Cierpliwość to moja pięta achillesowa. Jestem z tych, którzy szybko, a najlepiej od razu chcą widzieć wyniki. Próbuję się hamować, bo jestem ojcem również i to samo zauważam u swoich Synów.
Niecierpliwość nie jest najgorsza. Nie chodzi też o narzekanie, że jeszcze nie jest gotowe, nie działa, nie kupiłem, nie przyszło. Niecierpliwość spowodowała cierpienie, jeśli chodzi o mój rozwój duchowy czy postępy w terapii. Chciałem już, a przemiana nie jest na pstryknięcie palcami. To powolny (wręcz mozolny) proces - do tego jeszcze ciężki i pełen przeciwności. Często bolesny i (nawet podświadomie) broniłem się przed zrobieniem kolejnego kroku. Kilka razy chciałem rzucić terapię - bo nie ma postępów, więc po co. Kilka razy myślałem o zaprzestaniu chodzenia na mityngi, bo wszyscy mówią o Bogu, a ja tego nie rozumiem.
Czasem chodzi o to, by czuć. By pozwolić sobie na odczuwanie.
Po to potrzebuję cierpliwości: jak mi coś spadnie, to podnoszę i próbuję zawiesić jeszcze raz. Narzekanie, że wciąż nie wisi, do niczego nie doprowadzi.