Kiedyś, gdy już nie piłem, poszedłem na imprezę firmową. Lało się piwo i towarzystwo było coraz bardziej rozochocone. Była wśród niego dziewczyna, która mi się podobała, ładna, wysoka, mocno zbudowana. Rzeczywiście chciałem się zbierać, aczkolwiek jeszcze chciałem chwilę porozmawiać z koleżanką i … dziewczyna, która tak mi się podobała, poprosiła mnie na parkiet. Odmówiłem, a potem stamtąd zwiałem.
Nie umiałem przed sobą przyznać, że po prostu mnie podniecała i bałem się, że wylezie ze mnie ciemna strona. Nie czułem się dobrze, jadąc w stronę domu - niesmak jakiś w ustach mi pozostał po słowach, które powiedziałem.
Bo nie byłem uczciwy. Gdybym powiedział jej, że nie jestem w nastroju do tańca (bo, po prawdzie zaczęła mi już przeszkadzać wszechobecność alkoholu) - wyszedłbym i miał podniesioną głowę.
Teraz staram się być szczery i uczciwy wobec siebie. Przyznawać się, choćby przed sobą co mi leży na duszy i wątrobie. Nie zmuszam się do kombinowania, kłamstw, pilnowania, komu jakie kłamstwo sprzedałem. Nie muszę pamiętać piętrowych kłamstw. Moja ścieżka nie kluczy i nie błądzę w ciemnościach. Jest lżej.
Komentarze