Zamki na Piasku Zamki na Piasku
6844
BLOG

Nie ma już Srulka - jest Pan Izrael

Zamki na Piasku Zamki na Piasku Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 163

W sprawie nowej wojny polsko-żydowskiej, która wybuchła po warszawskiej konferencji, jeżeli warto jest coś jeszcze napisać to napisać to trzeba bez większych emocji, bez tej emfazy i bez tego oburzenia, które przeniknęło do polskich dusz i umysłów. Zastanawiałem się jak zacząć i przyszedł mi do głowy taki passus, który niegdyś, pod koniec wieku XIX, wypowiedział Nathan Mayer Rothschild - "Iuszuw (czyli ludność żydowska z Palestynie) to ja". To moje hobby w które zainwestowałem dwa i pół miliona złotych funtów szterlingów. Ale choć tak duża kwota na to poszła a i Maurice de Hirsz, ten od Orient Expressu, wyłożył na cele charytatywne dla swych współbraci 500 milionów franków to, jak napisał Melchior Wańkowicz "dziesięć tysięcy Żydów z trudem się osadzało i osadzić nie mogło na roli". Sumy to wprawdzie zawrotne, ale ta filantropia i jednego i drugiego specjalnie nie zubożyła a co najwyżej podziała im lepiej na trawienie i ich duchowy nastrój jak to bywa z dobroczynnością ludzi bajecznie bogatych. Jednak one zbytnio nie pomogły w tym, aby idea państwowości żydowskiej, idea powrotu do ziem ojców, stała się szczególnie popularna wśród Żydów europejskich. Pieniądze to zbyt mało - aby powstał Izrael potrzebna była idea, wielka idea i ta się wreszcie pojawiła, gdy na scenę dziejów żydowskich wkroczył młody dziennikarz Teodor Herzl ze swoją książką "Judenstaat". Tą ideą był syjonizm, choć to nie on stworzył ten termin a zrobił to przed nim Natan Birnbaum, notabene też Wiedeńczyk.

Zapytać ktoś może a cóż to ma wspólnego z tymi nieprzyjemnymi dla Polaków zdarzeniami, które rozegrały się w ostatnich dniach? Jakiż to związek zachodzi pomiędzy początkami państwa Izrael a słowami, które zmroziły (choć lepiej jest napisać rozpaliły) Polaków i w jakieś mierze ostudziły u wielu pozytywne uczucia wobec Żydów?

Cóż, wróciłem do tej historii tylko i wyłącznie po to, aby napisać rzecz niejako oczywistą: początki są trudne i "nikt prawie nie wie, dokąd go zaprowadzi droga, póki nie stanie u celu" niemniej jednak trzeba mieć i cel i trzeba wybrać drogę ku niemu. Mówi się, że doznawane przez nas upokorzenia są konsekwencją wyboru sojuszników czyli Stanów Zjednoczonych i - chcąc nie chcąc - Izraela. Wprawdzie protestować należy przeciw niesprawiedliwym oskarżeniom, lecz nienadmiernie i należy je znosić cierpliwie, gdyż odniesiemy, koniec końców, z tego prawdziwą korzyść a ma nią być i nowoczesne uzbrojenie polskiej armii i ów mityczny Fort Trump, który będzie odstraszał naszego wschodniego wrogo usposobionego wobec nas sąsiada (czy rzeczywiście?) gwarantując nam bezpieczeństwo. Warto znieść więc te kuksańce dla bardziej zbożnego celu. Cóż, z pewnością nie starcza mi wyobraźni, Bóg w końcu nie równo rozdziela talenty i dary, aby ujrzeć umierających za wolność i niepodległość Polski chłopców z Arizony czy Teksasu czy Colorado. Historia mojego kraju raczej zalecałaby każdemu rozważnemu politykowi przemyślenie czy posiadanie obcej armii na własnym terytorium stanowi dowód suwerenności czy też podległości? Czy jest to dowód bardziej głupoty czy roztropności? Mieliśmy bowiem w swych granicach armię saską, która realizując ambicje Augusta II, wciągnęła nas w wyniszczającą wojnę północną. Mieliśmy też w swych granicach armię rosyjską, która pilnowała, aby elekcja zakończyła się sukcesem protegowanego Katarzyny II - Stanisława Antoniego Poniatowskiego herbu Ciołek. Mieliśmy też zupełnie niedawno, bo w wieku ubiegłym, na swoim terytorium Armię Czerwoną. Mówi się jednak, że przecież to nie Amerykanie wywozili nas na Sybir... Cóż, czyż to jednak nie dystans a nie wyższość moralna zrobił swoje? Meksykowi w swoim czasie bliskie sąsiedztwo nie pomogło i na rzecz USA stracił on połowę swojego terytorium. Czerwonoskórym też ta bliskość nie wyszła na zdrowie i życie. W tym momencie ktoś zdenerwowany moimi słowami mógłby powiedzieć - jeżeli to nie USA ma być naszym sojusznikiem to kto? Może Rosja? - dodać może i złośliwie i z przekąsem. A gdybyśmy postawili na siebie? To nie jest łatwe, to nie zajmie roku lub dwóch lat, ale może właśnie od tej idei, idei usamodzielnienia się, należałoby zacząć swą podróż ku bezpieczeństwu? Ks. prof. W. Chrostowski porównując Izrael ze swojej podróży do niego w roku 1979 do stanu z roku 2014 i komentując zmianę, jaka przez upływ tych mniej niż 30 lat tam się dokonała napisał: "Izrael to jedno z najnowocześniejszych państw na świecie, które powstało tam, gdzie niedawno pasły się owce i kozy". Pamiętajmy, że Żydzi, którzy przybyli do Palestyny z Rosji pracowali na swojej wymarzonej ziemi turiją, motyką dziesięciokrotnie większą i cięższą niż europejska za trzy piastry dziennie przez jedenaście godzin. Od czegoś jednak zacząć trzeba a my mamy przecież na to swoje powiedzenie, że nie od razu Kraków zbudowano, ale jakby o nim już zapomnieliśmy: Kraków zbudują za nas Amerykanie, to oni będą wyjmować za nas gorące kasztany z ognia a to, że promocja jest wiązana i wraz pakietem bezpieczeństwa trzeba wykupić też świętą cierpliwość w zrównywaniu nas z Niemcami z czasów drugiej wojny światowej to już trudno. Potem sobie to odbijemy a na razie będziemy ich edukować, bo pewnie nie znają historii, bo przecież gdyby ją znali... (o święta naiwności! aż chce się krzyknąć) i prosić (jak bardzo uniżenie?) o możliwość ekshumacji w Jedwabnem a może jednak się zgodzą. Nie wiem jak określić stan umysłu człowieka, który ma wiarę w takie historie: jest głupi czy naiwny czy też po prostu umiejętnie łączy jedno z drugim? Cóż mogę myśleć o szefie Komitetu Stałego Rady Ministrów p. Jacku Sasinie, który powiedział, że dzięki konferencji bliskowschodniej Polska weszła do "pierwszej ligi światowej polityki", co było dotychczas było domeną "państw określanych jako mocarstwa"? Tak, Polska jest takim mocarstwem, że o konferencji dowiaduje się z wywiadu udzielonego przez M. Pompeo egipskim mediom. Czasami i karzeł może pomyśleć, siedząc na ramionach olbrzyma, że sam jest olbrzymem, ale przecież to jest iluzja a to jak ona jest bolesna będzie można odczuć, gdy dojdzie do zderzenia z rzeczywistością: bo przyszło do głowy olbrzymowi gwałtownie odwrócić wektory swych interesów lub też zwyczajnie zapomnieć o wędrującym z nim sojuszniku i strząsnąć go z ramienia. Strząśniętemu zdaje się, że krzyczy a to są jedynie piski i nie docierają one już do uszów olbrzyma.

Niegdyś Leonardo Da Vinci stwierdził się, że "łatwiej jest powiedzieć 'nie' na samym początku niż na końcu". Czyż nie jest to oczywiste? To nie jest szczególnie odkrywcze, nasi politycy nie muszą przechodzić niepotrzebnego procesu wymyślania koła lub odkrywania ponownie Ameryki. Mogłoby więc przyjść niejednemu z nas pytanie z jakiego też powodu to 'nie' nie pada z polskiej strony lub jeżeli nawet pada to ono ma tak mglisty kontur, że nie można być pewnym do końca czy to nie to było nie czy też było to zupełnie coś innego a nam się jedynie zdawało. Gdy używam tu słowa 'nie' to używam go w kontekście roszczeń majątkowych oraz antypolskiej polityki nie mającej nic wspólnego z historią, nie mającej nic wspólnego ze staraniem się o obiektywną ocenę. Któż mógłby jednak powiedzieć owo 'nie' tak, aby ono znaczyło 'nie'? Rozglądam się, długo i cierpliwie, po prawej - traktujcie ten zwrot Państwo umownie - stronie sceny politycznej w Polsce jak i po jej lewej stronie i nie widzę tam nikogo, kto by mógł i kto by się odważył. Polski establishment polityczny czy też medialny i to od braci p. J. M. Karnowskich przez braci p. J.J. Kurskich aż do p. A. Bikont czy p. J. Żakowskiego jest bowiem albo przesiąknięty filosemityzmem albo też koniunkturalnym strachem przed posądzeniem o bycie antysemitą i włożeniem do szuflady opisanej jako „faszyści”. Ci zaś, którzy się nie boją i bliższe są im słowa autora "Etyki nikomachejskiej" - 'Amicus Plato, sed magis amica veritas' są już na takim marginesie, że bardziej nie da się ich zmarginalizować. To zaś, że jedni dmą w trąby kosmopolityzmu, zgrabnie łącząc patriotyzm z faszyzmem a narodowość polską mając za nic zaś drudzy wymachują sztandarem biało-czerwonym i pełno w ich ustach miłości do ojczyzny wydaje się nie mieć znaczenia – w końcu i obiekt sympatii filosemitów ma różne barwy polityczne: społeczność Izraela czy też żydowskiej diaspory w USA nie jest monolitem lewicowym lub syjonistycznym. W poprzednim okresie a mam na myśli okres przed rozpoczęciem sprawowania władzy przez PiS stało się popularnym określenie pedagogika wstydu czyli fundowane latami Polakom przez środowiska lewicowo-liberalne (nie wiem czy to właściwe określenie) srogiego batożenia opowieściami o polskich szmalcownikach, kolaborantach, donosicielach, sadystach i lichwiarzach i co tam sobie jeszcze kto życzył. Historia składała się tylko z ciemnych plam. Gdybym nie znał historii mojego kraju uznałbym, że należę do narodu diabłów i potworów (inni jednak nie mieli mego szczęścia więc uciekają z polskości aż się kurzy - to jednak nie pomaga, bo dla obcych i tak pozostają obcymi). Jesteśmy po tych 30 latach wolności w tak patologicznej sytuacji, że teraz możemy zastanawiać się, że nie wiadomo co było lepsze: publicystyczne czy polityczne lekcje wstydu przy otwartej kurtynie? Łajali nas nasi wielcy poeci i pisarze, łajał Słowacki, Wyspiański, Mickiewicz, Żeromski, Gombrowicz, Fredro, Skarga, Witkacy, Herbert, ale to łajanie miało pchać Polaków do poprawy, do korekty, do doskonałości a nie zrobić z nich nie-Polaków. W każdym razie - wtedy oczekiwano od Polaków, że z polskości wybiją się na Europejczyków tak jakby wcześniej byli Azjatami i Hunami pospołu a teraz oczekiwanie jest chyba takie jak wobec podwładnego w imperialnej Rosji, który to "mieć wygląd lichy i durnowaty, tak, by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego". Tak czy inaczej: nie ma w Polsce stronnictwa polskiego – to zaś, wobec którego ja i nie sądzę, że tylko ja, miałem takie nadzieje samo swym zachowaniem się sprawiło, że utraciłem je i nie chodzi bynajmniej tutaj o to co stało się wczoraj, przedwczoraj - chodzi o całokształt tego, co łączy się w ramach polityki zagranicznej, historycznej, kulturalnej. Stronnictwo polskie nie wyłoni się z establishmentu - ono może urodzić się gdzieś na prowincji, z ukosa, pobocznie, z marzeń. Marzeń takich, które w wieku XIX urodziły się w głowie Teodora Herzla, który po przeczytaniu "Die Judenfrage als Frage der Racenschaedlichkeit" Eugena Dühringa, poczuł się tak "jakby kto bił go po głowie młotem". To był kres cierpliwości człowieka, który w czasach swej młodości, gdy usłyszał, że Żydzi są poganami napisał poemat „Nie pójdziemy do Canossy” a zarazem początek nowej drogi dla Żydów - trudnej, wyboistej, pełnej kolein, ale drogi, która u swego początku widzi swój cel – własne państwo. Nie ma już dawnych Srulków, Mośków i Icków – są panowie Izrael, Mojżesz i Icchak. Gdy wskutek działań naszych sojuszników, którzy już teraz skaczą nam po głowach oraz naszych zaniechań, błędów, naszej bierności zostaniemy postawieni pod ścianą razem z mitycznymi nazistami w roli sprawców wówczas obudzimy się do działania. To będzie ów młot, lecz do tego czasu będziemy zachowywać się tak, aby jednak dopełnić polski obowiązek bycia głupim po szkodzie. Najpierw jednak pójdziemy do Canossy – co smutniejsze, zapewne nie pierwszej i nie ostatniej. Okazją by się ponownie ukorzyć będzie konferencja w Paryżu w dniach 21-22 luty pt. „Nowa polska szkoła historii i Holocaustu”.

Zapytać by ktoś mógł z jakiego powodu władze Izraela postępują tak jak postępują wobec Polaków: w końcu jeżeli chodzi w tej sprawie właśnie o pieniądze, to niczego pieniądze tak nie lubią jak ciszy. Szewach Weiss, przyjaciel naszych filosemitów, swego czasu zaproponował nawet coś bardziej konkretnego (program Ring TV bodajże w roku 2015): Żydom już starszym Polska może dać pieniądze a młodszym przywileje w polskiej gospodarce na okres 40 lat skoro nie ma pieniędzy dla nich. Wracając do pytania: a więc dlaczego? Bo mogą. Ale dlaczego mogą? Bo im się pozwala. A czemu im się pozwala? Różne są powody, ale myślę, że ten w którym dwie cząstki Żyda i jedną Polaka (koncept pisarza Andrzeja Niemojewskiego) przypada na jednego filosemitę odgrywa swą rolę. Rolę odgrywa też hagada o polskiej historii, która jest opowiadana nam tak jakby spisali ją obcy, opowiadana jest z innego niż polski punkt widzenia, opowiadana jest tak jakby centrum polskich dziejów było to, co się przydarzyło Żydom i wreszcie opowiadana jest nam tak jak się czyta wyrok mordercy. To powoduje zaś, że historia stosunków polsko żydowskich jest historią białych plam. Ot, pozwolę sobie, na koniec na drobny przykład, w roku 1906 w Białymstoku i Siedlcach był pogrom Żydów. O czymże myślimy czytając to zdanie? O Jedwabnym – czyż nie? A jednak to właśnie chrześcijanie białostoccy nie tylko przeciwstawiali się przenoszeniu na polski grunt barbarzyńskich praktyk rosyjskich, ale gdy rosyjskie władze pogrom już rozpoczęły to katolicy nie tylko nie brali udziału w pogromie, ale ruszyli na pomoc swoim sąsiadom i znajomym wskutek czego także sami padali ofiarą działań Rosjan. W Siedlcach zaś zaciągnięto gojowskie warty przed kamienicami w jakim mieszkali Żydzi (szerzej: P. Korzec: “Pół wieku dziejów ruchu rewolucyjnego Białostocczyzny (1865-1914)” lub też tego samego autora Juifs en Pologne”, Paris 1980).


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka