Byłem kiedyś na rocznicy mojej grupy. Po uroczystym mityngu, zaczęła się impreza z muzyką i tańcami. Byłem przyzwyczajony do typowych imprez z alkoholem, gdzie trzeba poczekać aż zaszumi w głowach, a tu, na imprezie alkoholików po prostu zaczęli grać i większość sali ruszyła na parkiet. Wrażenie było niesamowite.
Nie bardzo lubię tańczyć (ostatnio nawet śmiejemy się, że my jesteśmy ci od ping-ponga), tym niemniej od tego czasu byłem na paru imprezach firmowych i zauważyłem, że nie jest mi trudno poczuć się wyluzowanym, choć zupełnie inaczej, niż po alkoholu. Większość moich kolegów się czai, podpija, a dopóki nie chlapnie tego, czy owego, nie ma śmiałości porozmawiać z tym czy z tamtym. Ja podchodzę, jeśli czuję potrzebę. Nie mam też żalu wychodząc z imprezy, gdy poziom stężenia osiąga czerwoną kreskę, za którą i ci, którzy piją i ja, który nie piję, możemy żałować - choć dwóch różnych stron tego samego medalu.
Nie czuję się sztywniakiem, choć są tacy, którzy uważają, że jestem sztywny, bo nie piję. A to oni potrzebują alkoholu, żeby móc się bawić.