Cieszę się strasznie na te wybory. Nie, żebym oczekiwał po nich Bóg wie czego. Żona mi od nich nie odmłodnieje (na szczęście... - bo wyrosłem z szesnastek!), klimat się nie poprawi, dziur w kieleckich jezdniach nie ubędzie, pracować na chleb trzeba będzie wciąż.
Ale jest nadzieja, że nasza, pardon, "klasa polityczna" pookłada się cepami i błotem jeszcze przez dwa albo trzy miesiące, a potem już nie będzie przeproś. Przynajmniej część owej, izwinitie, "klasy" - mianowicie ta część rządząca - będzie się musiała wziąć do jakiejś konkretnej roboty.
To mnie trochę zresztą niepokoi, bo "oni" przecież też o tym wiedzą. Więc póki parlament nie zostanie rozwiązany oficjalnie i ostatecznie, niczego nie przesądzam i cały drżę, że jednak ktoś po drodze skrewi, coś zamota i że wariant wyborczy pozostanie obiecanką-cacanką dla ludu. Ale - myślmy pozytywnie i załóżmy że nasza, excusez moi, "klasa polityczna" jednak tym razem dotrzyma słowa i 7.09. załatwi nam wybory 21.10.
Z okazji tych wyborów życzę Państwu i sobie, żebyśmy wybierali mądrze. A więc - żeby się nam te wybory nie przerodziły w plebiscyt urody i krasomówstwa, a także, żeby osią kampanii nie stała się kwestia, "kto kogo podsłuchiwał". Bo cały ten teatrzyk w gruncie rzeczy nie jest wart funta kłaków i minuty zainteresowania. Jeśli wycisnąć całą aferę, przy pomocy której opozycja usiłuje dziś "zabić PiS" - to zostaje niewiele.
Że służby podsłuchują? Podsłuchiwały i podsłuchiwać będą, od tego są. Że robią to bez kwitu z sądu? Nie tylko w Polsce. Na całym świecie. Bo są od tego, żeby wiedzieć zawczasu o tym i o owym. Dlatego podsłuchują, śledzą i robią prowokacje. Czasem także wobec niewinnych i przypadkowych obywateli, a nawet, o zgrozo, wobec dziennikarzy i polityków. Co gorsza, służby te (to informacja dla Antoniego Macierewicza - bo on nadal tego nie wie) czasem w poszukiwaniu źródeł informacji i kanałów skutecznego działania wchodzą na podwórko aktywności firm, grup przestępczych i mediów. Czasem nimi manipulują, a czasem z nimi (nielegalnie!) współpracują.
Jak się komuś to wszystko nie podoba, niech wprost zagłosuje za likwidacją w państwie służb specjalnych. Bo nie da się być "trochę w ciąży". Albo służby będą działać efektywnie (patrz wyżej) albo wcale. W dobie międzynarodowego terroryzmu, gigantycznej skali tzw. "przestępstw białych kołnierzyków", rosnącej aktywności służb obcych (państwowych i prywatnych), a także bujnego rozwoju różnego rodzaju mafii. Proszę bardzo. Tylko dlaczego, na Boga, akurat ta biedna Polska ma być miejscem takiego szlachetnego eksperymentu...!? Może by tak dobry przykład jednak dał kto inny? Może Rosja, albo rządzona przez postępową lewicę Hiszpania?
Nie bronię Ziobry i spółki "za całokształt", żeby było jasne. Ale strasznie nie lubię robienia "z igły widły" (tu pozdrawiam serdecznie kolegę Grasia) oraz hipokryzji (buziaczki dla dzisiejszych zdobywców jej absolutnych szczytów: Romana Giertycha oraz Andrzeja Leppera, wspominających z obrzydzeniem bolszewię i stalinizm - i równie zbrzydzonego nadużywaniem służb w wolnej Polsce towarzysza Siemiątkowskiego). Panowie - spójrzcie w lustro. Nie otrzepuje was?
Chciałbym, byśmy idąc do urn nie myśleli o pierdołach - tylko przedarli się przez kampanijne zasłony dymne i żebyśmy głosowali zgodnie z długofalowymi, strategicznymi interesami. Swoimi i kraju.
Mało mnie interesuje, czy "mój" polityk umie ładnie zawiązać krawat (jak nie, to się kiedyś może nauczy) i czy zna języki (oczywiście, lepiej by było, gdyby znał - ale są tłumacze, w razie czego). Mało mnie nawet obchodzi, czy jest prywatnie uczciwy i prywatnie inteligentny - bo pojedynczy poseł z okręgu, czyli przyszły okupant sejmowego krzesła w siódmym rzędzie, to jest marionetka. Maszynka do głosowania, która podniesie łapę tak, jak każe Partia. Inaczej wyleci z obiegu.
Partia jest ważna - i to jej przede wszystkim dajemy swój krzyżyk. I znów - nie to istotne, co sobie spin-doktorzy każą wymalować na plakatach i napiszą w wyborczych broszurkach. Interesuje mnie to, co dana partia NAPRAWDĘ chce i co może zrobić z Polską. A o tym - w naszych teraźniejszych warunkach - znacznie lepiej niż okołokampanijny sztafaż świadczą osobowości i poglądy liderów, a także ich czyny. Dzisiejsze i wczorajsze. Przedwczorajsze już - uwaga! - niekoniecznie. Ludzie się czasem naprawdę zmieniają...
Nie zamierzam tu nikogo agitować za tą czy inną partią. Wskazuję jedynie na mechanizm, który działa niezależnie od tego, czy mamy poglądy i sympatie takie czy śmakie.
Realny wybór, przed którym (zapewne) staniemy 21.10., jest taki: "Polska liberalna" albo "Polska solidarna". Tak, tak, ten wytarty slogan z poprzednich wyborów wciąż całkiem dużo opisuje.
Mamy dwa pakiety, żaden idealny. To jak z kupowaniem dalekowschodniego samochodu. Wersja GS albo GL. Jedna ma klimę, druga ABS (kiedyś tak bywało u Hyundaia na przykład...) - to nie BMW, Fiat czy Renówka, gdzie sobie wszystko możesz dobierać z długiej listy.
Albo bierzesz czarne, albo białe. A raczej różowe... I nie łudź się, że między tymi barwami możliwy jest jakiś "popisowy" kompromis, bo nie jest.
Dla miłośników innych kolorów pozostaje "mniejsze zło". I nie ma co się obrażać na rzeczywistość i kombinować, trzeba to mniejsze zło zidentyfikować, na własne potrzeby.
"Polska liberalna" to mniej etatyzmu, to być może jednak służba cywilna zamiast partyjnych nominacji od dołu do góry. To walka z korupcją, polegająca bardziej na zmniejszaniu obszarów możliwej uznaniowej decyzji urzędnika, czyli likwidowaniu samej pokusy - niż na karaniu za uleganie tej pokusie. Ale to także mniejsza odpowiedzialność państwa za grupy społeczne i za regiony słabsze. "Polska solidarna" to myślenie dokładnie przeciwne - to wzmacnianie instytucji, poszerzanie ich odpowiedzialności i kompetencji, przy jednoczesnym i nieuniknionym rozbudowaniu kontroli i represyjności. To kosztowna i pracochłonna troska - polityczna i ekonomiczna - o tych wszystkich, którzy z różnych względów mają na wolnym rynku mniejsze szanse.
"Polska liberalna" ma mały sentyment do przeszłości i do symboli, bo stanowią dla niej balast w twardej wolnorynkowej walce. Źle przeliczają się na zysk, utrudniają zawieranie sojuszy, czasem budzą niepotrzebne wyrzuty sumienia - więc precz! "Polska solidarna" woli pamiętać o korzeniach i rozliczać czyny i słowa, nawet kosztem bieżącej, politycznej efektywności. Nawet wbrew materialnym interesom, w kraju i za granicą. "Liberałowie" powiedzą - przypominanie o moralności i o przeszłości nie jest rolą państwowej administracji, tylko duchownych, artystów i historyków. "Solidaryści" odparują: tak, ale bez wsparcia państwa jakoś to się jednak nie dzieje tak, jak powinno...
"Polska solidarna" ma swój elektorat - wraz z bagażem jego fobii i przesądów, więc trudno się dziwić, że będzie w swej polityce, jako krew z krwi i kość z kości, nieco ksenofobiczna i konserwatywna. Sympatycy powiedzą: czujna i ostrożna, skupiona na ochronie narodowego interesu. "Polska liberalna" wzruszy ramionami i powie: OK, szkoda, że opacznie rozumiecie ten "interes", a dobrymi chęciami to całe piekło jest wybrukowane... I obie strony, co najgorsze, będą miały po troszku racji...
"Polska solidarna" będzie nieco mniej chętna do prywatyzacji resztki sektora publicznego, niż "liberalna" - ale bez przesady. Rady nadzorcze są zbyt atrakcyjnym miejscem upychania kuzynów i kolegów, by z nich całkiem rezygnować, bez względu na partyjne barwy. "Liberałowie" pewnie ciut łatwiej uproszczą i spłaszczą system podatkowy, ale też dramatycznej różnicy się tu nie spodziewam, rzeczywistość skrzeczy. "Solidarni" niestety chętniej ulegną roszczeniom branż, które mają silne związki zawodowe za sobą i są zdeterminowane do użycia siły - bez względu na ich rzeczywisty potencjał rynkowy i prorozwojowy; wadą "liberałów" będzie za to mniejszy nacisk na wspieraną przez państwo rozbudowę otoczenia biznesu oraz na jego "społeczną" infrastrukturę (od dróg po sądownictwo).
Na zakończenie, przestrzegam jeszcze przed uleganiem parze dość rozpowszechnionych mitów.
Pierwszy z nich to: "partia X jest uczciwsza od partii Y". Nie. Partie są pod tym względem bliźniaczo podobne, bo są budowane i muszą grać wedle tych samych reguł. Nawet jeśli jeden lider jest prywatnie z nieco innej gliny, niż drugi - to nie zrobi z tej różnicy żadnego zawodowego pożytku, bo przegra. Natomiast aparatczycy, zwłaszcza ci młodsi, są jak spod sztancy. Miewają poglądy, ale przede wszystkim interesy. Wiem, bo znam z bliska.
Mit drugi: "partia A jest bardziej kompetentna od partii B". Nie. Liderzy są mniej więcej tak samo niekompetentni, a z aparatczykami bywa różnie. Niektórzy się uczą, niektórzy są tylko od szczekania, proporcje obu grup zaś są tyleż płynne, co podobne.
Wybór należy do Państwa. I pamiętajcie - jakbyście nie wybrali, i tak będziecie żałować.
Dobrej nocy życzę i przepraszam za brutalną szczerość. Ale za długo robię w tej branży, żeby mieć złudzenia.
Tu był kiedyś blog, ale już nie ma i nie będzie. Przykro mi, nie mam czasu ani zdrowia ;-)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka