Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
302
BLOG

Opowieść nowojorska

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 82

Gdy już udało mi się po wielogodzinnym locie dotrzeć do Nowego Jorku; gdy przeżyłem psychologiczny pojedynek z amerykańskim urzędnikiem imigracji, który traktował mnie jakbym był siostrzeńcem Osamy Bin Ladena; gdy nie poddałem się terrorowi taksówkarza (nie powiem jakiego pochodzenia, bo jestem politycznie poprawny), który co prawda nie znał angielskiego, ale za to jeszcze mniej znał Nowy Jork – gdy te wszystkie przeszkody pokonałem i dotarłem do mojego nowojorskiego miejsca pobytu na najbliższych kilka tygodni, poczułem pilną potrzebę wewnętrznego wyciszenia się, co w moim przypadku wyraża się normalnie łaknieniem umiarkowanej ilości alkoholu, niekoniecznie bardzo mocnego. Wyszedłem wiec na ulicę i pierwszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła, było natknięcie się na Profesora Zdzisława  Krasnodębskiego.

No dobrze, wiem, że to brzmi dramatycznie i ekscytująco, ale spieszę z uspokojeniem Czytelników, którzy mogliby oczekiwać w tym miejscu opisu albo brutalnej bójki albo lodowato-zimnego udawania, że się nie widzi znajomego. Nic z tych rzeczy, osobiście profesora Krasnodębskiego lubię, chociaż byłbym hipokrytą albo wręcz kłamcą, gdybym utrzymywał, że absolutnie pod każdym względem zgadzam się z nim  co do diagnozy, co mianowicie jest niedobrego w Polsce, a także jak to wyleczyć. Jest to człowiek – podobnie jak ja – łagodny i kulturalny, i dopiero jak pisze, wychodzi z niego lew (znów, tak samo jest w moim przypadku), a ponieważ porozumiewaliśmy się w owo ciepłe nowojorskie popołudnie drogą werbalną, komunikacja ta była szalenie kulturalna i nawet miła. Wymieniliśmy się – jak w takich przypadkach wypada – adresami i telefonami, i umówiliśmy się na spotkanie niebawem. Z mojej strony, zamierzam Go przekonywać do idei III RP, a także by podpisał pewną Deklarację, biorąc przykład z Poetki-Noblistki. Czy mi się uda, nie wiem, ale bardzo bym prosił tych z Państwa, którzy mają z Nim kontakt, byście mu tego nie powiedzieli, bo na nic pójdą moje subtelne, acz częściowo demagogiczne, argumenty, jakie właśnie sobie na tę okazję przygotowuję.

Po spotkaniu z profesorem Krasnodębskim doznałem dojmującego uczucia głodu, wiec udałem się do najbliższego lokalu gastronomicznego, tzw. „dineru”. Tym z Panstwa, którzy Ameryki nie znają, wyjaśniam, że diner to jest tak jak wagon  WARS w czasach PRL-u, tyle że brudniejszy i z bardziej ordynarną obsługą. Usiadłem przy kontuarze obok pewnej panienki, niebrzydkiej zresztą, choć z tendencją do tycia. Tendencja ta szybko uzyskała swoje łatwe wytłumaczenie: panienka zamówiła mianowicie hamburgera z dużą ilością frytek, które następnie polała mniej więcej litrem ketchupu ( tak to w każdym razie wyglądało), po czym zamówiła do tego gęsty koktajl mleczny truskawkowy, w którym pływały duże kawałki lodów, chyba waniliowych.

I teraz, po tych wszystkich pierd**ach, czas na ogólne wyznanie ideologiczne. Jestem (tak mi się w każdym razie wydaje) nieuleczalnym amerykanofilem. Amerykę kocham miłością neofity: np. wyroki Sądu Najwyższego w sprawie Pierwszej Poprawki znam prawie na pamięć; poważnie uważam, że Konstytucja amerykańska (i jej interpretacja dokonana przez Sąd Najwyższy USA) jest najwspanialszym wykwitem światowej myśli prawniczej – pisałem o tym często w moich książkach i artykułach, a studenci w różnych częściach świata, gdzie zdarzało mi się wykładać, skarżyli się niekiedy, że jestem zbyt amerykańsko-centryczny. Uniwersytety amerykańskie uważam za szczyt doskonałości w dziedzinie akademickich osiągnięć, a na europejskie próby imitowania amerykańskich uczelni (na których zresztą udało mi się kilka razy cokolwiek zarobić) spoglądam z politowaniem i troską.

Wszystko to prawda. Ale, gdy wszystko już zostanie powiedziane i zrobione, czyli jak Amerykanie i Anglicy mówią, when all is said and done, co można myśleć o kraju, w którym normalna, ładna panienka (choć z tendencją do tycia) na kolację konsumuje hamburger z frytkami i ketchupem, popijając to gęstym koktajlem truskawkowym? Z kawałkami lodów, waniliowych zresztą. 

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka