Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
405
BLOG

Chodakiewicz: Estońskie szpiegowanie

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 1

Właśnie wpadli nowi szpiedzy postsowieccy: Aleksei i Viktoria Dressen. Tym razem w Estonii. Tandem mąż–żona to typowa kombinacja, jedna z najbardziej niebezpiecznych. Ona była zatrudniona w sektorze prywatnym. On był wysokim stopniem oficerem estońskich służb specjalnych. Specjalizował się w rozpracowywaniu ruchów ekstremalnych oraz zajmował się sprawami bezpieczeństwa wewnętrznego kraju. Podejrzewa się, że od kilku lat szpiegowali na rzecz Rosji. Pracowali ponoć dla FSB, on zbierał poufne informacje, ona przekazywała je jako kurier.
Przed odzyskaniem niepodległości przez Estonię Aleksei Dressen zatrudniony był w sowieckiej milicji. Czy był zwyczajnym milicjantem czy też formalnie w KGB jeszcze nie wiadomo. Zresztą w pewnym sensie nie ma to znaczenia. Służba w strukturach aparatu terroru państwa totalitarnego ma tendencję do wiązania się z jego instytucjami i postinstytucjami na stałe. Taki złodziejski honor. Charakterystyczne jest też, że Dressen jest dość młody – urodził się w 1968 r. Gdy Estonia odzyskiwała niepodległość w 1990 i 1991 r. miał zaledwie 22, 23 lata. I już był czekistą.

Nie on jeden. Mój kolega z uczelni, były oficer CIA i dyplomata, który specjalizuje się w nierosyjskich narodowościach post-Sowiecji i który pracował na uniwersytecie w Tartu przez kilka lat, szacuje, że Estonia jest spenetrowana przez postsowieckie służby w 40 proc. Lustracji tam prawie nie było. Do marca 2007 roku w Estonii podano do publicznej wiadomości zaledwie 32 nazwiska byłych tajnych współpracowników KGB. Co prawda do kwietnia 1996 r. donosiciele mogli ujawnić się w ramach amnestii i zachować anonimowość, jednak tylko 1153 osoby skorzystały z amnestii, a ich nazwiska pozostają utajnione. To właściwie wszystko płotki. Grube ryby prosperują, pozostają zwykle bezkarne. Oto dwa przykłady ilustrujące postkomunistyczną zgniliznę.
Przypomnijmy, że w 2009 r. za szpiegostwo na rzecz Kremla skazano wysokiego urzędnika estońskiego Hermana Simma. O ironio, był on szefem kontrwywiadu w Ministerstwie Obrony, czyli jego zadaniem było wyłapywanie szpiegów. Simmowi udowodniono, że od 1995 r. pracował dla Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej (SWR). Zwerbowano go za pomocą szantażu i łapówek. Ale w rzeczywistości Simm był związany z KGB od 1966 r. Był członkiem partii komunistycznej, ukończył elitarną Akademię Spraw Wewnętrznych ZSSR. Miał stopień pułkownika KGB.

Podczas walki o niepodległość Simm przeszedł na stronę estońską. Trudno powiedzieć czy po prostu wypełniał tam zadania KGB, czy też chwilowo dał się ponieść fantazji wolności. Może i jedno, i drugie. Początkowo, po odzyskaniu niezawisłości, pełnił funkcję komendanta policji. Ale opuścił służbę z powodu oskarżeń o korupcję. Wtedy właśnie albo on sam skontaktował się ze swymi starymi szefami w Moskwie, albo oni przysłali mu oficera łącznikowego. Simm najbardziej zaszkodził NATO, którego tajemnice wylądowały na Łubiance. To od niego pochodziły szczegóły spraw związanych z obroną rakietową (a w tym i tarczy) oraz z cyberwojną.
Większość takich spraw uchodzi postkomunistycznym szpiegom bezkarnie. Przypomnijmy aferę podsłuchową z 1995 r. Byli agenci KGB, którzy sprywatyzowali się i zajmowali się handlem bronią, nagrywali w tajemnicy prominentnych polityków estońskich. Za aferą stał Edgar Savisaar, były aparatczyk komunistyczny, uczestnik wysiłku niepodległościowego, postkomunista oraz pierwszy premier wolnej Estonii. W 1995 r. Savisaar był ministrem spraw wewnętrznych, szefem policji.

Operacja podsłuchowa została przeprowadzona przez Wywiadowczą Agencję Bezpieczeństwa (WAB), która rzekomo była prywatną spółką założoną i prowadzoną przez dwóch byłych oficerów KGB. Savisaar rozkazał swojej asystentce, byłej pracowniczce WAB, aby nagrywała rozmowy z prominentnymi politykami. Tak uczyniła. Miało to najpewniej związek z tajnymi transakcjami handlu bronią. Do dziś do końca nie wiadomo czy przedsięwzięcie było prywatną inicjatywą, operacją SWR lub GRU czy wspólnym biznesem mafii i postsowieckich służb specjalnych. W każdym razie Savisaar usiłował wszystkiemu zaprzeczyć i zniszczyć dowody winy. Został za to odwołany przez premiera Tiit Vahiego, którego rząd niebawem upadł z powodu tego skandalu.
Dziś Savisaar ma się dobrze. Nie tylko szefuje Partii Centrum, którą bardzo wspiera mniejszość rosyjska, ale jest burmistrzem Tallina. Pod koniec 2010 r. oskarżono go o łapówkarstwo. Przyjął pieniądze od Vladimira Jakunina, prezesa Rosyjskich Kolei Państwowych. Savisaar przysięgał, że była to darowizna przeznaczona na budowę cerkwi prawosławnej. Prawica uważa go za rosyjskiego agenta wpływów. Tzw. niezależna komisja naturalnie oczyściła go z wszelkich zarzutów.

Patologia totalitarna nie znika automatycznie wraz z wprowadzeniem demokracji. Trzeba aktywnie ją usuwać – służb i policji po totalitaryzmie nie należy przejmować. Nie są kompatybilne z wolnością i demokracją. Tyle teoria. W praktyce jest inaczej. Na przykład nikt się nie dziwi, że Sowieci zatrudnili w tajnej policji wschodnioniemieckiej całą gamę dawnych SS-manów i speców z SD, wywiadu i kontrwywiadu SS. Ale to samo miało miejsce w policji Republiki Federalnej Niemiec. Możemy sobie wyobrazić, jak szybko toczyły się śledztwa w sprawach zbrodni narodowo-socjalistycznych.
Argumentuje się, że demokracja potrzebuje specjalistów, a poza tym, co zrobić z usuniętymi ludźmi? Wykluczanie z systemu jest niebezpieczne, bo mogą przeciwko niemu spiskować. A włączenie w system zagraża bezpieczeństwu państwa i obywateli. Lepiej więc przekupić sowitą emeryturą, a za spiskowanie surowo karać. Nikt tego w post-Sowiecji nie zrobił, bo tylko RFN była w stanie zaatakować NRD ze wszystkimi konsekwencjami likwidacji komunizmu. I tak nie do końca.

Marek Jan Chodakiewicz

Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka