli, i nie zrzucają się masowo na opiekunki, które u siebie w mieszkaniach prowadzą miniżłobki na 4-6 dzieci. Wydaje się, że takie rozwiązanie nie wymaga interwencji państwa, oraz jest finansowo bardzo atrakcyjne. Do czego więc potrzebna jest legislacja? Zdrowy rozsądek podpowiada, że taka legislacja pewnie już jest i utrudnia, bądź wprost zakazuje tego typu rozwiązania. Przepisy Sanepidu, opieki nad dziećmi, etc. Może zamiast coś uchwalać wystarczyłoby coś skasować?

 


Przedszkola, zwłaszcza na wsi mogą też być "oszczędnościowe" To znaczy rodzaj klubików, gdzie dzieci przebywają z rówieśnikami, jest realizowany jakiś program dydaktyczny ale nie muszą jeść trzech posiłków i nie musi w związku z tym być kuchnia, kucharki.
Cz
ęsto rodzice dzielą się swoimi obowiązkami, pracują na zmiany i wystarczy opieka przez cztery godziny. I kanapka w pudełku, soczek w kartoniku.

Ditto.


I mamy też afery z solą drogową, z suszem jajecznym ze zbuków i inne kwiatki.
Mo
że należałoby połowę tych inspektorów zwolnić a zamiast nich zatrudnić kilku bezrobotnych, przeszkolić w obsłudze kamery i wypuścić na łowy? Bo połowę afer wykryli dziennikarze - ale oni mają też inne sprawy na głowie.

 

Do tego wystarczyłaby instytucja pozwów zbiorowych, szybsze procesy i wyższe odszkodowania. Obywatele sami wymierzyliby sprawiedliwość. Wystarczyłyby dowody zakupu.


Na pewno zabrałabym wszystkim poniżej dyrektora departamentu samochody służbowe i kierowców.

 

To jest myślenie urzędnicze. Co ma samochód służbowy do stanowiska. Jeżdżą ci, którym to wynika z zakresu obowiązków. Mł. specjalista odpowiedzialny za nadzór nad ruchem drogowym, lub inwestycjami publicznymi powinien mieć samochód do ciągłej dyspozycji. Dyrektor departamentu paszportowego nie, bo po co?

 

Złośliwie nieco dodam, że w miastach promujących komunikację publiczną i walczących z ruchem samochodów osobowych (jak Warszawa), po prezydent nie powinien przyjeżdżać rano samochód z kierowcą, który potem pomyka przekraczając dozwoloną prędkość po buspasach.


Teraz tylko sygnalizuję: sprawa podręczników, karty medyczne, deregulacja, uproszczenie podatków, sądy, drogi - nie autostrady!

 

Nie mogę się doczekać, tylko wygląda na to, że sprawy trzeciorzędne są wymieszane z priorytetowymi. Mogłoby być tak:

 

1. Deregulacja

2. Uproszczenie podatków

3. Sądy - tu jest kompletny chlew

4. Drogi - nie autostrady

5. Zamiast - 'sprawy podręczników' -> vouchery na szkoły prywatne i obniżenie roli państwowego nadzoru

6. karty medyczne? Jaki problem to rozwiązuje?

trzykroki
O mnie trzykroki

-

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka