Wpadłem wczoraj wieczorem do "Rzeczpospolitej" na rozdanie nagród im. Fikusa. Nagrody jak nagrody. Nieco skompromitowane wcześniejszymi lauraetami (takimi jak Baczyński z "Polityki") - w tym roku dostali ludzie zacni, ale chyba nie ci, którzy rzeczywiście powinni.
Kiedy zobaczyłem stojących na scenie obok siebie największych polskich dziennikarzy spoza "salonu" (Zaremba, Skwieciński, Wildstein, Rybiński, Pospieszalski), a nagrodę odebrali ludzie również zasłużeni (Sufin i Szczepłek), ale druga liga - trochę przykro mi się zrobiło.
Impreza w "Rzeczpospolitej" była chyba w ostatnim czasie tak ważnym spotkaniem ludzi mediów, którzy zachowali jeszcze polityczną niezależność. Tych, którzy nie sprzedają się żadnej ze stron politycznej sceny. Byli ci, których mienawidzi Michnik, ci, których nie znosi Tusk, i ci, na których śmiertelnie obrażone są Kaczory.
Nie pojawiło się to całe tałatajstwo, które od lat udaje dziennikarzy, choć tak naprawdę jest "zbrojnym ramieniem partii" - tej czy innej.
Dla satysfakcji zacnego towarzystwa gości "Rzeczpospolitej" można było nagrodzić kogoś bardziej symbolicznego. Pospieszalskiego? Wildsteina?
Ale "Rzeczpospolita", jak to "Rzeczpospolita" - zatrzymała się w pół kroku... Tak jak z aborcją: w publicystyce są za przestrzeganiem ustawy chroniącej życie nienarodzonych (a niektórzy nawet za jej poszerzeniem), a na stronach ogłoszeniowych "Życia Warszawy" reklamują łamanie tej ustawy.
Przy okazji: ciekawe, że poza "Rzeczpospolitą" chyba żadna gazeta (włącznie z "Życiem Warszawy", należącym do tego samego koncernu, co "Rz") nie wspomniała w tym roku o nagrodzie Fikusa. Zmowa?