witoldrepetowicz witoldrepetowicz
806
BLOG

Kosowo czyli Dardania

witoldrepetowicz witoldrepetowicz Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Od 25 kwietnia do 2 maja miałem okazję podróżować po Bałkanach. Mówię „po Bałkanach” bo w ciągu tych ośmiu dni codziennie przekraczaliśmy jakąś granicę. Tym razem nie pojechałem sam (co zwykle ma miejsce). Wyjazd jak zwykle był zorganizowany i to dobrze (bo przeze mnie), no ale byłem w grupie (dwuosobowej). Zacznę nie chronologicznie. Od Kosowa. Czyli Dardanii.

Do Kosowa pojechaliśmy autobusem z Podgoricy. Codziennie jeżdżą dwa: jeden o 21 (z Ulcinj) oraz drugi o 22. Pasażerów nie brakuje, więc lepiej zadbać o bilet z kilkugodzinnym wyprzedzeniem. Autobus jedzie długo, zwłaszcza że odległość jest stosunkowo nieduża, a na granicy kosowsko-czarnogórskiej nie sprawdzają paszportów, a jedynie listę pasażerów sporządzoną wcześniej przez obsługę autobusu. Swoje jednak robią liczne postoje toaletowo-papierosowe oraz fakt, że Kosowo położone jest w dolinie otoczonej z każdej strony górami. W każdym razie o 5 nad ranem dojechaliśmy do Prisztiny i wziąwszy taksówkę ulokowaliśmy się w dzielnicy Velanja, tuż obok domu, jak również miejsca wiecznego spoczynku, pierwszego prezydenta Kosowa Ibrahima Rugowy. Jego grób znajduje się na wzgórzu, na którym straszy jeszcze jugosłowiański kloc – pomnik partyzantów z II wojny światowej. Pisząc „straszy” nie miałem na myśli jakieś deklaracji historyczno-politycznej lecz czysto estetyczną. Kilka pomników jugosłowiańskich w Prisztnie (innym jest np. pomnik braterstwa i przyjaźni narodów Jugosławii co już samo w sobie wywołuje ironiczny uśmiech) to monumentalne, socrealistyczne, betonowe klocki, nie komponujące się zupełnie rozwijającym się miastem i całkowicie niechciane przez jego mieszkańców (a co za tym idzie – zaniedbane). Wracając do grobu Rugowy. Policjant pilnujący tego miejsca (do 1990 r. w policji potem zwolniony w ramach antyalbańskich czystek zarządzonych przez Milosevicia i ponownie w policji po wyzwoleniu Kosowa przez wojska NATO) powiedział nam, że kiedyś powstanie tu wielkie mauzoleum ale na razie nie mają pieniędzy. Obok pokazał mały cmentarz partyzantów z UCK. „Ale tu jest niewiele grobów, więcej jest w Decani” - dodał. Tam zaczęło się antyserbskie powstanie w 1998 r. W ogóle w Kosowie na każdym kroku można się natknąć na pomniki albańskich bohaterów (partyzantów UCK) ostatniej wojny.

Trudno zacząć pisanie o Kosowie nie odnosząc się na początek do historii. Na Bałkanach do historii odnoszą się wszyscy, problem polega jednak na tym, że przeważnie nią manipulują: pamięta się o tych fragmentach które są wygodne, a o innych już nie. Tymczasem historia Bałkanów jest bardzo długa i skomplikowana, przepleciona różnymi okresami, w których różne narody dominowały w różnych częściach tych ziem. To samo dotyczy Kosowa.

Dla niektórych historia Bałkanów zaczęła się w VI wieku n.e. co, zważywszy na to, iż ziemie te (dotyczy to też i Kosowa) były zasiedlone w sposób ciągły od 10 tysiąclecia p.n.e., jest po prostu śmieszne. Aby bliżej poznać historię Kosowa warto się wybrać do muzeum Kosowa w Prisztinie, które choć obrabowane przez Serbów (o tym za chwilę), wciąż dysponuje bardzo ciekawymi eksponatami i wystawą.

Wykopaliska archeologiczne wskazują na ciągłość kulturową cywilizacji Kosowa od V tysiąclecia p.n.e. Z tego tysiąclecia pochodzi najstarsza figurka tzw. siedzącej bogini czyli Bogini Płodności czczonej przez Dardanów i Ilirów, choć początki starożytnej Dardanii, tj. iliryjskiego państwa obejmującego dzisiejsze Kosowo, datuje się na. 2 tysiąclecie p.n.e. Co ciekawe, „siedząca bogini” jest symbolem dzisiejszej Prisztiny, miasta bądź co bądź muzułmańskiego, co (ale nie tylko to) świadczy o tym że Albańczycy w Kosowie muzułmańskimi fanatykami z całą pewnością nie są. Pierwsze wzmianki greckie o Królestwie Dardanii pochodzą z V wieku p.n.e. (atak Macedonii na Dardanię w 344 r. p.n.e.), a pierwszym królem znanym z imienia jest Longar który w 231 r. p.n.e. w koalicji z królestwem Ilirii stoczył zwycięską bitwę z próbującą podbić te ziemie Macedonią. Znane są (ze źródeł greckich) też nazwy starożytnych dardańskich miast takich jak Domastion, Uskana i Draudak. W I w. n.e. nastąpił rzymski podbój Dardanii. Później znalazła się ona w granicach Bizancjum, choć o specyfice Ilirów i Dardanów świadczy fakt, iż religijnie związali się oni z Rzymem. Fakt, że w rzymskim Imperium trudno mówić o narodowościach ale raczej o grupach etnicznych czy wspólnotach związanych z zamieszkiwanymi prowincjami tego wielokulturowego, wieloetnicznego i wieloreligijnego superpaństwa nie zmienia faktu, że Dardanowie i Ilirowie nie rozpłynęli się we mgle. Z całą pewnością natomiast nastąpiło wzajemne oddziaływanie się kultur zamieszkujących te tereny: rzymskiej, greckiej, iliryjskiej (w tym dardańskiej), trackiej i dackiej. Dardania bardzo dynamicznie rozwijała się za panowania Justyniana Wielkiego, który pochodził właśnie z Ilirii. W tym czasie na terenie dzisiejszego Kosowa istniało około 60 miast, m.in. Ulpiana – dzisiejsza Prisztina. Wtedy nastąpiła katastrofa…

… z północy nadciągnęły dzikie hordy słowiańskich barbarzyńców – przodków dzisiejszych Serbów. Kroniki bizantyjskie opisują zniszczenia i okrucieństwa popełniane przez najeźdźców. O skali barbarzyństwa świadczy również fakt, iż z dardańskich miast nie pozostały nawet ruiny, a jedynie wykopaliska. Tragikomiczne jest zatem to, że dla niektórych dopiero w tym momencie zaczyna się historia Kosowa. I jeszcze co do tego rabunku, o którym wspomniałem. Tuż przed wojną w Kosowie Serbowie wypożyczyli z muzeum w Prisztinie znaczną część eksponatów związanych z kulturą iliryjską i dardańską, w tym wiele bezcennych figurek siedzącej bogini, wywieźli do Belgradu i… do dziś nie oddali. Warto podkreślić, iż chodzi o eksponaty dokumentujące kulturę przodków Albańczyków a nie Serbów, tę kulturę którą przodkowie dzisiejszych Serbów w VI w., wtedy gdy według nich zaczęła się historia, zniszczyli. Nie ma eksponatów – nie ma historii przedserbskiej Kosowa?

Ale wracając do Prisztiny. Jeżeli chodzi o zabytki to znajdują się tu przede wszystkim dwa otomańskie meczety z XV w. – Carshi zbudowany przez sułtana Bajezyda (aktualnie zamknięty ze względu na renowację prowadzoną zresztą z tureckich funduszy – jednak wystarczy zapytać by bez problemu wejść do środka) oraz Fatih wybudowany przez sułtana Mehmeda II, hamam (łaźnia) z tego samego okresu (i również remontowany za pieniądze tureckie) oraz XIX-wieczna wieża zegarowa (też remontowana, nie jestem pewien ale zakładam że też przez Turków). Jest też trochę starego budownictwa – przeważnie właśnie remontowanego. W ogóle Prisztina, jej okolice i całe Kosowo jest jednym wielkim placem budowy, wszędzie jeśli czegoś nie budują to choćby remontują. Gdy jechaliśmy taksówką do znajdującej się około 10 km pod Prisztiną Graczanicy kierowca pokazywał nam pola pokryte nowymi lub jeszcze budowanymi osiedlami mówiąc że jeszcze 10 lat wcześniej było tu ledwie kilka małych wiosek. Podobnie zresztą było w Mitrovicy … tzn. po południowej stronie rzeki.

W Prisztinie warto również odwiedzić Muzeum Etnograficzne, które zlokalizowane jest w XVIII-wiecznym domu bogatej, albańskiej rodziny Gjinnolli, odrestaurowanym już po serbskich zniszczeniach (generalnie za czasów serbskich Kosowo było zaniedbywane, a w czasie wojny dodatkowo milicja serbska dewastowała albańskie zabytki i domy, zresztą Albańczycy w odwecie za masowe mordy dewastowali serbskie zabytkowe świątynie). Muzeum, po którym oprowadzał nas niezwykle sympatyczny i profesjonalny przewodnik (student etnografii) biegle mówiący po angielsku (w dodatku nie żądając żadnej zapłaty!), składa się z dwóch części – autentycznego wystroju domu Gjinnolli (na przykład „oda” to albański salon a „czardak” to zewnętrzny taras) oraz ekspozycji pokazującej wystrój wiejskiego domu albańskiego w Kosowie, a także różne stroje, filigranową biżuterię i inne eksponaty związane z Kosowem. Na zakończenie oglądnęliśmy sobie film pokazujący tradycyjne tańce albańskie zespołu folklorystycznego z Rugowy. Albańskie tańce w przeciwieństwie do tańców innych narodów bałkańskich są przeważnie bardzo wolne i stanowią same w sobie jakąś opowieść. Jest to właściwie tańczony teatr. A przy okazji to stroje tych rugowskich górali albańskich bardzo mi przypominały stroje naszych górali z Zakopanego (z wyjątkiem nakryć głowy) i chyba nie jest to przypadek, zważywszy na to, iż w późnym średniowieczu miały miejsce wędrówki ludów szlakiem Karpat. Warto jeszcze wspomnieć o tym, iż w Kosowie przetrwały do dziś niektóre elementy iliryjskich wierzeń. Na przykład wiara w to, że pewien gatunek węża chroni domostwo przed „złym okiem”.

Idziemy dalej. Widać dość wyraźnie, że Kosowo ma, obok Rugovy, jeszcze 3 bohaterów: Jerzego Kastriotę Skanderbega – ostatniego wielkiego władcę średniowiecznej Albanii i jednego z najwybitniejszych bałkańskich wodzów, któremu, już po podbiciu całych Bałkanów przez Turków, udało się zjednoczyć Albańczyków i wyzwolić Albanię spod władzy otomańskiej; Matkę Teresę z Kalkuty (która była Albanką ze Skopje – jej pomniki są w każdym albańskim lub częściowo albańskim mieście i w Albanii i w Kosowie i w Macedonii) oraz … Billa Clintona. Imię 42 Prezydenta USA nosi główny bulwar stolicy Kosowa, najbardziej reprezentacyjny deptak – imię matki Teresy. W Prisztinie koniecznie trzeba też zobaczyć wielki napis NEWBORN ułożony w dniu ogłoszenia niepodległości Kosowa.

Taki obraz: symbol Prisztiny w postaci pogańskiej bogini, powszechnie manifestowana sympatia dla USA, KFOR, UE i NATO, czy wreszcie wspomniani bohaterowie wśród których jest 2 katolików i b. prezydent USA – to wszystko nie pasuje do sugestii, iż muzułmańskie Kosowo stanowi jakieś zagrożenie islamistyczne i tego jakoby Serbia była jakąś obrończynią cywilizacji „europejskiej” czy „chrześcijańskiej”. Zresztą może trochę statystyki: 24 spośród 28 krajów NATO uznało Kosowo, podczas gdy tylko 11 spośród 57 krajów Organizacji Konferencji Islamskiej postąpiło tak samo. Wśród tych 11 krajów są tylko 2 kraje arabskie: ZEA i Arabia Saudyjska, która zrobiła to dopiero niedawno.

Prisztina nie była jedynym miastem odwiedzonym przez nas w Kosowie. Jak już wspominałem byliśmy również w Graczanicy i Mitrovicy. W Graczanicy znajduje się XIV-wieczny, wybudowany w stylu bizantyjskim (renesans paleologiański), serbski monastyr, z bardzo ciekawą formą podwójnego krzyża oraz przepięknymi freskami. Sama Graczanica jest miejscowością mieszaną: żyją tu i Albańczycy i Serbowie i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, widać normalizację. Sam monastyr wciąż pilnowany jest przez szwedzkich żołnierzy KFOR. Niestety często jest tak, że zabytki stają się zakładnikami wojen domowych jako argumenty „czyje to ma być” a w konsekwencji ich ofiary. W tym wypadku w takim samym stopniu dotyczy to posążków „siedzącej bogini” jak i średniowiecznych monastyrów. A zabytki świadczą jedynie o bogactwie historii, a jak już wykazałem używanie tejże jako argumentu w sporach terytorialnych na Bałkanach prowadzi tylko na manowce.

Kolejnym miejscem odwiedzonym przez nas była Mitrovica (przez Serbów nazywana Kosowską Mitrovicą), miasto podzielone przez rzekę na dwie części: albańską i serbską. Tu podział widać bardzo wyraźnie, choć zważywszy na to, że można już spokojnie przejść most to napawa to optymizmem. Strona albańska tętni życiem. Na głównej ulicy pełno ludzi, wszędzie masa otwartych sklepów i straganów. Tu też jest dworzec autobusowy i wszystkie władze. No i oczywiście masa żołnierzy KFOR, a także billboardy dziękujące KFOR za pomoc. Takie billboardy można zresztą zobaczyć w całym kraju, na autobusach w Prisztinie itp. Przy moście widać już czołgi i transportery opancerzone, żołnierzy uzbrojonych po zęby, a obok spokojnie gawędzącą kosowską młodzież i bawiące się dzieci. Ze zdjęciami nie ma problemu. Most jest otwarty ale ruchu tu nie widać. Mijamy odsunięte zasieki. Jeszcze parę miesięcy temu dochodziło tu do krwawych starć Serbów atakujących żołnierzy KFOR. Teraz jest spokój ale z dachu budynku znajdującego się zaraz nad rzeką po albańskiej stronie żołnierze cały czas obserwują teren przez lornetki. Po drugiej stronie nie ma KFOR, od czasu do czasu przez miasto przejedzie patrol kosowskiej policji. Więcej policjantów stoi przy moście. Ta część miasta jakby zamarła, nic się nie dzieje, mieszkańcy tylko patrzą jak traktowani przez całe lata 90-te jako obywatele drugiej kategorii Albańczycy rozwijają się, budują. Oni za to wywieszają na sklepach niczym ikony zdjęcia Putina, a walutą jest serbski dinar. Nad miastem, tą częścią miasta, góruje kościół św. Dymitra wybudowany w 2005 r. tzn. już w okresie administrowania Kosowem przez KFOR. Wyżej jest jeszcze równie osobliwy co gigantyczny pomnik – kolejna pamiątka po Jugosławii. Ale pytani Serbowie (pytani przeze mnie po rosyjsku, angielsku lub polsku) albo rzeczywiście już zapomnieli co to jest albo nie chcą rozmawiać. Za to z tego miejsca rozciąga się piękna panorama na całą Mitrovicę, a z drugiej strony - widok na wzgórza oddzielające Kosowo od Serbii.

Wracamy na autobus, zbliża się wieczór, jesteśmy znów po południowej stronie rzeki, środkiem ulicy pędzi kolumna transportów opancerzonych KFOR, błyskają światła, kurz opada, codzienność Mitrovicy.

Kosowo kojarzy się wciąż z wojną, choć od jej zakończenia minęło już 10 lat, zresztą dla wielu całe Bałkany kojarzą się z wojną. Tymczasem w Kosowie jest bezpiecznie. I warto tam jechać by poznać bogactwo historyczne tych ziem zwiedzając i iliryjsko-albańskie i serbskie a także otomańskie zabytki. I przekonać się, że Kosowo jest normalnym krajem, z normalnymi ludźmi, szybko się stabilizującym i rozwijającym a stereotyp Albańczyka – bandyty jest równie durny jak Polaka – złodzieja samochodów. Szkoda więc, że tak niewiele (przewodnik w muzeum etnograficznym w Prisztinie poprawił mnie: „w ogóle”) jest informacji turystycznej o Kosowie.

Jeżeli chodzi o praktyczne informacje to przede wszystkim polecam następujący link: http://www.inyourpocket.com/city/pristina.html W Kosowie, jak już pisałem walutą obowiązującą jest Euro. A najłatwiej jest się dogadać po niemiecku. Ceny nie są wysokie, zwłaszcza dotyczy to taksówek. Podróż z Prisztiny do Graczanicy taksówką to kilka euro, autobusem – pół euro, do Mitrovicy autobusem – 1,5 EUR, do Skopje czy Podgoricy również niedużo. Autobusy nie są jakimiś starymi gratami i kursują również pociągi. W licznych eleganckich pubach w Prisztinie ceny już nie porażają taką „taniochą” ale jest znośnie – 1-1,5 EUR za małe piwo lub kieliszek rakiji. Rakiję piją tu z winogron, Serbowie – ze śliwek. Ale burka na śniadanie można kupić takiego samego jak w całej byłej Jugosławii. Ten naleśnik z mięsem, szpinakiem lub serem jest chyba ostatnim elementem wspólnym całych Bałkanów tylko np. w Chorwacji jest bardziej tłusty, w Kosowie - wypalony w piecu.

A poza tym, na bazarze w Prisztinie, zjadłem pierwsze w tym roku truskawki ….  

Liczy się dla mnie przede wszystkim człowiek, jednostka, która ma prawo do wolności dopóty dopóki nie narusza wolności drugiego człowieka.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości