Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc
294
BLOG

Koronawirus – nowy waria(n)t

Zbyszko Boruc Zbyszko Boruc Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Mnie to nie przeszkadza, jak chcą, to niech noszą… Tak słyszę o maseczkowcach od wielu „niemaseczkowców łagodnych”, czyli rozumiejących, niedenerwujących się, tolerancyjnych... Ja mam z tym problem, jestem bowiem cholerykiem z cechami zapalczywości impulsywnej (przechodzącej niekiedy w postać słowno-wulgarną). Tolerancja, czyli cierpliwe znoszenie czegoś, co mi się nie podoba, ma wszak granice i akurat moja tu zostaje przekroczona. Dla uzasadnienia swego prawa wyznaczenia jej tak, a nie inaczej zacznę od moich ulubionych przykładów ze świata ideologii. Weźmy taki np. faszyzm-rasizm, synonim wszelkiego zła, o tolerowaniu którego nie zająknie się nikt, a już postępowiec-tolerancjonista zwłaszcza. Inny przykład: komunizm-socjalizm. Oszołom taki jak ja tego też nie toleruje, osobiście uważam go za najdoskonalszy wynalazek szatana i jestem pewien, że należy go zwalczać zacięcie na każdym kroku (co, jak wiadomo, demaskuje mnie jako prawicowego ekstremistę czyli faszystę – i, rzecz jasna, nie mogę liczyć na tolerancję). O, i tu pojawia się problem, nieprawdaż? Zwolennicy tzw. sprawiedliwości społecznej zarzucą mi, że jako antysocjalista aprobuję nierówności, czyli – w ich pojęciu – niesprawiedliwość, że chcę ludzkiej krzywdy, wyzysku itp. Ja im zarzucam, że, niebaczni na doświadczenia historii, popierają koncept z gruntu zły i niemoralny, zawsze pozostawiający po sobie bezmiar nieszczęścia – tolerancja z obu stron nie wchodzi w grę.

Ze „straszliwą pandemią” jest analogicznie. Covidianie oskarżają mnie o oszołomstwo, zagrożenie ich zdrowia i życia, oraz szerzenie teorii spiskowych (co akurat robię w najmniejszym stopniu). Ja ich o bezrozumność, uleganie kłamstwu i powodowanie przez to licznych nieszczęść, takich choćby jak dewastacja służby zdrowia, niszczenie gospodarki, tworzenie atmosfery strachu i szczucie ludzi przeciw sobie – gdzie tu gadać o tolerancji?

Wracając więc do Covidian i ich „chęci” noszenia masek. Byłaby ona ich prywatną sprawą, którą powinienem potraktować tolerancyjnie, gdyby stanowiła np. element mody - ale oczywiście tak nie jest. Poza aspektami wspomnianymi powyżej jest też ten niedookreślony, symboliczny, który wydaje mi się najważniejszy i decydujący. Niby niewiele, ale dla mnie, cholera, ważne, niezbywalne. Znakomite wyjaśnienie mojego nastawienia w tej kwestii znalazłem w Sieci. Ktoś, jak na zamówienie, wrzucił tam ostatnio fragment „Wojny światów” Piotra Szulkina, tytułując go soczyście: „Przemówienie Romana Wilhelmiego do Covidian”. To scena z dramatycznej przemowy do konformistycznego, bezwolnego tłumu. Kulminacją jest wyrwanie przez mówcę kolczyka, którym przymusowo i poniżająco znaczony był przez nową władzę każdy obywatel. Kolczyk. Wizja reżysera o totalitaryzmie i naturze ludzkiej, historia o zakłamaniu, dominacji i uległości symbolizowanymi przez kolczyk w uchu, jak u krowy.  Co w porównaniu z nim powiedzieć o masce, która jest sto razy bardziej widoczna i przez to tyleż razy bardziej znacząca jako nośnik informacji o „zakolczykowaniu”?  Naprawdę ma mi nie przeszkadzać, że zostaliśmy oznakowani jak bydło – tyle, że dużo bardziej spektakularnie (i dobrowolnie)? Aby pamiętać o pandemii, jak wyjawił gość o nazwisku Pinkas?  Ten wizualny symbol jest uderzająco silny, mający wiele odniesień kulturowych, ale i w prosty sposób kojarzący się poniżająco, psio jakoś…

Oczywiście rzecz cała zasadza się na racjonalności owego „środka ratującego życie” - bo chyba z obawy o życie miliony łażą w namordnikach? Chyba nie dlatego, że boją się kaszlu, czy podwyższonej temperatury – gdyby tak było to zawsze i wszędzie trzeba by nosić maski, bowiem odmiany grypy i czego tam były i są wszechobecne. Jeśli więc maska faktycznie ratowałaby życie, to zaiste nie miałaby dla mnie takich negatywnych skojarzeń, tak jak nie wzbudza ich u chirurga czy szlifierza – u nich jest w oczywisty sposób racjonalna. Oto istota rzeczy: zasadność takiego, a nie innego środka ochrony. Jeśli chroni przed wielkim niebezpieczeństwem, to ma sens - jeśli jest łatwo widoczną bzdurą narzuconą bezzasadnie i dającą fałszywe poczucie bezpieczeństwa, to nie ma sensu – i wtedy jest symbolem głupoty i poniżeniem. Zagraża mojej wolności i przekształca mój świat w dom wariatów, a w takowym nie ma się za dużo praw i swobód. Dodatkowo zaś upewnia naszych nadzorców, że mogą robić co chcą i brnąć w absurdy kolejnych „działań ochronnych” - bo przecież przestraszona większość tego chce. Będzie więc ona, ta większość, traciła dorobek życia, będzie się gięła pod ciężarem rosnącej biurokracji i podatków, stanowiąc przy okazji dla rządzących zasób dobrowolnych tropicieli „wrogów ludu”, co to zagrażają wspólnocie, zagrażają zdrowiu i życiu odpowiedzialnych obywateli, tych społecznie uwrażliwionych, ble, ble -  a tak naprawdę bojących się o siebie i tylko o siebie.

Pozostaje więc „tylko” ustalić ową zasadność narzucanych nam środków. Okazuje się jednak, że, w przeciwieństwie do wspomnianego faszyzmu, trudno tu o zgodę – jak z socjalizmem (choć - obawiam się - też większość go pochwala). A wydawałoby się, że sprawa jest dużo bardziej konkretna, łatwa do "zdiagnozowania". Ja więc wiem swoje, Oni wiedzą swoje. Oni mają maski, a ja trwam w nietolerancji i swego rodzaju pogardzie dla terroryzujących mnie swą maseczkowatością rodaków. Ze swym oszołomstwem zanurzam się codziennie w „oceanie wirusowej śmierci”, w którym tak heroicznie – bo przecież świadomi grozy - łażą Oni, osłonięci tylko cienką szmatką na gumce. I stopniowo staję się wariatem – może i dobrze, świetnie znajdę się w moim nowym domu…

Zupełnie nie rozumiem świata i chyba to napędza moją chęć, by się tym podzielić z innymi. Nie rozumiem świata, ale staram się go fotografować - zapraszam: Zbyszko Boruc - fotografia

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości