W tym roku ukazała się we Włoszech książka Ettore Masina, "Arcybiskup musi umrzeć" przypominająca raz jeszcze męczeńską śmierć arcybiskupa Oscara Romero, jaka miała miejsce w marcu 1980 roku w Salwadorze. Książka bardzo szybko stała się głośna i po latach od opisywanych w niej wydarzeń znowu wciągnęła europejskich katolików w dyskusję nad świętością arcybiskupa ubogich.
To najlepsza non-fiction, jaką w ostatnich latach czytałem. Porywa i wyciska łzy. Nieraz moja dłoń zaciskała się w pięść gnąc kartki przesiąknięte heroiczną i niezrozumiałą przez możnych tego świata miłością pasterza do swoich wiernych. Watykan milczał. Papież też. Może nie wiedział, że to Zachód był manipulowany przez faszystowskich przywódców a nie jak głosili mordercy niewinnych campesinos - "księża dali się wciągnąć w marksistowską ideologię".
W 1970 roku, gdy jezuita Rutilio Grande został zamordowany przez prawicowe "oddziały śmierci", arcybiskup Romero, który wielokrotnie krytykował jego postawę, odprawiając ceremonię pogrzebową powiedział "teraz czas na mnie, bym zajął jego miejsce". Kilka lat później dosięgły go kule morderców wysłanych przez rządzącego później Salwadorem - Roberta d'Aubuisson (1989-2009). Romero zginął podczas Mszy, gdy trzymając w dłoniach kielich wypowiadał słowa "oto krew moja...".
Kolejnymi ofiarami byli jezuici z Universita' Centro Americana. Dostali strzał w tył głowy. Nie podobało się władzom, że troszczyli się o pamięć rzecznika ubogich - arcybiskupa Oscara Romero. Świat milczał i układał się z rządzącą, tak zwaną katolicką, prawicą.
W 1983 roku Jan Paweł II przyjęty z honorami przez zabójcę, nawiązał do śmierci arcybiskupa: "Nie warto oddawać życia za jakąś ideologię, za okrojoną i instrumentalnie traktowaną Ewangelię, stojąc tylko po jednej stronie..."
To był bolesny cios dla wielu ubogich wiernych. Znowu byli sami. Znowu torturowani i brutalnie mordowani przez uważających się za katolików władców kraju. Niepokornych campesinos i ich księży trzeba było zabijać dla dobra narodu, z patriotyzmu, z miłości do ojczyzny i z troski o jej przyszłość. To staraszna książka! Niewygodna dla wielu kościelnych hierarchów. Opowiada o świętym, który jeszcze długo nie trafi na ołtarze, ale którego imię, wciąż zamalowywane, można dziś zobaczyć na murach stolicy Salwadoru - "San Romero Vive".
Nie wiem, czy jakiekolwiek wydawnictwo katolickie w Polsce odważy się tę książkę przetłumaczyć i wydać. Obym się mylił. Niewygodną historię też trzeba znać. Trzeba umieć sobie samemu przebaczyć i przyznać innym rację, jeśli było się w błędzie. Trzeba!!! Bo historia lubi się powtarzać, szczególnie ta zepchnięta w podświadomość, niezaakceptowana, nie wyznana w akcie żalu i pokuty.
Wojciech Żmudziński SJ
Ukończyłem studia filozoficzne (Kraków), teologię biblijną (Rzym), zarządzanie w oświacie (Nowy Jork). Opublikowałem siedem książek oraz artykuły w prasie polskiej i zagranicznej. Działam w kilku organizacjach pozarządowych. Jestem członkiem SDP i współpracuję z portalem deon.pl.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości