Marek Budzisz Marek Budzisz
3731
BLOG

Żadnej polityki, czysta ekonomia

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

W Moskwie właśnie rozpoczął się proces byłego ministra Ulukajewa oskarżonego o przyjęcie łapówki w wysokości 2 mln dolarów. I już pierwszego dnia, jak informują rosyjskie media, mała sensacja. Otóż podsądny oświadczył, że do biura Rosnieftu zaprosił go osobiście prezes koncernu Sieczin, a kiedy Ulukajew się spóźniał, to ten dzwonił doń i prosił o przybycie. Wcześniej uważano, że to intryga generała Fieoktistowa, który wówczas kierował ochroną rosyjskiej firmy. Teraz jednak opinia publiczna informowana jest, że to Sieczin stał za całą intrygą, a generał FSB, decyzją Putina zwalniany jest właśnie ze służby. Dziennikarka Nowej Gaziety Julia Łatynina pisze, że na całą sprawę trzeba patrzeć przez pryzmat sytuacji, w jakiej znajdował się wówczas rosyjski koncern naftowy. Rosnieft uginał się pod ciężarem długów i musiał kupić firmę z branży znajdującą się w lepszej kondycji. Najlepszym obiektem przejęcia przez państwowy koncern był również państwowy Basznieft. Całą operację miał zatwierdzić Putin i dlatego rosyjscy komentatorzy nadal zastanawiają się, co mogło skłonić Ulukajewa, który przecież o tym wiedział, do przyjęcia łapówki. Łatynina zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię. Otóż zaraz po wchłonięciu Basznieftu, koncern kierowany przez Sieczina dodatkowo się zadłużył a potem sprzedał 19,5 % swoich akcji zagranicznym inwestorom – Katarczykom i szwajcarskiej firmie Glencore. Przy czym jej zdaniem, ci nabywcy, to tylko frontmani transakcji i rzeczywisty beneficjent, póki, co nie jest jeszcze znany. Ale musiał być, w jej opinii, wysoko, bardzo wysoko, umocowany.

Piszę o tym nie tylko, dlatego, że warto obserwować proces Ulukajewa, ale również z tego względu, że o swej nominacji do rady dyrektorów koncernu Rosnieft mówił ostatnio w wywiadzie prasowym były niemiecki kanclerz Schröder. W wywiadzie dla szwajcarskiej gazety Blick powołał się ona właśnie na obecność w akcjonariacie rosyjskiego koncernu firmy ze Szwajcarii i funduszu inwestycyjnego z Kataru. Nie można w takiej sytuacji, argumentował, dowodzić, że zasiada we władzach rosyjskiej firmy, skoro są w niej obecni inwestorzy międzynarodowi. I to jest jego wersja, której się będzie trzymał. A wystarczy wziąć do ręki rosyjską gazetę, aby nabrać co do tego pewnych podejrzeń. O tym, że jego nominację akceptował rosyjski rząd Schröder nie wspomniał. A pieniądze, które ma otrzymywać (500 tys. euro za cztery posiedzenia w roku) też nie są takie oszałamiające, bo przecież trzeba będzie zapłacić podatki. Rosyjscy komentatorzy zastanawiają się czy czasem głównym powodem ściągnięcia Schroedera do Rosnieftu nie jest chęć rozwoju gazowej nogi koncernu i konkurowanie na europejskim i niemieckim rynku z Gazpromem.

Strategicznie tego rodzaju posunięcie może okazać się fundamentalnie ważne, bo perspektywy eksportu rosyjskiego gazu do Chin są coraz bardziej mgliste. Pekin właśnie poinformował, że jest trzecim, po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, producentem gazu ziemnego wydobywanego przy pomocy technologii szczelinowej. W 2016 roku wydobyto 7,9 mld m³ a perspektywy są jeszcze lepsze, jako, że w Chinach znajdują się drugie pod względem wielkości (po północnoamerykańskich) zasoby. Jeszcze w tym roku planuje się zwiększenie wydobycia do 10 mld m³, a szacowane zasoby chińskich złóż (764 mld m³) są na tyle duże, że tamtejsze media już piszą o nadchodzącej „rewolucji łupkowej”. Tego rodzaju informacje z pewnością nie uszczęśliwiają Aleksieja Millera, prezesa rosyjskiego Gazpromu. Jego firma już od maja 2014 roku buduje gazociąg „Siła Syberii” o długości 2200 km za pośrednictwem, którego chce dostarczać Chińczykom ok. 38 mld m³ gazu rocznie. Do końca bieżącego roku ma już być zbudowana połowa „rury”. Pierwotnie dostawy rosyjskiego gazy planowano rozpocząć w 2018 roku. Później ten termin przesunięto na 2019, teraz zakreśla się jedynie generalne ramy czasowe – początek dostaw ma przypadać na lata 2018 – 2021. Ale Rosjan nadal czekają niełatwe negocjacje cenowe. Przy czym w ostatnich latach ceny na lokalnym, azjatyckim rynku, znacznie spadły i nic nie wskazuje, że mogą wzrosnąć. W momencie podpisania umowy o rozpoczęciu budowy „Siły Syberii” 1000 m³ tego paliwa, według opinii rosyjskich ekspertów, można było sprzedać po 600 dolarów, to teraz cena nie przekracza 270. Reuters już informuje, że Chińczycy domagać się będą od Gazpromu obniżenia cen kontraktowych, ale koncern, póki, co nie chce się na to zgodzić, bo może okazać się, że całe przedsięwzięcie związane z „Siłą Syberii” będzie deficytowe.

Równie niepokojące dla Moskwy wieści płyną z innych miejsc. Otóż amerykańskie Ministerstwo Energetyki poinformowało właśnie, że Stany Zjednoczone stały się eksporterem netto gazu ziemnego. I trend ten będzie się nasilał, jako, że do 2020 roku amerykańskie firmy planują zwiększenie eksportu do poziomu 110 mld m³ rocznie. Główne dostawy będą kierowane do Meksyku i Kanady. Wzrost sprzedaży do Europy (gaz skroplony) też jest planowany, ale póki, co wielkości, które wchodzą w grę nie są oszałamiające. Z punktu widzenia Rosjan, co innego jest ważne. Otóż zakupiony niedawno w kontrakcie spotowym przez Polskę gaz ziemny miał kosztować, ponoć, 151 dolarów za 1000 m³, podczas gdy rosyjskie paliwo na granicy z Niemcami sprzedawane jest po 179 dolarów za tę samą ilość. Rosjanie są zdania, że kontrakt z Polską okazał się dla amerykańskiego dostawcy deficytowy. Ale co to zmienia? Cena poszła w świat i teraz kupujący będą się benchmarkować do tego poziomu, a zatem musi pojawić się presja na obniżenie cen rosyjskiego paliwa. Zamierzenia Rosnieftu, zwiększenia dostaw do Niemiec, w czym pomagać ma mu były niemiecki kanclerz, też nie przyczynią się do wzrostu cen na europejskim rynku.

Ale to nie jedyne rosyjskie zmartwienia. Jak informuje irańska agencja Shana w Kijowie miały miejsce rozmowy na temat wzrostu dostaw irańskiej ropy naftowej. Ale wspólne plany wykraczają znacznie ponad proste transakcje sprzedaży, a trzeba pamiętać, że dostawy z Iranu na Ukrainę w ubiegłym roku wzrosły o 70 %. Przedstawiciele obydwu krajów rozmawiają o wspólnych inwestycjach mających w efekcie stworzyć na Ukrainie irański hub do sprzedaży w Europie ropy naftowej. Podobno za rozmowami stoi wpływowy ukraiński oligarcha Igor Kołomojski. Póki, co z technicznego punktu widzenia operacja nie jest prosta, bo wykorzystanie naftociągu Odessa – Brody niewiele zmienia, jako, że i tak trzeba by było pompować ropę do rosyjskiej Drużby. I potrzebne są, jak dowodzą eksperci jeszcze inwestycje w stworzenie „banku ropy”, dzięki któremu można będzie mieszać surowiec pochodzący z różnych źródeł. Chyba, że rozwiąże się całą kwestię inaczej. Ukraina będzie sprzedawać własną ropę irańskim klientom w Europie, zaś Iran Ukraińskim na rynkach azjatyckich. Takie kontrakty „swapowe” stosowała już w przeszłości, trzeba przyznać, że bez większego powodzenia Białoruś, która otrzymywała „wezenuelską” ropę z Azerbejdżanu. Ale niepowodzenia Mińska nie muszą się powtórzyć i w tym przypadku. Irańczycy nadal zwiększają swoje wydobycie i szukają rynków zbytu (obecnie sprzedają głównie w Azji). Wszystko to nie wróży dobrze rentowności rosyjskiego eksportu.

Jeśli chodzi o Białoruś, to Rosjanie też mają z nią wiele kłopotu. Władimir Władimirowicz przebywał właśnie w Kaliningradzie. W swoim czasie władze regionu, specjalnie dla niego odbudowały willę Bismarcka mając nadzieję, że „car Rosji” będzie tam częstszym gościem, ale niestety, ten woli Soczi, choć, jak informują rosyjskie media wszystko utrzymywane jest w największym porządku i gotowości na niezapowiedzianą wizytę. Nawet woda w basenie ma temperaturę, jaką lubi „słoneczko Rosji”, czyli 26,5 ˚. Nadziejom lokalnych oficjeli stało się zadość i Putin w końcu się pojawił. Oficjalnie po to, aby dyskutować kwestie rozwoju infrastruktury transportowej. Bo zdaniem rosyjskiego prezydenta, jej rozwój jest kluczem do rozwoju nie tylko regionu, ale i całego kraju. I rząd realizuje politykę wspieranie rosyjskich portów bałtyckich. Nie ma w tym oczywiście żadnej polityki, nie chodzi o ukaranie Litwy, Łotwy czy Estonii za ich antyrosyjskie nastawienie. Władimir Władimirowicz przeciął sprawę mówiąc „to czysta ekonomia”. Tylko, że z Białorusią jest problem. Bo jak mu się skarżą jego ludzie w rosyjskich kolejach, Mińsk woli porty państw nadbałtyckich od rosyjskich. Białorusini powołują się na to, że podpisali jakiś czas temu długoletnie kontrakty. Ale to tylko rozsierdziło rosyjskiego prezydenta – „przecież to nasza ropa, która jest przerabiana w białoruskich rafineriach” – miał grzmieć i ponoć, jak informują media, doradził kolejarzom „trzeba uzależnić dostawy na Białoruś od wykorzystywania naszej infrastruktury transportowej”. I wszystko jasne. Żadnej polityki, czysta ekonomia.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka