Cieszę się oczywiście, że absurdalnie rygorystyczny projekt karania za doprowadzenie do poczęcia in vitrozostał tak jednoznacznie odrzucony przez Sejm i że pary, które nie są w stanie urodzić dziecka w sposób tradycyjny a przyjemny, nie będą uznane za przestępców lecz za ludzi, którym trzeba pomóc w realizacji ich pięknej aspiracji stworzenia nowego życia w swej rodzinie. Odrzucając okrutny i anty-rodzinny projekt fundamentalistów, Sejm stanął zatem po stronie Cywilizacji Życia i Wartości Rodzinnych.
(Nota bene: rację miał Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, gdy w kwietniu uznał, że metoda sztucznego zapłodnienia jest „formą wspierania rodziny”. Synod dodał: „Ewangelicka etyka seksualna jest etyką rodziny i dlatego korzystanie z metody in vitro w celu rodzicielskiego spełnienia uważamy za godziwe”.Ze mnie żaden luteranin, ale to mi się akurat podoba. A piszę to, żeby ktoś czasem nie pomyślał, że wszyscy chrześcijanie są przeciw in vitro).
Cieszę się nie tylko ze względu na samą sprawę „in vitro”, ale także przez wzgląd na szerszą zasadę neutralności religijnej państwa: oto polski parlament wreszcie powiedział „nie” dla kolejnej próby kodyfikacji przez panstwo moralności religijnej, której bez wątpienia należy się szacunek, ale nie sankcja prawna dla ograniczania wolności tych, którzy tej moralności – w tej konkretnej interpretacji – akurat nie podzielają. Niech ci, ktorzy „in vitro” potępiają, nie rozmnażają się sami w ten sposób. Ale niech innym nie mówią, jakie medyczne procedury są zakazane.
Zgadzam się przy tym, ale tylko po części, z Panią poseł Elżbietą Rafalską (PiS), która powiedziała:
„Debata powinna się toczyć nad wszystkimi projektami. Nikt nie może być z niej wykluczony czy wyśmiany.”
Wykluczać nikogo nie należy z dyskusji (no więc podyskutowano i zdecydowano – jak to w demokracji). Ale nie obśmiewać – trudno. No bo jak się czyta niektóre argumenty przeciwko metodzie „in vitro”, trudno zachować powagę. Ale postaram się przynajmniej udawać.
Wiedzę na temat aktualnego stosunku polskiego Kościoła Katolickego opieram na wpisie Pana Redaktora Tomasza P. Terlikowskiego, który poinformował nas tutaj, że:
Krótko, celnie i na temat napisali biskup Kazimierz Górny i o. Andrzej Rębacz do parlamentarzystów na temat in vitro.
Zwracam uwagę na dwa ostatnie argumenty (rozumiem, że każdy z osobna wystarcza, w oczach hierarchów i Pana Terlikowskiego, by zdyskwalifikować metodę in vitro). „Krótko, celnie i na temat” piszą biskup Górny i ojciec Rębacz, a red. Terlikowski skwapliwie odnotowuje w swym kajeciku, które projekty ustaw spełniają warunki doktrynalne:
„- każde dziecko ma prawo począć się z aktu miłosnego rodziców [to Biskup Górny i ojciec Rębacz – przyp. WS].
(...) na placu boju pozostają tylko dwa projekty: Piechy i Inicjatywy Contra In Vitro [to redaktor Terlikowski – przyp. WS].
- każde dziecko ma prawo do tego, by jego rodzice byli rodzicami biologicznymi [G + R – przyp. WS].
W tym punkcie weryfikację przechodzą trzy projekty: Piechy, Gowina i Inicjatywy [TPT – przyp. WS].”
Wygląda na to, że w sumie tylko Piecha i Inicjatywa zostali zweryfikowani pozytywnie przez Red. Terlikowskiego. Przyjrzyjmy się argumentom:
Co to znaczy, że dziecko ma prawo począć się z „aktu miłosnego rodzicow”? (1) Jak można mieć prawo do czegoś, skoro się jeszcze nie istnieje? A jak już się zostałob poczętym/urodzonym, jak można mieć prawo ex postdo metody owego poczęcia/urodzenia – gdy jest już niejako za późno? (Dla wolnomyślących wyjaśniam: byt nieistniejący nie może mieć do niczego „prawa”, a chyba nawet red. Terlikowski przyzna, że dziecko nie istnieje jeszcze przedpoczęciem). Te pytania wskazują, że samo pojęcie „prawa do bycia poczętym w określony sposób” to rzadki nonsens. (2) Co to znaczy „akt miłosny rodzicow”? Jeśli „akt miłosny” to czyn motywowany miłością – to decyzja o poddaniu się procedurze in vitromoże być w dużo większym stopniu motywowana miłością, niż niejeden akt seksualny. Jeśli zaś „akt miłosny” to po prostu stosunek płciowy – tyle że takie brzydkie słowa nie przejdą przez usta duchownym i redaktorowi – to skąd właściwie takie prawo zostało wzięte? Nie mówię – skąd wzięte zostało przeświadczenie o tym, że wyłącznie akt seksualny powinien być źródłem prokreacji, ale skąd wzięte zostało „prawo” dzieci do bycia poczętym w taki, a nie inny sposób? (Abstrahuję już od logicznego nonsensu takiej konstrukcji, wskazanego w punkcie (1)).
A teraz drugie przykazanie: każde dziecko ma prawo do tego, by jego rodzice byli rodzicami biologicznymi. Takie „prawo” jest oczywiście w pełni respektowane przez procedurę in vitro, w której następuje polączenie komórek jajowych żony z plemnikami męża, po czym zarodek zostaje wszczepiony do macicy kobiety. Natomiast wymyślone przez Biskupa, Ojca i Redaktora „prawo” jest w sposób oczywisty złamane przez adopcję. Rozumiem więc, że w oczach naszych rzeczników Wiary, dzieci adoptowane są ofiarami systematycznego łamania ich „praw” przez adoptujących rodziców.
Fakt, że ci, którzy chcieliby nam tu urządzić Rzeczpospolitą Sawonarolską, muszą uciekać się do tak lichych, w sposób oczywisty niespójnych argumentów, to bardzo dobra wiadomość dla nas, obrońców państwa liberalnego, świeckiego i światopoglądowo neutralnego.
Inne tematy w dziale Polityka