Deżawi Deżawi
747
BLOG

Bożonarodzeniowe zamyślenia (1)

Deżawi Deżawi Kultura Obserwuj notkę 2

 

"Wół i osioł przy żłobie"

 

Na Boże Narodzenie życzymy sobie z całego serca, aby ten świąteczny czas pośrodku całego bieżącego zabiegania przyniósł nam trochę zamyślenia i radości, coś z dotknięcia przez dobroć naszego Boga, i w ten sposób abyśmy poczuli nową odwagę do dalszego pielgrzymowania. Na początku niniejszego rozważania na temat wymowy świąt Bożego Narodzenia pomocny nam będzie krótki rzut oka na historię powstania tego święta.

 

Rok liturgiczny Kościoła rozwinął się nie z wpatrywania się w narodzenie Chrystusa, lecz z wiary w Jego zmartwychwstanie. Przeto nie Boże Narodzenie jest praświętem chrześcijaństwa, lecz Wielkanoc. Albowiem dopiero zmartwychwstanie położyło fundamenty pod wiarę chrześcijańską i Kościół. Dlatego już Ignacy Antiocheński (zm. ok. 117 roku po narodzeniu Chrystusa) nazywa chrześcijan tymi, co "nie zachowują już więcej szabatu, lecz żyją według dnia Pańskiego": być chrześcijaninem znaczy żyć Wielkanocą, znaczy żyć zmartwychwstaniem, które obchodzi się w cotygodniowym wspomnieniu Wielkanocy w niedzielę. Pierwsza wzmianka o tym, że Jezus urodził się 25 grudnia, znajduje się na pewno u Hipolita z Rzymu, w jego komentarzu do proroka Daniela, napisanym ok. roku 204 po narodzeniu Chrystusa. Swego czasu Bo Reicke, egzegeta z Bazylei, zwrócił uwagę na kalendarz świąt, według którego ułożone są w Ewangelii Łukasza opowiadania o narodzinach Jana Chrzciciela i narodzinach Jezusa. Z tego by wynikało, ze już Łukasz w swojej Ewangelii zakładał, iż Jezus urodził się 25 grudnia. Tego dnia bowiem obchodzono wówczas - wprowadzone w 164 roku przed narodzeniem Chrystusa przez Judę Machabeusza - święto poświęcenia świątyni, a data narodzenia Jezusa miałaby symbolizować, że razem z Nim, przychodzącym w zimową noc jako Boże światło, wydarzyło się prawdziwe poświęcenie świątyni: przyjście Boga na ziemię.

 

Jakkolwiek by się do tego odnieść, święto Bożego Narodzenia przyjęło wyraźną postać dopiero w IV wieku, kiedy rzymskie święto niezwyciężonego boga Słońca zostało wyparte z kalendarza, a narodziny Chrystusa czczono jako zwycięstwo Prawdziwego Światła. Z notataek Bo Reicke'a wynika jasno, że ta przemiana pogańskiego święta w chrześcijańską uroczystość dokonała się nie bez wpływu starej judeochrześcijańskiej tradycji.

 

Jednak to szczególnie ludzkie ciepło (które w święto Bożego Narodzenia tak bardzo się nam udziela, że trudno tu dorównać Wielkanocy) przyszło właściwie dopiero w średniowieczu. I tutaj Franciszek z Asyżu, powodowany głęboką miłością do Jezusa-Człowieka, do Emmanuela, pomógł nam wprowadzić to nowe! Tomasz z Celano, jego pierwszy biograf, w "Żywocie drugim" opisuje następujące zdarzenie:

 

"Boże Narodzenie obchodził z większym entuzjazmem niż inne święta, nazywając świętem nad świętami dzień, w którym Bóg, stawszy się dziecięciem, ssał mleko kobiety. Z niewysłowioną słodyczą pieścił wizerunek ciała Dziecięcia, a litość dla Niego przepełniająca mu serce sprawiała, że czule wypowiadał słowa, tak jak dziecko. A imię Jezus było mu tak słodkie jak plaster miodu w ustach".

 

Z takiej właśnie postawy wyrosło potem owo słynne świętowanie Bożego Narodzenia w Greccio, do którego być może przyczyniły się zarówno pielgrzymka do Ziemi Świętej, jak i odwiedziny żłóbka w rzymskiej bazylice Santa Maria Maggiore (Matki Bożej Większej). Skłoniły go do tego i tęsknota za bliskością, za rzeczywistością, i pragnienie przeżycia Betlejem całkiem współcześnie, pragnienie bezpośredniego przeżycia radości z narodzenia Dzieciątka Jezus, pragnienie opowiedzenia o tym wszystkim swoim przyjaciołom.

 

O tamtej nocy spędzonej przy szopce opowiada Celano w "Pierwszym żywocie" w sposób, który do dziś porusza ludzkie serca, czym zarazem istotnie przyczynił się do tego, iż mógł się rozszerzyć najpiękniejszy bożonarodzeniowy zwyczaj: szopka. Możemy więc z całą pewnością powiedzieć, że tamta noc w Greccio na nowo przyniosła chrześcijaństwu święto Bożego Narodzenia, tak że jego własna wymowa, jego szczególne ciepło i człowieczeństwo naszego Boga, udzieliło się duszom, a wierze dało nowy wymiar. Święto Zmartwychwstania skierowało wzrok na moc Bożą, która pokonała śmierć, i uczy nas pokładać nadzieję w przyszłym świecie. Teraz jednak widoczna jest bezbronna miłość Boga, Jego pokora i dobroć, która się nam ukazuje pośrodku tego świata i chce nas nauczyć, abyśmy w tej miłości na nowy sposób żyli i kochali.

 

Być może, okaże się pożytecznym, abyśmy jeszcze tutaj na chwilę przystanęli i zapytali: gdzie właściwie leży to Greccio, które dla historii wiary posiada tak wielkie znaczenie? To jest niewielka miejscowość w dolinie Rieti, w Umbrii, niedaleko od Rzymu w kierunku północno-wschodnim. Jezioro i góry nadają temu skrawkowi ziemi szczególny urok, a jego ciche piękno potrąca struny naszego wnętrza i dzisiaj, tym bardziej, że nie dociera tutaj wcale cały turystyczny majdan. Konwent w Greccio położony jest na wysokości 638 metrów i zachował coś z prostoty swoich początków; pozostał nadal skromny, jak wioska u jego stóp; jak za czasów Biedaczyny, otoczony jest lasem i zaprasza do zadumy. Celano powiada, że Franciszek darzył mieszkańców tego zakątka szczególną miłością z powodu ich ubóstwa i prostoty; przybywał tutaj często, aby odpocząć; przyciągała go też cela, nad wyraz uboga i ukryta, w której bez przeszkód mógł się oddawać kontemplacji rzeczy niebieskich. Ubóstwo, prostota i milczenie ludzi, a zdrugiej strony mowa stworzenia - to były z pewnością wrażenia i odczucia, jakie wiązał z tym miejscem Święty z Asyżu. W ten sposób to miejsce mogło stać się jego Betlejem; w ten sposób mogło ono Tajemnicę z Betlejem wpisać na nowo w geografię dusz.

 

Ale powróćmy jeszcze do Bożego Narodzenia z 1223 roku. Teren z Greccio został ofiarowany Biedaczynie z Asyżu przez pewnego szlachetnego męża imieniem Jan, o którym mówi Celano, że "choć był szlachetnego rodu i cieszył się na swej ziemi szacunkiem, wzgardziwszy szlachetnością ciała, poszedł za szlachetnością duszy". Dlatego właśnie Franciszek "umiłował go szczególną miłością".

 

O Janie napisał Celano, że tej właśnie nocy otrzymał on łaskę cudownego widzenia. widział leżące nieruchomo w żłobie małe dziecko, które zbudziło się z głębokiego snu wtedy, gdy zbliżył się święty Franciszek. Autor dodaje: "A widzenie to nie było niezgodne z rzeczywistością, ponieważ Dzieciątko Jezus zostało zapomniane w sercach wielu ludzi, a Jego łaski zostały przypomniane dzięki świętemu słudze Franciszkowi i wspomnienie o Nim wryło się im głęboko w pamięć"  ("Żywot pierwszy").

 

W tym obrazie opisany jest dokładnie nowy wymiar, jaki Franciszek swoją - sercem i uczuciem przepełnioną - wiarą ofiarował chrześcijańskiemu światu święto Bożego Narodzenia: było to odkrycie objawienia Bożego, jakie ukryte jest właśnie w Dzieciątku Jezus. Właśnie w ten sposób Bóg stał się naprawdę "Emmanuelem", Bogiem z nami, od którego nie oddziela nas żaden szlaban wysokości czy oddalenia. Jako Dziecko, stał się nam tak bliski, że możemy bez skrępowania mówić do Niego "Ty", możemy z Nim pozostawać na "Ty" ze względu na bezpośredni dostęp do dziecięcego serca.

 

W Dzieciątku Jezus objawiła się nam najwyraźniej bezbronność miłości Bożej: Bóg przychodzi bez broni, ponieważ nie chce ludzi podbijać od zewnątrz, On chce zwyciężać od wewnątrz, od wewnątrz chce zmieniać ludzi. Jeżeli cokolwiek może pokonać pychę człowieka, jego żądzę posiadania i używania przemocy, to na pewno bezbronność dziecka. Bóg przybrał tę postać, aby nas w ten sposób pokonać i doprowadzić do nas samych.

 

Nie zapomnijmy przy tym, że najwyższa godność Jezusa Chrystusa nosi tytuł "Syn" - Syn Boży; Boża godność wyraza się w słowie określającym Jezusa jako ustawiczne Dziecko. Jego bycie dzieckiem odpowiada w sposób swoisty Jego Boskości, która jest Boskością "Syna". Tak więc "bycie dzieckiem" wskazuje, jak my możemy dojść do Boga, do przebóstwienia. Na tym tle łatwiej zrozumieć Jego słowa: "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego"  (Mt 18,3).

 

Kto nie zrozumiał Tajemnicy Bożego Narodzenia, ten nie zrozumiał istoty bycia chrześcijaninem. Kto nie przyjął tej tajemnicy, ten nie może wejść do królestwa niebieskiego - to jest prawda, którą Franciszek chciał na nowo przypomnieć chrześcijaństwu swojego czasu i każdego czasu następnego.

 

W jaskini w Greccio stanęły tamtej świętej nocy - zgodnie ze wskazówkami świętego Franciszka - wół i osioł. Zacnemu Janowi powiedział wówczas tak: "Chciałbym jak najbardziej prawdziwie przypomnieć owo Dziecię, jak się narodziło w Betlejem, i wszystkie niewygody i wyrzeczenia, jakie musiało znosić. Chciałbym moimi cielesnymi oczami zobaczyć, jak zostało położone w żłobie, jak spało na sianie, między wołem i osłem" ("Żywot pierwszy").

 

Od tego czasu wół i osioł należą do każdego "wyposażenia" żłóbka. Ale dlaczego właściwie się one tutaj znalazły? W Nowym Testamencie nie ma przecież o nich ani słowa. Szukając odpowiedzi na to pytanie, natrafiamy na stan rzeczy, który jest ważny zarówno dla zwyczajów bożonarodzeniowych, jak i w ogóle dla duchowości bożonarodzeniowej i wielkanocnej Kościoła, wyrażającej się w liturgii i zwyczajach ludowych.

 

Wół i osioł nie są zwykłymi "produktami"pobożnej fantazji; te dwa zwierzęta - dzięki wierze Kościoła w jedność Starego i Nowego Testamentu - stały się towarzyszami Bożonarodzeniowego Wydarzenia. U Izajasza (1,3) bowiem czytamy: "Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie".

 

Ojcowie Kościoła widzieli w tych słowach profetyczną zapowiedź nowego ludu Bożego, Kościoła składającego się z Żydów i pogan. Wobec Boga wszyscy ludzie - Żydzi i poganie - byli jak wół i osioł, bez rozumu i poznania. Dzieciątko w żłobie otworzyło im jednak oczy, tak że teraz rozpoznają głos swojego właściciela, głos swego pana.

 

Można zauważyć, jak w średniowiecznych przedstawieniach oba zwierzęta posiadają niemal ludzkie twarze i z czcią i świadomością stoją w pochyleniu przed tajemnicą Dzieciątka. W tym była pewna logika, gdyż zwierzęta służyły jako szyfr profetyczny, za którym kryje się tajemnica Kościoła - nasza tajemnica, gdzie, gdzie my, osły i woły, stoimy wobec Wiekuistego - tajemnica wołu i osła, którym w tę świętą noc otwierają się oczy i rozpoznają leżącego w żłobie swego Pana.

 

Ale czy my Go rzeczywiście rozpoznajemy? Oglądając w szopce wołu i osła musimy pamiętać o tych słowach Izajasza, które są nie tylko ewangelią (tj. obietnicą przyszłego poznania), lecz także sądem nad obecnym zaślepieniem. Wół i osioł rozpoznają, a "Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie".

 

Kto dzisiaj jest wołem, kto osłem, to "ludem moim" niczego nie rozumiejącym? Po czym rozpoznać wołu i osła, po czym "lud mój"? Dlaczego w ogóle tak jest, że nierozumność rozpoznaje, a rozum pozostaje ślepy?

 

Aby znaleźć odpowiedź na te pytania, musimy razem z Ojcami Kościoła powrócić jeszcze raz do pierwszego Bożego Narodzenia. Kto nie rozpoznał i kto rozpoznał? I dlaczego tak było?

 

Do tych, którzy nie rozpoznali, trzeba zaliczyć przede wszystkim Heroda, który także niczego nie zrozumiał wówczas, gdy mu opowiadano o Dzieciątku; wręcz przeciwnie, żądza posiadania i związana z nią mania prześladowcza zaślepiały go jeszcze bardziej. Nie rozpoznała też "z nim cała Jerozolima" (Mt 2,3). Nie rozpoznali również ludzie ubrani w "miękkie szaty" (Mt 11,8) - ludzie wytworni. Dalej do tych, co nie rozpoznali, należą uczeni panowie, znawcy Biblii, specjaliści od wykładania Pisma, którzy wprawdzie umieli znaleźć odpowiedni cytat biblijny, ale mimo to niczego nie rozumieli (por. Mt 2,6).

 

Do tych, którzy rozpoznali należeli - w porównaniu z ludźmi o ustalonej renomie to "wół i osioł" - pasterze, mędrcy, Maryja i Józef. Czyż mogło być inaczej? Stajnia, gdzie urodził się Jezus, nie jest domem wytwornych ludzi; w stajni "mieszkają"  wół i osioł.

 

Jaka jest jednak nasza postawa? Oddaliliśmy się od stajni dlatego, że jesteśmy zbyt wytworni i zbyt rozumni? Czy nie zaplątaliśmy się w uczonych interpretacjach biblijnych, w udowadnianiu prawdziwości czy nieprawdziwości miejsc historycznych tak bardzo, że sami nie widzimy Dzieciątka i nic od Niego nie przyjmujemy? Czy nie tkwimy zbyt w "Jerozolimie", w pałacu, czy nie jesteśmy zbyt zadomowieni w nas samych, w naszej żądzy poznawania, w naszej manii prześladowczej? Jakże więc możemy usłyszeć nocą głos aniołów? Jakże możemy iść i pokłonić się?

 

Tak więc tej nocy patrzą na nas pytająco oczy wołu i osła: lud mój niczego nie rozumie, a czy ty rozumiesz głos twego Pana? Ustawiając w szopce znane od dziecka figury, prośmy Boga, aby nasze serce obdarował tą prostotą, która w Dzieciątku odkryje Pana - jak kiedyś to uczynił Franciszek w Greccio. Wówczas może się wydarzyć to, co Celano - posługując się niemal słowami świętego Łukasza o pasterzach owej pierwszej świętej nocy (Łk 2,20) - napisał o uczestnikach pasterki w Greccio: "wszyscy pełni radości wrócili do swoich domów" ("Żywot pierwszy").

 


-- Józef Kardynał Ratzinger, "Obrazy Nadziei. Wędrówki przez rok kościelny", 1996 r.

 

 

 

Greccio koło Rieti - ok. 70 km na płn.-wsch. od Rzymu  - klasztor franciszkanów i sanktuarium św. Franciszka. Współrzędne GPS 42° 27' 40.70'' N x 12° 45' 05.80'' E  [foto: Flickr/dabliuph]  [widok ogólny na klasztor - w dużo większym formacie]

 

 

 

Klasztorna cela w sanktuarium św. Franciszka  [foto: Panoramio/AlexDeger]

 

 

 

Św. Franciszek w grocie betlejemskiej w Greccio, w 1223 r. (płaskorzeźba w sanktuarium św. Franciszka)  [foto: Flickr/Gita]

 

 

Pomnik św. Franciszka, przed sanktuarium w Greccio  [foto: Flickr/Gita]

 

 

 


 

 

 

Rozmyślania Josepha Kardynała Ratzingera "Obrazy Nadziei. Wędrówki przez rok kościelny":

[1]  "Bożonarodzeniowe zamyślenia (1)" - 30-12-2010

[2]  "Bożonarodzeniowe zamyślenia (2)" - 14-01-2011

[3]  ""Jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w..." ;) (św. Paweł Ap.)" - 25-01-2011 

 

Deżawi
O mnie Deżawi

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura