Wyposzczony kilkudniowym pobytem w najbardziej apolitycznym kraju świata, rzuciłem się na polskie media, tak standardowe jak i internetowe, by sprawdzić, o czym się tu dyskutowało, gdy mnie nie było. Znalazłem bardzo mało: (1) wymianę między Krzysztofem Kłopotowskim a Tomaszem P. Terlikowskim w Salonie24 na temat gejów (brawo, Panie Krzysztofie – zmusić red. Terlikowskiego do deklaracji, że w trakcie aktu homoseksualnego partnerzy poniżają wzajemnie swą godność osobową– i na dodatek, że jest to „obiektywny fakt”; to naprawdę bezcenne; niniejszym wycofuję wszystkie moje złośliwości pod Pańskim adresem); (2) mój – jak zwykle doskonały – artykuł w GW na temat lekcji ze sprawy Piesiewicza (no dobrze, proszę się nie denerwować, Oponenci moi, ja Was tylko tak podpuszczam); (3) wymianę między Rzepą (Semka, Skwieciński) i GW (Tomasz Dostatni OP) na temat Prymasa Henryka Muszyńskiego i tego, czy Kościół powinien był na Prymasa wybrać kogoś, za kim coś tam się ciągnie w temacie rozmów, współpracy itp.
W tej ostatniej sprawie jestem po stronie... no proszę zgadnąć. Nie zgadniecie Państwo – a jeśli nawet Państwo zgadniecie to źle. Myślę, że zarówno Semka jak i Skwieciński mają rację. Jeśli chodzi o pierwszego (czyli Semkę) to chyba ma rację, że polski Kościół postąpił cokolwiek nieroztropnie powołując na „stolec prymasa” (by zacytować Skwiecińskiego) kogoś, za kim ciągnie się choćby cień podejrzenia, że rozmawiał z esbekami zbyt często i zbyt chętnie. Natomiast ze Skwiecińskim (z którym podzielam predykament, że nie jest to specjalnie mój problem) zgadzam się, że zasada domniemania niewinności (na którą powołuje się Ojciec Dostatni w artykule w GW) odnosi się do przewodu sądowego (w procesie karnym), ale już nie do kryteriów politycznych, jakimi powinni kierować się obywatele albo wierni. (Tak na marginesie: w swym artykule, Skwiecinski szeroko wywodzi, że abp Muszynski być może nie jest „koszerny” – i z całą pewnością ma rację, w tym sensie, w jakim koszerny jest Kolega Bloger Barbur albo maca, ale akurat użycie tego słowa w całej tej sprawie jest chyba dość niefortunne). Obywatele-wyborcy nie mają najmniejszego powodu, by przyjąć domniemanie „niewinny, dopóki wina nie zostanie udowodniona”; w dyskursie politycznym wątpliwości – niestety albo stety – przemawiają na niekorzyść oskarżonego, ale nie jest to per saldo taki wielki problem, bo w końcu nikt nie musi być posłem, senatorem albo prymasem. W samej rzeczy, życie wolne od tych godności może być całkowicie satysfakcjonujące, co niniejszym deklaruję z pełnym przekonaniem i z wystarczającym doświadczeniem życiowym.
Natomiast – już zupełnie na marginesie całej tej sprawy, i podkreślam, jako dygresja, Post Scriptum albo tzw. „after-thought” (czyli myśl „po”), chciałbym zwrócić Państwa uwagę na informację przytoczoną w artykule Piotra Semki, a dotychczas mi nieznaną (czyli: nie miałem takiej wiedzy), że między rozmaitymi powodami do odmowy dostojeństwa kapłaństwa („przeszkoda do święceń”) może być… niski wzrost. Jak pisze Semka: „Chodzi o przypadki, gdy kandydat do zakonu był wplątany w jakiś drastyczny, ale trudny do szybkiego rozstrzygnięcia spór lub na przykład był wyjątkowo niskiego wzrostu”.
No i tu mamy problem. Dlaczego właściwie ktoś niewysokiego wzrostu jest traktowany jako dotknięty przypadłością wstydliwą, kompromitującą, uniemożliwiającą dostąpienie stanu zakonnego? Nie, żeby to był problem, który mnie jakoś osobiście dręczy: ani nie uważam się za osobnika nadzwyczajnie niskiego ani nie ubiegam się akurat o przyjęcie do jakiegoś zakonu. Może za jakiś czas – ale jeszcze nie teraz. Ale dlaczego niski wzrost ma eliminować kogoś w tych staraniach? Pomijając już Napoleona Bonaparte, mamy przecież nawet we współczesnym polskim życiu publicznym przykłady polityków miernego wzrostu, którzy mimo tej przypadłości wzbudzają admirację i poparcie pokaźnej części elektoratu, wśród których jest niewątpliwie wielu mężczyzn i wiele kobiet rosłych, jak nie przymierzając redaktor Semka? A może mali nadrabiają swe fizyczne gabaryty wzmożeniem moralnym, wielkością serca i umysłu?
Czy obarczenie osób niskich stygmą inności nie jest przejawem nietolerancji, dyskryminacji i uprzedzeń? Komu przeszkadza malutki zakonnik – taki tyci, tykuciński? A co za tym idzie - maleńki biskup, prymas albo premier? No komu, pytam?
Prymas, zakonnik, pemier-kurdupel: a co to komu przeszkadza?
Ważne – zgodzą się pewno Państwo – są przymioty serca i umysłu, a nie właściwości czerepu, choćby i rubasznego. I takich polityków, duchownych i publicystów życzę Państwu i sobie na ten Nowy Rok!
Inne tematy w dziale Polityka