Faceta znam od dawna, niejedną flaszkę razem zrobiliśmy i niejedną noc zdarzyło się nam przedeliberować. Na pozór stanowi przeciwieństwo Kolesia, o którym tak barwnie pisze Artur M. Nicpoń ( http://crusader.salon24.pl/28861,index.html ) - ale niespodziewanie okazuje się, że to i owo może ich łączyć. Stąd, sprowokowany przez Artura, pozwalam sobie nieco postać Faceta przybliżyć - pod rozwagę i ku nauce.
Dom rodzinny Facet miał zgoła przeciętny, jak wiele domów w PRL, w których mieszało się chłopskie i drobnomieszczańskie "wczoraj" z inteligencko-urzędniczym "dziś". Nie za bogaty, ale i nie za biedny. Pracowało się w swoim zawodzie solidnie i na serio, chadzało (bez fanatyzmu) do kościoła, ale i nosiło (bez specjalnego zaangażowania ideolo) legitymacje PZPR. Na półkach stał Sienkiewicz i Karol May (od których zaczęło się Facetowe czytelnictwo), ale też Prus ("Lalka" strasznie Faceta - który jeszcze wtedy był raczej Faciem - znudziła) i Żeromski ("Przedwiośnia" się Facio omal nie nauczył na pamięć, tak go zafascynowało). Po Sierpniu zapisywano się w tym domu gremialnie do "Solidarności", by pewnego grudniowego poranka starannie drzeć kalendarze z jej symbolami i wyrzucać znaczki. Facetowi (a raczej wciąż Faciowi) nakazano przy okazji pokasować taśmy z nieprawomyślnymi piosenkami. Facio nie skasował, tylko schował. I zapamiętał to uczucie wstydu - za rodzinę, że się wtedy tak tchórzliwie zachowała, mówiąc w dodatku, że to dla jego, Facia, dobra. Z domu rodzinnego wyniósł więc Facio zamiłowanie do książek - i wstręt do wszelakiego oportunizmu. W przeciwieństwie do Kolesia - nie wyniósł natomiast poczucia, że z rodziną warto być jakoś szczególnie solidarnym.
Charakter i zainteresowania Facia po części kształtował dziadek, bodaj jedyny, który się wyraźnie odróżniał od reszty. Potomek jakichś nowogródzkich Lipków, pijak, choleryk i karciarz - "self made man" na ówczesną miarę - i przedwojenny komunista. Zanim Artur dziadka Faciowi odstrzeli, wyjaśniam: dziadkowy komunizm wziął się z tego, że dziadek jeszcze za cara na bosaka zasuwał ileśtam wiorst do szkoły, przez lasy i bagna, żeby się z zaścianka wyrwać. Wychodził sobie sporo - niezłe wykształcenie, ale i radykalne przekonania. Żeby było śmieszniej, wojenne losy rzuciły facetowego dziadka do AK-owskiej partyzantki, a powojenne - jako "zaplutego karła reakcji" - do Wronek. Z dzieciństwa Facio zapamiętał kilku starych, przedwojennych jeszcze kumpli dziadka - siwych lub łysych, ale wciąż z dziwnym błyskiem w oczach - jak nad kieliszkiem domowej nalewki gawędzili o starych czasach. Między innymi o Hiszpanii. Dopiero po latach Facet dowiedział się, kim naprawdę był jeden z głównych bohaterów tych opowiadań, niejaki Nikolski, vel "Szwed"... i ułożył sobie w głowie różne puzzle. Z kumplami z AK dziadek Facia kontaktów nie utrzymywał. Pewnie nie przeżyli.
Lata szczenięco-licealne Facia przypadły akurat głównie na stan wojenny i okolice, więc robił Facio to, co i wszyscy (trochę konspirował i mazał po murach, sporo pił i się łajdaczył) - ale znacznie bardziej, niż wszyscy. Bo, jak się rzekło, Facio odziedziczył po dziadku pewną fantazję, skłonność do przesady i łatwość pakowania się po uszy w złe towarzystwo oraz w kłopoty. Poznał więc nasz bohater życie od podszewki... Kilka lat minęło, nim Facio się ustatkował, w wieczorówce zdał maturę i wyszedł na ludzi, ostatecznie stając się przy tej okazji Facetem. Tu akurat podobieństwa do Kolesia wydają się duże.
Studia, szczęśliwie łączące przyjemne z pożytecznym, Facet przebył sprawnie i szybko. Poza nauką miał czas i na dziewczyny, i na wino (wódka mu już wtedy jakoś mniej smakowała), i na politykę. Komuna chwiała się w posadach. Facet zadawał się z różnymi, szukał swojego miejsca, ale jakoś bardziej przemawiał do niego Mirosław Dzielski i Aleksander Hall, niż Leszek Moczulski i Kornel Morawiecki. A także, choć z innych powodów - niż Jan Józef Lipski.
Magisterkę Facet zrobił już w wolnej Polsce. Tak, tak - dla niego wtedy była ona wolna i do dziś tak uważa, wkładając między bajki o żelaznych wilkach różne gadki o "układzie", wszechsprawczym od zarania. Co nie znaczy, że Facet nie niepokoił się tajemniczą śmiercią Waleriana Pańki, obiadem drawskim, eks-ubekami coraz śmielej radzącymi sobie w zarządach giełdowych spólek i tysiącem innych, złych sygnałów. Ale traktował to trochę jako nieuniknioną cenę za inne, ważniejsze rzeczy. Tak czy inaczej, ta Polska, choć pasująca do starych słów o "odzyskanym śmietniku" i tak była "bardzo jego" - rzucił się więc w wir wydarzeń głową naprzód, wspierał ją jak mógł i umiał, nie spał po trzy doby, robił w tydzień parę tysięcy kilometrów samochodem, żył na kawie i papierosach, ryzykował zdrowie i życie, uczył się w biegu zupełnie nowych rzeczy i robił rzeczy, o które dzień wcześniej by się sam nie posądzał... - czyli zachowywał się prawie tak, jak Koleś. Przez 10 lat z hakiem.
Z tą różnicą, że Facet naczytał się w dzieciństwie chyba za dużo o szklanych domach, o misji społecznej, wartościach, honorze, patriotycznym obowiązku i innych takich. Z racji rodzinnych uwarunkowań, uważał też, że kto, jak kto, ale akurat on - jest coś szczególnie winny "ogółowi", Polsce...
W przeciwieństwie do Kolesia - Facet nie tyrał więc dla siebie, ani (niestety) nie dla rodziny. Nie zarabiał milionów - tylko siniaki i guzy, na ciele i na duszy. Zasuwał bowiem dla Sprawy.
A przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
Dla jasności - Facet nie miał i nie ma pretensji do ludzi w typie Kolesia, że tamci interesują się najpierw swoim geszeftem i prywatnymi inwestycjami, a dopiero później, ewentualnie, czymś innym, politycznym czy społecznym. Facet uznaje to za zdrowe i naturalne, zaś altruistyczną skłonność Kolesia do ratowania starych książek szczerze podziwia. Facet zastanawia się tylko, jak to jest, że ludzie którzy całe życie robią pieniądze na własny rachunek i starannie trzymają się z dala od zaangażowania w politykę - ich prawo! - dziwią się potem, że im tę politykę wypełnia złodziej i szumowina. I urządza im kraj po swojemu.
Mijały lata, które Facet spędzał na tłuczeniu się o ideały. Tłukł się z szumowiną właśnie, krajową i zagraniczną, a czasem również z innymi takimi, którzy też mieli ideały - tylko sprzeczne z facetowymi. Czasem wygrywał, częściej, jak to w życiu - przegrywał.
Aż Facet się postarzał, tak jak i Koleś. Zrozumiał to i owo, na parę rzeczy spojrzał z dystansu i z innej perspektywy.
Po drodze też spotkał swoją "Ją" - i podobnie jak Koleś, z czasem jest Nią coraz bardziej zafascynowany i coraz bardziej w Niej zakochany. Ona dała mu Ono, i ku swojemu zdziwieniu, Facet zorientował się, że w jego życiu Ona i Ono są jednak stokroć ważniejsi, niż cokolwiek innego.
Nie, mimo wszystko Facet nie zajął się wtedy zarabianiem wielkich pieniędzy - powiedzmy, że ustabilizował swoje dochody (dzisiejsze i pojutrzejsze) na znośnym poziomie, tak, żeby Ona i Ono mieli co trzeba, żeby starczało w domu na książki, żeby wino w sklepie można było kupić, nie patrząc na cenę butelki... ale jakoś o więcej nie chce mu się zabiegać. Nie chce? Może nie potrafi, choć głupio mu się do tego przed samym sobą i przede mną przyznać? Nie wnikam. W każdym razie twierdzi, że duże domy wymagają zbyt dużo zachodu, a długie samochody źle się parkują. Zagraniczne wycieczki też go nie kuszą - co miał zobaczyć z bliska, zobaczył, a resztę uwielbia oglądać z własnej kanapy, w telewizorze. Razem z Nią - i patrząc, jak dorasta Ono, przygotowując się do odlotu z gniazda...
Ostatnio Facet powiedział mi jedną ważną rzecz. Pochwalił się, że mimo wszystko osiągnął w życiu NIEZALEŻNOŚĆ. Bo robi, mówi i pisze, co chce, nie zastanawia się, komu się to spodoba, a komu nie - i "ma uroczą świadomość, że lista osób, które mogą go pocałować w dupę - codziennie się wydłuża". I że w związku z powyższym, w zasadzie powinien być diabelnie szczęśliwy.
Tylko czasem w kominie mu coś załka...
Facet ma niestety poczucie, że w polityce nie zrobił w życiu wszystkiego, co mógł. Mógł - i powinien. Bo w kręgach, które Faceta ukształtowały, jednak zawsze ważniejsze było to, co publiczne, niż to, co prywatne.
Boli więc Faceta, gdy widzi, że parę spraw wciąż nie zostało załatwionych. I dlatego od czasu do czasu siada ze mną do butelki, i toczymy Długą, Nocną, Polaków Rozmowę. Facet wtedy mówi, że za cholerę stąd nie ucieknie. Że nie rozumie kolesiów (mała litera dla odróżnienia od Kolesia!), co to twardzi są niewątpliwie, ale w gębie - a byle urzędas albo polityk może ich skłonić do emigracji... Bo Facetowi się w głowie nie mieści, że z powodu dziur w drodze, złej służby zdrowia, idiotów w telewizorze i niesprawiedliwych podatków można wziąć i zostawić Polskę, za którą kiedyś Polacy ginęli i za którą cierpieli. Że jak ani Hitler ze Stalinem, ani Gomułka z Jaruzelskim go nie wykorzenili z jego kraju, to tym bardziej nie uda się to ani Kaczyńskim z Tuskiem, ani Giertychowi z Lepperem, ani Millerowi z Olejniczakiem. Choćby się nie wiem jak starali. Bo że się starają, żeby Faceta i jemu podobnych stąd wyekspediować w diabły i mieć święty spokój oraz wolną rękę - to wydaje się Facetowi dość oczywiste.
Może się Facet jednak za dużo tego Żeromskiego naczytał? Nie wiem.
Wiem, że faktycznie kiedyś bywało nad Wisłą gorzej - i że nie ma sytuacji bez wyjścia. I że rodzina rodziną, ale Res Publica to jednak nie jest zwrot bez treści.
Bo w kominie coś faktycznie łka i łka.
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka