Pierwszym problemem okazał się ubiór. Piątek 7 stycznia był ostatnim dniem, przed odwilżą więc mrozik trzymał się dość wyraźnie. Nosiłem się z zamiarem biegania w koszulce termoaktywnej ( z długimi rękawami) bluzie i wiatrówce, ale po przymierzeniu dwóch kurtek stwierdziłem, że nie czuję się komfortowo. Jednak wiatrówki które posiadam zbyt mocno ograniczają ruchy. Poza tym w jednym z artykułów (podam link za chwilę) przeczytałem , że lepiej jest ubrać się za zimno, niż za ciepło.Ogólnie polecamartykuło bieganiu zimą - wszystko co tam piszą sprawdza się znakomicie!
Ustawiłem sobie poprzeczkę na 40 min ciągłego biegu.
Cóż chyba zbyt ambitnie podszedłem do tego zadania. Nie ma się co dziwić - w końcu wcześniej biegałem calutką godzinę po schodach. Czym jest więc 40 minut biegu?
Szkoda, że nie wziąłem pod uwagi, że jednak bieganie to trochę inna bajka. Jak się miało następnego dnia okazać - trochę inne mięśnie jednak pracują, a i stawy dostają bardzo po dupie. O tym też miałem się przekonać następnego dnia, kiedy to mój lewy staw biodrowy zastrajkował bólem.
Jak już pisałem - chwilę zajęło, zanim uporałem się z ubiorem, a to sprawiło, że chciałem wybiec z domu jak najszybciej.
I tutaj UWAGA, popełniłem ogromy błąd. Zapomniałem o rozgrzewce !
Całe szczęście, że mam więcej szczęścia niż rozumu i cała przygoda nie zakończyła się kontuzją. Kto wie czy nie oszczędziłbym sobie nieco bólu.
Obiecałem sobie już więcej nie popełnić takiej gafy.
Druga sprawa to tempo - na początku nieco za szybkie (mimo, że starałem się wolno). Myślę, że to jednak kwestia wprawy
Cieszył mnie (choć nie powinien) ból w ramionach i plecach - wiem przynajmniej, że nie biegłem jak kłoda, tylko całym ciałem.
Koniec końców - udało mi się szczęśliwie dobiec do domu. Stwierdziłem później, że plan treningu trzeba będzie jeszcze raz przemyśleć - tym razem ze znacznie większym dystansem do siebie i swojej kondycji.
