Jako mały i, potem, młody człowiek, bardzo nie lubiłem się modlić. Unikałem paciorka wieczorem, a rano nikt mnie nie zmuszał, żebym go odbębnił. Kilka razy w tym czasie zdarzyło mi się modlić, jak mi się wydawało, żarliwie. Raz, naprawdę bardzo żarliwie, modliłem się o wyzdrowienie babci przed pójściem do szkoły. Po powrocie z niej dowiedziałem się, że babcia zmarła.
Od tamtej pory wypiłem morze alkoholu, ale nigdy się nie modliłem, używając wytartych formułek.
Pewnej nocy w szpitalu, gdy uciekłem spod kosy Ponurego Żniwiarza (już trzeźwiałem) poczułem się samotnie. Nie mogłem zasnąć, drażnił mnie zapach płynu do dezynfekcji. Modlitwa o Pogodę Ducha przynosiła mi siłę na terapii i mityngach, więc od niej zacząłem. A potem mówiłem kolejne słowa, bez umów, żądań i pychy. Zasnąłem. Od tej pory często tak robię, gdy czuję się źle, nie mogę spać lub czuję niepokój.
Nie wiem, czy jestem potrzebny Bogu, Jakkolwiek Go Pojmuję. Wiem, że ja potrzebuję Jego.
Komentarze