Państwo z definicji nie jest jednolite. Nie ma możliwości aby mieszkańcy państwa większego niż normalna gmina (Kraków, Wrocław czy Łódź to nie są „normalne” gminy) mieli te same cele i interesy. Dekretowanie jednolitości państwa w konstytucji jest jednym z poważniejszych sprzeniewierzeń się zasadom wolności, abstrahując od tego, że problemy Małopolski i Śląska nie interesują mieszkańców Pomorza i vice versa. Każda wspólnota terytorialna obywateli ma możliwość przyłączenia się do państwa lub odłączenia się od niego. Oba mechanizmy muszą być precyzyjnie określone. To co „demokraci” i „europejczycy” wmawiają nam jako sposób na realizację porządku i bezpieczeństwa jest po prostu sposobem ograniczania wolności jednostki. Jak w zgodzie z dogmatem o nienaruszalności granic zrealizować prawo narodów do samostanowienia? (Prawo do samostanowienia powinni mieć ludzie, nie narody.)
Tworzenie przepisów mających regulować świat idealny i stosowanie ich do świata realnego daje z reguły efekty odwrotne do zamierzeń. W końcu dowcip, jak to po kilkakrotnym poprawianiu podsądnego, że do sądu zwraca się Wysoki Sądzie, a nie Wysoka Sprawiedliwości, sędzia krzyczy „tu nie ma sprawiedliwości, tu jest sąd” czerpie z doświadczeń pokoleń ludzi krzywdzonych w majestacie przepisów (bo nie powiem prawa).
Dlatego różnorodność należy zaakceptować nawet w ramach tak jednolitego państwa jak Rzeczpospolita. W końcu gwary śląskie to niemal literacka polszczyzna podobnie jak góralska. Ntomiast języki kaszubski, żmudzki (zwany litewskim) i białoruski oraz cała masa dialektów cygańskich, to tylko wariacje na temat jedynie słusznego języka. Dobrze, że nie ma w Polsce Żydów, bo próba udowodnienia, że idisz i hebrajski to warianty polskiego, mogłyby się skończyć dla postępowej części intelektualistów kontaktem z wszechpolakami…