Dominik Wójcicki Dominik Wójcicki
211
BLOG

Rząd już zdał egzamin. W niedzielę egzamin dla społeczeństwa

Dominik Wójcicki Dominik Wójcicki Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Tylko wybierając PiS będą Polacy ważni dla polityków. Jeśli wybiorą PO lub Lewicę dadzą sygnał, że nie ma potrzeby się z nimi liczyć. 

Wpierw autentyczna scenka. Dawno temu rozmawiałem z kimś o przyjęciu waluty euro. Poprosiłem tego euroentuzjastę, by wyjaśnił mi, jakie korzyści może on sam odnieść z zamiany pieniądza. Zaczął mi tłumaczyć jak bardzo zyska firma, w której pracuje on na samodzielnym, choć średnim stanowisku. Odpowiedziałem, że to fajnie, ale jest to głównie korzyść właściciela tej firmy, a nie jego. Zanim nie uczyniłem swego wywodu, to mój rozmówca nie umiał powiązać faktu, że jego korzyść może być odmienna od korzyści kogoś drugiego, nawet w ramach jednego przedsiębiorstwa, a uzasadnienie, które przytacza wymyślił ktoś inny. 

W innych obszarach życia społecznego interesy różnych podmiotów również są na ogół rozbieżne. Tam gdzie jedna wielka grupa społeczna zyskuje, nikt inny już zysku nie osiągnie. Jedynym racjonalnym zachowaniem jest zatem pilnowanie swojego interesu. Przywoływanie sytuacji win-win to na ogół zgrabne tłumaczenie kompromisu, albo porażki. 

Przed podobnym dylematem obrony własnego interesu stają wyborcy. Gdy PiS pokazuje twarde korzyści dla milionów ludzi z tytułu własnych rządów, to AntyPiS ma hasła o obronie demokracji. Niech wyborcy bronią swojego realnego interesu. 

Ten interes ma jednak wymiar znacznie poważniejszy, bo sięgający przyszłego stosunku władzy politycznej względem społeczeństwa. 

Najbliższe wybory pokażą, czy w polityce warto być wiarygodnym i traktować władzę jako możliwość poprawy życia maksymalnie jak największej liczby ludzi, czy też można z tego zrezygnować, a i tak wygrać. Jeśli PiS przegra, to społeczeństwo nie ma prawa liczyć, że kiedykolwiek stanie się ważne dla rządzących. 

PiS przez cztery lata prowadził politykę ze świadomością tego, że zaciągnął u ludzi dług, jakim było ich zaufanie i musi go spłacić. Ze swoich obietnic wywiązał się w stopniu w Polsce niespotykanym. 500+, obniżka wieku emerytalnego, szkolne wyprawki, wsparcie emerytów, szereg innych programów społecznych przy jednoczesnej kontroli wydatków budżetowych. Ostatnim akordem odpłaty za uzyskane zaufanie jest realizowana właśnie obniżka podatków. 

Idzie PiS do wyborów z potężnym dorobkiem swoich rządów i jednoczesnym pytaniem zadawanym społeczeństwu, co jeszcze mógł zrobić, by zasłużyć na przedłużenie mandatu? Moim zdaniem zrobić mógł już niewiele więcej. 

Przez ostatnie cztery lata mieliśmy do czynienia z fenomenalną relacją na linii rząd - wyborcy, w ramach której ambicją PiS było dopieszczanie Polaków, czasami w stopniu jakiego nawet oni się nie spodziewali (patrz niedawny hat trick Prezesa). Przez ponad 20 lat podstawowym pytaniem w polskich domach przy okazji rozmów o polityce było "Co ja z tego będę miał, jak ci czy tamci wygrają"? I po raz pierwszy kilkadziesiąt milionów Polaków coś wreszcie z tego ma, że wybory wygrał PiS. 

Każda polityka prospołeczna ma jednak sens tylko wtedy, gdy zostanie doceniona przez beneficjentów. Aby miliardy złotych popłynęły do polskich rodzin, musiał je wpierw PiS rożnym gangom zabrać i tym samym przysporzyć sobie wrogów. Ponieważ to zrobił, to ma prawo liczyć na rewanż w postaci wyborczych głosów. 

Gdyby w wypracowanych przez siebie okolicznościach PiS jesienią wyborów nie wygrał, to na długie dekady żadna władza nawet nie pomyśli o tym, by zrobić coś dla społeczeństwa. Nikt już nie zaryzykuje w Polsce przeciwstawienia się silnym grupom wpływu, by korzyści odnieść mieli ci wpływów pozbawieni. Pozostanie zatem 99% Polaków podniecanie się polityką bez nadziei na to, że jest się dla rządzących kimś więcej niż tylko bierną masą wyborczą, do której raz na cztery lata wypada się uśmiechnąć niczym Kidawa- Błońska. Metaforycznie byliby Polacy starą panną, która wpierw odrzuciła jednego w niej zakochanego, potem drugiego, bo czekała na księcia z bajki. A na starość żyje z chomikiem i żałuje braku dzieci, wnuków i straconego czasu, który mógł być tak kolorowy. 

Ostatnie cztery lata to forma eksperymentu: czy da radę podmiotem rządów uczynić możliwie jak najszersze grupy społeczne, czy też dostęp do państwowego skarbca zarezerwowany ma być wyłącznie dla wąskiego kręgu złodziei lub półzłodziei, którzy opanowali hasła o "wolnym rynku". Czy symbolem ma być Morawiecki, który zarabia i się hojnie dzieli, czy Balcerowicz, który wiecznie nic nie miał, więc musiał zabierać? 

Odpowiedzi na te pytania udzielą w niedzielę Polacy. Mają to szczęście, że drugi raz stają przed podobną próbą. Pierwszego egzaminu w 2007 r. nie zdali, odsuwając PiS od władzy i dając ją Platformie Obywatelskiej. 12 lat temu skreślony został rząd, który obniżył podatki. W rewanżu ci najbardziej obdarowani najmocniej poparli PO. Co więcej poparli ją także w 2011 r., choć rok wcześniej Tusk podniósł podatek VAT. 

Jeśli zatem można było w 2007 r. odrzucić PiS, który obniżył podatki i już wtedy dał pieniądze milionom ludzi, a wybrać PO, która podatki podniosła, to teoretycznie żadna polityka na rzecz dobra wspolnego nie ma sensu. Zero politycznych korzyści przy potężnych kosztach własnych. Zostaje grabież dla dobra prywatnego, którą wciąż zbyt wielu zwykłych ludzi traktuje jako jedyną opcję, nie rozumiejąc że może być inaczej. Jeśli PiS dostał w maju 45% głosów, to pomijając złodziei; esbeków pozbawionych przywilejów emerytalnych i ich utrzymamków; wszystkich klientów PO i klientów jej mocodawców, osobistych wrogów Pana Boga, cały gender i pewną grupę uczciwych zagubionych (tak około 1-2%), to co w głowie mieli pozostali nie głosujący na PiS? 

Tym większe zatem uznanie dla Jarosława Kaczyńskiego, że raz jeszcze zaproponował Polakom, że mogą mieć więcej. To zaś się stanie, gdy władza uzna, że to oni są w Polsce najważniejsi. A będą najważniejsi tylko wtedy, gdy rządził będzie PiS. 

Prostszego równania w naszej polityce nie ma. Uliczne hasło "Wszyscy kradną" trzeba zastąpić hasłem "Wszyscy kradną oprócz PiS". 

Gdyby ktoś chciał popolemizować, że za bardzo chwalę PiS i inni też się starają, to starania PO wyłożyła już swego czasu jej posłanka Pitera, mówiąc: - "Polska nie jest własnością Polaków. Uważam, że absurdem jest to żeby Polacy czuli się w tym kraju jak u siebie". 

Ale to jeszcze nie koniec. Nigdy wcześniej realny wpływ społeczeństwa na władzę nie był tak duży jak po 2015 r. Bierze się to z faktu, że PiS wprost zależy od milionów zwykłych ludzi. Jeśli ich codzienny byt nie będzie zagrożony, to zaufanie zostanie. To przełożenie między wiarygodnością jakiejkolwiek partii a jej dalszym losem jest w historii III RP bez precedensu. Dla jakości demokracji to rzecz najlepsza z możliwych. 

Platforma Obywatelska mogła w 2005 r. uchodzić za antykomunistyczną, a w roku 2019 gwarantować obronę spraw każdego byłego ubeka. SLD może być lewicą "demokratyczną" i pilnować pamięci o "demokratach" Jaruzelskim i Kiszczaku. W ich przypadkach wiarygodność nigdy nie stanowiła wartości. Gdy nie liczy się wiarygodność, to nie istnieje jakikolwiek wpływ na polityków. Nie ma bowiem spraw, które należałoby pilnować. Z taką polityką mieliśmy w Polsce do czynienia przez 25 lat. 

Czego ma pilnować wyborca PO? Postsolidarnościowego rodowodu, głosując na Cimoszewicza? Chadeckości, oklaskując antykatolicki bluzg Jażdżewskiego? Laickości, cmokając nad każdą antypisowską szarżą księdza Sowy, księdza Bonieckiego, czy grobem Adamowicza w kościele? Ma bronić klasy średniej, uzasadniając konieczność zagrabienia pieniędzy z OFE? Kompetencji ekonomicznych, ukrywając nieomal budżetowe bankructwo z czasów Tuska? 

Przed PiS-em każda inna partia miała wyborców, głównie swoich, w głębokim lekceważeniu. Pięknie tę postawę spuentował dialog Sikorskiego i Rostowskiego u Sowy. Porozmawiali sobie jak minister z PO z ministrem z PO. 

Sikorski: - Dwa razy obiecać to jak raz dotrzymać.

Rostowski: - Obietnice polityczne wiążą tylko tych, którzy w nie wierzą.

Po 2015 r. w polskiej polityce mamy zupełnie nowy świat, jakość jakiej nie było. 13 października została do zrobienia ostatnia rzecz, by ta jakość trwała: swój egzamin muszą zdać wyborcy i utrzymać Dobrą Zmianę.

Rocznik 1981, mieszkam w Toruniu. tak w ogóle to młody, wykształcony i z dużego miasta.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka