Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
264
BLOG

Kapuściński

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 80

To był czerwiec albo lipiec 1999 roku, tak mi się teraz wydaje. Mały, złożony z kilku baraków hotel, nazywał się jakoś tak: Universal albo International, na przedmieściach Dili, we Wschodnim Timorze. Cała prowincja - wówczas jeszcze część Indonezji – ogarnięta wojną domową: z jednej strony rewolucjoniści z Fretilin, z drugiej strony – bandy, okrutne i bezwzględne, popierane przez Indonezję. Wieczór letni, ciepły, pełen komarów i ukrywanego strachu, bo przecież w każdej chwili może tu nastąpić atak; siedzi nas jakaś piątka albo szóstka. Ja tam dotarłem przez Darwin a potem przez Timor Zachodni; Janek Skórzyński, prowadzący wówczas dział zagraniczny Rzepy, powiedział, że jak chcę, mogę jechać, na ich koszt, a ja wtedy miałem z nimi taki układ, no i wówczas jeszcze mało się bałem.

Więc siedzimy, każdy sobie opowiada co zobaczył w ciągu dnia – demonstracje, uliczne zadymy, kto zdobył jakie interview – i ja wtedy poczułem się trochę jak w jakimś reportażu Kapuścińskiego, które znalem prawie na pamięć. No więc tak rozmawiamy, popijamy zimne piwo, i John, Australijczyk który siedział tam od prawie roku – a nie jak ja, od trzech czy czterech dni – jak się dowiedział, że jestem z Polski, pyta mnie, czy czytałem coś Kapuścinskiego (przekręcając potwornie nazwisko, ale się domyśliłem). A ja na to, że nie tylko czytałem, ale znam autora osobiście. A on wtedy popatrzył na mnie, jak rzymski katolik, któremu ktoś mówi, że zna Papieża.

I to był moment magiczny: Dili, wojna, zimne piwo w letnią noc, adrenalina buzuje, scena z Kapuścinskiego a rozmowa o Kapuścińskim.

Więc nie potrafię całkiem obiektywnie, neutralnie, włączyć się do rozmowy rozmaitych polskich mądrali na temat: Czy reporter konfabulował i jakie są granice reporterskiego „ubarwienia”? (Sam wiem, z mojego doświadczenia, gdy jeszcze – trochę amatorsko – bawiłem się w te klocki w Indonezji, Kambodży czy Birmie, że czasem po prostu trzeba z dwóch ludzi zrobić jednego, albo długi wywiad skomasować do jednego zdania. Że gdy jedzie się, po dniu pełnym wydarzeń, do hotelu skąd trzeba wysłać relację, to główne pytanie, jakie w umyśle tętni, gdy jest się w tej rykszy, na motocyklu czy w taksówce: jak z dnia, pełnego wrażeń i rozmów, zrobić porządne story na półtorej strony? I pamiętam zdanie Pana Ryszarda, gdy wypytywałem go kiedyś w Sydney o warsztat dziennikarski, że z każdej rozmowy, żeby trwała piętnaście minut albo cztery godziny, pozostaje naprawdę tylko jednoważne zdanie, jednaważna myśl; problem tylko, by wychwycić i wpisać do reportażu tę właściwąmyśl, to najwazniejsze zdanie).

Ale powtarzam, nie będę włączał się do mądralińskich rozmów o warstacie (proszę nie poprawiać!) dziennikarskim, ani nawet o granicach kompromisu, na jaki musiał pójść R.K. by móc pojechać w te miejsca i napisać te rzeczy.

Tu chciałbym tylko o jednym. Jakby na uboczu całej tej dyskusji o warsztacie dziennikarskim i o granicach kompromisu politycznego, ale na marginesie ważnym i męczącym, znalazła się kwestia życia intymnego pana Ryszarda. I tu chcę powiedzieć jasno: rozumiem uczucia Pani Kapuścińskiej. Jestem przeciw jakiejkolwiek cenzurze i dobrze się stało, że sąd oddalił jej powództwo. Ale sprawa prawna to jedno, a sprawa etyczna – to drugie.  Jeśli Pan Ryszard – a na tyle go nie znalem, by to wiedzieć – miał jakieś romanse, związki poza-małżeńskie itp., to pisanie o tym w kilka lat po jego śmierci, gdy jeszcze żyje wdowa i inni członkowie rodziny – jest po prostu niepotrzebne, nietaktowne i nieetyczne. Chociaż prawnie powinno być dozwolone.

A dodatkowo o tym mnie przekonal wyjątkowo obrzydliwy artykuł Krzysztofa Masłonia w Rzepie(w ostatnim Plusie-Minusie), który ślini się ze specjalnym ukontentowaniem z powodu właśnie obecności tego wątku w książce Domoslawskiego. „Literackiemu wdowieństwu brakuje jeszcze w Polsce należytej podbudowy naukowej…” – sili się na ironię Masłoń, po czym rechocze: „Literackie wdowieństwo obejmuje również innych krewnych…” i wyraża żal, że np. w biografii Wisławy Szymborskiej „o życiowych partnerach noblistki nie dowiadujemy się właściwie nic”.

W gazecie konserwatywnej, pro-rodzinnej i pro-chrześcijańskiej, krytyk literacki ślini się z radości na rewelacje o miłostkach niedawno zmarłego pisarza, które mogą zrobić przykrość żyjącej, i nazwanej z imienia i nazwiska , wdowie po pisarzu. Pomijając gnidowatość tego artykułu, na który warto spuścić zasłonę lekceważącego milczenia – już samo to powinno być argumentem przeciwko pochopnemu, jak mi się wydaje, umieszczeniu tego wątku w książce o Ryszardzie Kapuscinskim. Bólu jednej Wdowy nie równoważy zaspokojenie podnieconej ciekawosci i voyeuryzmu setek Masloniow.

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (80)

Inne tematy w dziale Polityka