Marek Budzisz Marek Budzisz
1441
BLOG

Narody języka tureckiego – łączcie się.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Na początku listopada w Baku miała miejsce ważna regionalna uroczystość. Otóż małżeństwo Alijewów, w towarzystwie prezydenta Turcji Erdogana, premierów Kazachstanu, Uzbekistanu i Gruzji dokonało uroczystego otwarcia linii kolejowej Baku – Tbilisi – Kars. Dla porządku odnotować też trzeba obecność delegacji z Tadżykistanu i Turkmenistanu. Wzmiankowana linia kolejowa ma 826 km długości, ale jej handlowe i geopolityczne znaczenie jest nie do przecenienia. Otóż linia ta stanowi tzw. transkaspijski szlak kolejowy, łączący Europę, za pośrednictwem Turcji i państw bałkańskich z centrami przemysłowymi Chin. Jeżeli zatem poważnie traktować chińską inicjatywę Jedwabnego Pasa i Szlaku, to mamy właśnie do czynienia z domknięciem jednego z kluczowych kanałów komunikacyjnych. Rosjanie wiele mówili o połączeniu kolejowym Moskwa – Kazań i dalej do granicy z Kazachstanem, ale póki, co rozmowy trwają, a budowa nie. W efekcie zbudowania linii z Baku do Karsu przewóz kontenerów z chińskimi towarami do Europy skróci się do 12 – 15 dni, w miejsce 40 – 45, a tyle czasu zajmuje dziś transport morski przez Kanał Sueski. Cała linia, którą zaczyna się już nazywać „kaukaskim kanałem sueskim” kosztowała 800 mln dolarów, sfinansowana została ze środków Azerbejdżanu (800 mln dolarów), który liczy zresztą na to, że szybko odzyska wyłożone pieniądze, bo opłaty transportowe w pierwszym roku eksploatacji linii mają mu przynieść nie mniej niż 50 mln dolarów.

            Warto w tym miejscu przypomnieć, że już w 2000 roku, na początku politycznej kariery Władimira Władimirowicza Rosja porozumiała się z Iranem i Indiami w sprawie budowy trasy kolejowej z północy na południe. W zamierzeniach miała ona łączyć Europę (aż po Skandynawię) z portami w Indiach i Iranie i stanowić handlową alternatywę dla linii wschód – zachód budową, których zainteresowane są przede wszystkich Chiny. Planowano, że rocznie tą drogą przejeżdżać będzie ok. 15 mln kontenerów, których transport z Europy do Indii zajmie 14 dni. W 2005 roku do rosyjskiego przedsięwzięcia dołączył Azerbejdżan, bo bez jego udziału byłoby ono nierealne. Ale od tego czasu nic się nie stało, plany zostały na papierze, linii nie ma. W przeciwieństwie do tej, która prowadzi do Chin. Ale to nie koniec całej historii. Teraz okazuje się, że kolejowe połączenie Europy z Iranem i Indiami może powstać i również będzie biegła przez Azerbejdżan, tyle, że być może ominie Rosję. Właśnie poinformowano, że Baku sfinansuje (500 mln dolarów) budowę irańskiego odcinka linii kolejowej na trasie Astara – Reszt. Zdaniem rosyjskich komentatorów dość niespodziewana ubiegłotygodniowa wizyta Władimira Putina w Teheranie w tym właśnie jest związana. Otóż oficjalny program wizyty, dowodzą, który obejmował kwestie związane z omówieniem sytuacji w Syrii i irańskim programem jądrowym nie uzasadniał, ich zdaniem, wizyty na tak wysokim szczeblu. Można było wszystko załatwić, argumentują, na szczeblu ministrów spraw zagranicznych. Zwracają uwagę również na fakt, że w istocie mieliśmy do czynienia nie tylko ze spotkaniem Putina i irańskiego przywództwa, ale z regionalnym szczytem, bo w rozmowach uczestniczył również prezydent Azerbejdżanu. To zresztą drugie już w ciągu ostatnich dwóch miesięcy spotkanie Putina z Alijewem, poprzednie, dość tajemnicze zresztą i krótkie miało miejsce w Soczi.

            Wydaje się wielce prawdopodobne, że w tym gronie rozmawiano również o kwestiach związanych z wydobyciem i transportem ropy naftowej i gazu. Jak bowiem informował rosyjski minister Nowak nadzorujący sektor paliwowy, po niedawnym spotkaniu w Kazaniu specjalnej komisji rosyjsko – tureckiej, Turcy póki, co jeszcze nie wydali wszystkich niezbędnych zgód związanych z budową drugiej nitki rurociągu nazywanego Tureckim Potokiem. Pierwsza jest już praktycznie zakończona, ale z niej gaz płynął będzie przede wszystkim na potrzeby Turcji, na eksport do Europy gaz popłynąć ma drugą nitką, którą Rosjanie już budują nie wiedząc, na jakich warunkach przyjdzie im wznosić lądową część rurociągu. Rosyjscy komentatorzy zwracają uwagę, że tu nie ma sentymentów. Turcy podbijają cenę – już uzyskali zgodę na wznowienie eksportu do Rosji swoich pomidorów (50 tys. ton), mimo, że jeszcze kilka miesięcy temu Putin mówił publicznie o tym, że należy chronić, przed zagraniczną konkurencją rodzimych producentów warzyw. Przeciąganie wydania zgód na część lądową Potoku, zdaniem analityków tylko wzmacnia ich pozycję negocjacyjną wobec Rosji, bo im więcej Gazprom zainwestuje tym bardziej będzie chciał dokończyć budowę. Ale tu mamy do czynienia z jeszcze jedną sprawą. Otóż, jak informowała w ubiegłym tygodniu turecka prasa już w przyszłym roku będzie można eksploatować tzw. Gazociąg Transanatolijski (TANAC), który łączy Azerbejdżan z południem Europy (Włochy) i stanowić ma konkurencję dla projektu rosyjskiego. Komentatorzy rosyjscy zastanawiają się wszakże skąd w tym rurociągu pochodzić będzie pompowany gaz, bo Azerbejdżan nie ma go tyle, żeby był w stanie samodzielnie zapełnić go w całości i spowodować, że inwestycja w 1350 km magistralę gazową (prawie 8 mld dolarów) się zwróci. I tu zaczyna być ciekawie. Otóż ich zdaniem równoważeniem rosyjskiego monopolu gazowego zainteresowana jest przede wszystkim Turcja i blisko współpracujący z nim Azerbejdżan. Gaz pochodzić może z Turkmenistanu, ale również Ankara opowiada się za włączeniem do systemu Iranu, Kataru, Iraku i Syrii. Co więcej, Turcy wywierają na Moskwę presję, aby w budowanym przez Gazprom Tureckim Potoku również znalazło się paliwo z tych krajów. Jeśli to się uda, to politykę taryfową (opłaty za przesył) kształtowała będzie Ankara, a Rosja może zostać pozbawiona swych przewag konkurencyjnych w Europie. Nie o to chyba Moskwie chodziło.

Ale gra toczy się nie tylko o pieniądze za transport ropy, gazu, taryfy kolejowe etc. Idzie o coś więcej. Zdaniem rosyjskich komentatorów Turcja konsekwentnie realizuje swój geopolityczny projekt zjednoczenia narodów turkojęzycznych Azji Środkowej. I jest to ich zdaniem projekt wymierzony nie tylko w rosyjskie interesy, ale wręcz w spoistość państwa rosyjskiego. Jako przykład podają rosnące napięcie w Tatarstanie. W tym wypadku chodzi o sprzeciw lokalnych elit wobec polityki Moskwy zmierzającej do ograniczenia autonomicznych uprawnień regionu, który je uzyskał za czasów jelcynowskiego rozprzężenia. Teraz Moskwa chcę tę autonomię ograniczyć, a dodatkowo, spór zaogniły kwestie związane z nauczaniem tatarskiego w miejscowych szkołach. Otóż kontrolowana przez Moskwę miejscowa prokuratura opublikowało niedawno stanowisko w myśl, którego nauczanie tatarskiego w miejscowych szkołach nie powinno być obowiązkowe, a jedynie fakultatywne, w przeciwieństwie, oczywiście, do rosyjskiego. Trudno się dziwić, że tego rodzaju opinia wywołała protesty miejscowych elit, które w coraz większym stopniu, taka jest przynajmniej opinia niektórych rosyjskich komentatorów, mają jawnie separatystyczny charakter. I przypominają przy okazji, że w czasie niedawnej wizyty Erdogana w Kijowie, ten ostatni powiedział, że Krym jest częścią państwa ukraińskiego, a reprezentacja tatarów krymskich cieszy się zgodnym poparciem zarówno Ankary, jak i Kijowa. Na to wszystko nakłada się wprowadzenie przez Kazachstan alfabetu łacińskiego w miejsce cyrylicy. Moskwa krok ten przyjmuje z wielkim rozdrażnieniem, padają głosy, że Astana chce w ten sposób ograniczyć prawa rosyjskiej mniejszości w tym kraju. Ale nie zmienia to faktu, że Kazachstan był ostatnim krajem turko-języcznym, który używał cyrylicy. Moskwa uważa, że Astana zaczyna uprawiać politykę stopniowego uniezależniania się od jej wpływów. Osłabia to znacznie, i tak już niezbyt prężną Unię Euroazjatycką, powstałą pod rosyjskim patronatem. Ta organizacja, mimo szumnej nazwy, jest Unią tylko na papierze. Ma nawet problemy ze zniesieniem ograniczeń we wzajemnym handlu. Mówił o tym niedawno sam premier Miedwiediew w trakcie wizyty w Uzbekistanie. Otóż właśnie w najlepsze trwa wojna handlowa między Kirgizją a Kazachstanem. Granica nie jest zamknięta, ale ruch samochodowy bardzo utrudniony. Jak mówił uczestniczący w spotkaniu w Taszkiencie kirgiski premier, ciężarówki czekają na odprawę 5 dni, a jego kraj poważnie rozpatruje wniesienie na sąsiada skargi do Światowej Organizacji Handlu. Astana kwituje te oskarżenia stwierdzeniem, że jej działania związane są z walką z kontrabandą i ochroną sanitarna swego terytorium.

I warto też pamiętać, że manewry Baku, wspieranego przez Ankarę, już doprowadziły do tego, że Armenia została wyłączona z kaukaskiego korytarza kolejowego i wielce prawdopodobne jest również to, że budowana sieć rurociągów też ją ominie. Nie jest to dobra zmiana dla najwierniejszego sojusznika Moskwy, a dla innych stanowić może memento.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka